07-08/2024

Łukasz Saturczak

Wszystko przez rzekę

Po premierze Przewozu (2021) Andrzej Stasiuk opowiadał w wywiadach, że powieść powstała w zasadzie przez pandemię COVID‑19. Pisarz (rocznik 1960) miał zamiar spędzić sześćdziesiąte urodziny, siedząc samotnie przy ognisku gdzieś na bezludziu Mongolii, ale zamknięto granice, a on, nie mogąc wytrzymać w swoim Beskidzie Niskim, ruszył tam, gdzie mógł – na Podlasie, skąd pochodzą jego przodkowie. Dzięki temu powstała jedna z najlepszych książek w jego dorobku. Przewóz był powieścią czasów wojny, historie w niej zawarte łączyła zaś postać wiejskiego przewoźnika transportującego ludzi z jednego brzegu rzeki na drugi i choć w książce nie pada jej nazwa, czytelnik bez problemu odgadnie, że chodzi o Bug. Jednocześnie powieść przerywana jest osobistymi notatkami z podróży na wschodnie rubieże kraju, które pisarz kontynuuje właśnie w nowym zbiorze opowiadań.

„Niewykluczone, że gdzieś już opowiedziałem tę historię. Nawet na pewno. Ale nie boję się powtórzeń” – pisze Stasiuk na pierwszych stronach Rzeki dzieciństwa i dodaje to, co opowiadał w wywiadach po napisaniu ostatniej powieści: „Przyszła zaraza i zacząłem przyjeżdżać tutaj. Nad rzekę dzieciństwa”. To, co stanowiło więc w Przewozie zręby historii, które nadawały osobisty charakter stosunkowo mało Stasiukowej powieści (historycznej, fabularyzowanej i z kobiecymi postaciami), w nowym zbiorze wybrzmiewa z całą stanowczością, sprawiając, że dostajemy już znaną opowieść beskidzkiego pisarza, którą snuje od kilkunastu lat. Ale czy w niezmiennej formie?

Trudno znaleźć przełomową chwilę, kiedy pisarstwo Stasiuka ewoluowało z prozy, nazwijmy ją, podróżniczo‑refleksyjnej ze znaczną przewagą fragmentów stricte filozoficznych rozmyślań nad otaczającą go w drodze surowością krajobrazu nieskażonego kapitalistycznymi szyldami, w stronę prozy refleksyjnej, z pojawiającymi się coraz częściej odniesieniami do rodzinnej przeszłości i nieuchronnie zbliżającej się śmierci i szukaniem w tym banalnego, wydawałoby się, klucza do zrozumienia samego siebie. Na pewno nie od razu i nie w Jak zostałem pisarzem (1998), która to autobiografia, choć sprawiła mi wiele czytelniczej radości, z perspektywy czasu i kolejnych książek autora Dukli wydaje się zgrabną, ale jednak grą konwencją, nie odbierając Stasiukowi oczywiście tego, że: „to jeden z nielicznych polskich pisarzy z czadowym życiorysem”, jak pisali swego czasu Krzysztof Varga i Paweł Dunin‑Wąsowicz w słowniku Parnas bis (1998). Przełomowy, jeśli już miałbym wyznaczyć jakąś cezurę, wydaje się Grochów (2012).

To w tym niewielkim zbiorze opowiadań, po wielu latach pisania o Beskidzie, Europie Środkowej, a później jeszcze Azji, wrócił do Warszawy (tytułowe opowiadanie Grochów), gdzie przyszedł na świat. Nie napisał jednak o stolicy w stylu bitnika, jak we wspomnianej autobiografii, ani posługując się konwencją kryminału (Dziewięć, 1999), lecz – przepraszam za sformułowanie – z sentymentem typowym dla podeszłego wieku, który co prawda pojawiał się chwilami w jego prozie, ale tu przybrał znacznie na sile. Jeszcze mocniej wybrzmiał on w innym opowiadaniu z tego zbioru, czyli Suce, gdzie wzruszająco pisze o śmierci psa, czy w tekście, w którym po raz pierwszy zaprowadził czytelników na Podlasie, opowiadając o swojej babce. Widmo śmierci było w jego twórczości obecne niemal od początku (Biały kruk, 1995), od ponad dekady jednak pisarz przygląda się jej uważniej niż w poprzednich dziełach.

Jak jest w przypadku Rzeki dzieciństwa? Śmierć jest tu opisana z kilku perspektyw – od osobistych wspomnień (Pastusz), gdy bohater słucha, jak ginęły wiejskie psy (zabite przez miejscowych, bo tak się robi, a dzieciak z miasta tego nie zrozumie), przez grozę i pamięć holokaustu (Żmijowisko), śmierci na polsko‑białoruskiej granicy (On), wojnę w Ukrainie (Donbas) czy masakrę polskiej ludności we wsi Huta Pieniacka przez oddział UPA. Daleki jest Stasiuk od apologetycznej martyrologii; pisząc o zagładzie podlaskich Żydów, mówi o tamtejszych Polakach, którzy poszukiwali w masowych grobach złotych zębów, odwołując się do Płuczek Pawła Piotra Reszki. Zarazem jednak na temat rzezi wołyńskiej notuje: „Kamień wietrzał znacznie szybciej niż pamięć mojego narodu, a w każdym razie jego części, która nie może się podnieść znad spękanych naczyń pełnych starej zakrzepłej krwi. Lepi «Wołyń pamiętamy» na zderzaki, na brudne zady aut, na plecy, na ściany. Wysyła w upiorne procesje po kraju pomnik z niemowlęciem na widłach. Ma czternaście metrów i jest monstrualny. Tak monstrualny, że nikt go nie chce” (Żmijowisko).

Na uwagę zasługuje pokora autora w opisywaniu tematu śmierci, między własnym refleksjami nierzadko wrzuca on przemyślenia innych. Odsuwając się na bok, deklaruje, że są tacy, którzy robią to lepiej i stają się jego przewodnikami: „Pojechałem tam, ponieważ nie potrafiłem mówić jak Dycki. Pomyślałem: jak nie potrafisz, to chociaż popatrzysz, żeby przez zasłony czasu dostrzec niewinność i okrucieństwo dawnych pięknych dni, w innym miejscu niemal powtórzone: Tylko ja śladem Dyckiego. Ponieważ nie potrafię mówić jak on, człapię w błocie po jego dawnych śladach i tropię jego dzieciństwo trochę tak jak własne”. W innych miejscach towarzyszą mu cenieni przez Stasiuka od dawna Zygmunt Haupt czy Izaak Babel.

Pisarz jest w tym zbiorze kimś niemal postronnym, oddającym głos innym, przekazuje to, co widzi zza kierownicy auta czy nad brzegiem Bugu bez zbędnych, niekończących się dygresji, które były przecież w jego twórczości obecne. Teraz upodabnia się do głównego bohatera Przewozu: kręcąc się w pobliżu granicy polsko‑białoruskiej, zabiera syryjskiego uchodźcę do Niemiec, innym razem Ukrainki do centrum pomocy, wolontariuszy wiezie zaś przez całą Ukrainę do ogarniętego wojną Donbasu. Nie zagaduje przy tym na siłę, robi swoje – jak przewoźnik z jego poprzedniej powieści, jest świadkiem szalonych czasów.

Czy umie znaleźć w tym wszystkim ukojenie? Spokój? Czy dalej jest tym nieprzystosowanym do czasów malkontentem, który nie rozumie, jak można oglądać w hotelowym lobby telewizję, kiedy za oknem, na wyciągnięcie ręki jest przecież piękna puszcza? I czy dalej kocha samotne upijanie się przy dogasającym ognisku z dala od ludzi, czy dalej męczy go ten coraz bardziej nowoczesny świat, który zaciska się wokół niego, a on szuka kolejnych dróg ucieczki, bo jeśli nie bezdroża świata, to może jednak ucieczka w dzieciństwo? Można odnieść wrażenie, że dla niego to jedno i to samo, świat to wieczny uroboros połykający własny ogon. Słuchając opowieści z wojny, wspomina własną służbę w wojsku, czytając Eugeniusza Tkaczyszyna‑Dyckiego, rozpoznaje własny skrawek świata, konfrontuje się z duchami przeszłości, aby opowiedzieć historię na nowo, bo w zasadzie prawie nic się nie zmienia, jak sam podkreśla na początku zbioru. Może poza uważnością w stosunku do świata i przeszłości, ale przecież i jej nie można mu było do tej pory odmówić. Reszta to już znany Stasiuk, który mógłby jak Marcin Świetlicki w wierszu Listopad powiedzieć:

Och, gotów jestem już wyjść z tego miasta, ręce wytrzeć o liście,

cały ten kurz, tłuszcz miasta wytrzeć o liście,

wyjdź ze mną, zobaczysz.

Andrzej Stasiuk: Rzeka dzieciństwa.
Wydawnictwo Czarne,
Wołowiec 2024, s. 168.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.