Słońce w zenicie. Stoi niczym soli słup.
Złoty kur zmiata z nieba senne obłoki,
W przystani nad Wenecją salutuje trup –
biały kapitan wśród śniętych brzuchów płoci.
Tęczują perkalowe sukienki dziewcząt,
po dwie, po trzy spacerują w pół objęte
niskimi pasażami, wysokie piersi drżą
jak stożki wulkanów przed wybuchem lawy.
Madonny chichoczące, żądne zabawy,
wirują wzdłuż i wszerz żółtej promenady.
W kołyskach trawy dziurawe łodzie śnią sen
o wodzie wielkiej i czystej. Z głośników
„Filipinek” leci hit o profesorze –
obiecały mu rozwiązywać zadanie
jak uczciwie i mądrze żyć, tere fere,
wciskają belfrowi kit. Przędzie się lata
pajęcza nić, oplata rezerwistów
z winem patykiem pisanym, mętnych
sutenerów stręczących kobiety tanie
jak barszcz, miejscowych głupków i lokalnych
astronomów wypatrujących wyśnionych
ruchów planet nad Weneją. Na razie bez
zmian. Gniezno śpi i śni. Sierpień sunie skrajem
nieba, a na pomoście w głębi jeziora
siłacz ze Słomianki na bójkę wyzywa
Cygana Jajco zwinnego jak jaszczurka.
Historia kryminalna: Jajco chwyta nóż,
atleta hak żelazny wyrywa z deski.
Nim rozbłysnąć zdążyła stal, poprzysięgli
sobie wrogość po grób, ale już po chwili,
wiejąc przed ludową milicją, popędzili
zgodnie w stronę wysokich trzcin. Po krewkich
chłopcach zaginął ślad. Milczy wody trup.
Słońce stoi w zenicie niczym soli słup.
– Hitem „Filipinek”, popularnego w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku żeńskiego zespołu wokalnego, była zręcznie zrymowana piosenka Do widzenia, profesorze (Pożegnanie). Tekst napisał Włodzimierz Patuszyński. W wierszu nawiązuję do zdań: „To jest nasze profesorze pożegnanie / A niełatwo nam się rozstać co tu kryć / Przyrzekamy rozwiązywać twe zadanie / Jak uczciwie / I mądrze żyć”.
– Słomianka. Uliczka w Gnieźnie, w wieku