06/2022

Zbigniew Mentzel

Wszystkie książki

Zupełnym przypadkiem natknąłem się w sieci na nieznaną mi wcześniej stronę młodej blogerki publikującej recenzje literackie. Zaskoczyło mnie i, nie ukrywam, ujęło motto, jakie dla swoich wypowiedzi wybrała:


Trzeba mieć wszystkie książki.

Zbigniew Mentzel


Nie pamiętam, gdzie i kiedy napisałem takie zdanie, ale pomyślałem je z pewnością. Tak. Trzeba mieć wszystkie książki. No, może niezupełnie wszystkie, ale takie, które mieć by się chciało zachłannie, a i tych zliczyć przecież niepodobna. Wiem, doskonale wiem, że nie mogę mieć wszystkich książek, jednak – rzecz ciekawa – to poczucie własnego ograniczenia wcale nie jest czymś stałym, nie potrafię raz na zawsze przyjąć go do wiadomości, chociaż powinienem.

„Wiedza moja nieduża, rozum krótki – pisał Miłosz w Piesku przydrożnym. – Starałem się jak mogłem, studiowałem, czytałem mnóstwo książek i nic. W moim domu książki wylały się z półek, leżą stosami na meblach, na podłodze, tamują przejście. Nie mogę ich oczywiście wszystkich przeczytać, a ciągle moje wilcze oczy pożądają nowych tytułów […] Powinienem wiedzieć wszystko, co dzieje się teraz, równocześnie, w każdym punkcie ziemi, powinienem móc wnikać w umysły moich współczesnych i ludzi o kilka pokoleń później, a także tych, którzy żyli dwa tysiące i osiem tysięcy lat temu. Powinienem, i co z tego”.

Nieznośna konieczność rezygnacji…

*
W mojej bibliotece książki wiele razy wylewały się z półek, zalegając na podłodze. Dwukrotnie, kiedy ich stosy rosły pod sufit i, jak stemple w kopalni, zaczynały podpierać strop, udawało mi się szczęśliwie zmieniać mieszkanie na większe. Ale teraz na starość nie zamierzam się już przeprowadzać, książek wciąż przybywa, niedługo zajmować będą wszystkie kąty, pochłoną tam ostatnie wolne skrawki mojej życiowej przestrzeni.

Ile stron mogę dziennie przeczytać? Sto? Dwieście? Dwieście pięćdziesiąt. Dobrze, liczmy dwieście. I pomnóżmy te dwieście przez wszystkie dni w roku. 200 × 365 = 73 000. A teraz podzielmy: 73 000 przez, powiedzmy, 350 (przeciętna objętość książki). Ile wyszło? Niecałe 210. Dwieście dziesięć książek przeczytam w ciągu roku, jak dobrze pójdzie. A przecież powinienem ich przeczytać dziesięć razy więcej. Powinienem. I co z tego?

*
Książki i ludzie – zapis rozmów z polskimi intelektualistami, którzy nieodżałowanej Barbarze N. Łopieńskiej opowiadali o swoich bibliotekach, to dla mnie przejmująca historia ludzkiej bezradności i podejmowanych uporczywie próbach, aby się jej przeciwstawić.

Rozmowy te – dwie szczególnie: z Marią Janion, a także z Jerzym Turowiczem i Anną Turowiczową – każą myśleć o nieubłaganej walce ducha i materii, kultury i natury. Janion porównuje swoją bibliotekę do drzewa, w którym mieszka i które rozgałęziając się, stopniowo ją zarasta. „Cały mój wysiłek jest w kółko skierowany na to, żeby opanować tę niesamowitą rzeczywistość, która mnie otacza i przytłacza. Żeby porobić w tej bibliotece ścieżki i dziurki i żeby można było przepełznąć”. Jeszcze kilka lat temu – opowiada sędziwa pani profesor – rzucała się na biblioteczne półki jak na skały, wspinała do tych położonych najwyżej, niczym alpinista w Himalajach druku. I dopiero w głębokiej starości opadła z sił.

„A jak Pani Profesor radzi sobie z kurzem?” – spytała na koniec Łopieńska. „A w ogóle sobie nie radzę. Miałam odkurzacz, ale oddałam”.

*
Przez nadmiar książek ze sprzątaniem mieszkania, w którym mieszkali od marca 1945 roku, w ogóle nie dawali sobie rady także państwo Turowiczowie. „Nic nie odkurzamy, bo się nie da. Kiedy wyciąga się książkę z najwyższej kondygnacji, gdzie jest czarno od kurzu, trzeba wyjść na ganek i ją trzepać”. Ponieważ na wszystkich stołach i pod stołami zalegały stosy woluminów, na kolację państwo Turowiczowie zapraszali tylko tych, których wypadało im zaprosić do kuchni. Ale przyrost książek (i teczek z wycinkami) był tak duży, że wkrótce i tam goście nie mogli wypić nawet kawy.

„Nie chcę Państwa martwić – ostrzegała swoich rozmówców reporterka – ale ta półka się wali. Przecież to wszystko zaraz runie”. „Wiemy, wiemy – ze spokojem odpowiadali gospodarze. – Ona mogła się zwalić na piec, ale tu, widzi pani, jest podparta grubymi deskami i kijami”. Żeby pozbyć się części książek, trzeba by je wyjąć z półek, z pudeł i dokonać selekcji, ale do tego trzeba choć kawałka wolnego miejsca na podłodze, które by nie pozostało zawalone. Czystka zresztą i tak nie byłaby możliwa… Dlaczego? Z powodów irracjonalnych. „Przepraszam, co jest w tych plastikowych reklamówkach?”. „Znaczki na wagę. Zbierałem od dzieciństwa i teraz mam odruch: kiedy dostaję list, odrywam znaczek i pcham go do torby. Proszę mnie nie pytać po co, bo nie wiem”.

[…]

[Więcej można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.