W niedzielę ogarnęła mnie pokusa zamoczenia nóg w miednicy z lodowatą wodą.
We wtorek pojawiły się pierwsze liście.
W środę, zanim zorientowałam się, co robię, wybiegłam na deszcz, zadarłam głowę i stałam tak z otwartymi ustami dobre piętnaście minut
Po niezwykle udanym debiucie – Atlasie: Doppelganger – oraz nagrodzonej Paszportem „Polityki” Zimowli Dominika Słowik powróciła z zupełnie nową książką, także pod względem gatunkowym, pokazując, że jest świetna nie tylko w długich formach powieściowych, lecz także w tych zdecydowanie krótszych. Tom opowiadań zatytułowany Samosiejki to niezwykle przemyślany i bardzo dobrze skomponowany zbiór trzynastu historii, które łączą dwa zagadnienia – po pierwsze, liczne anomalie przyrody i problemy klimatyczne, które się z nimi wiążą, oraz po drugie, ludzkie lęki wynikające przede wszystkim z samotności i poczucia bezradności, bezsilności.
Opowiadania są krótsze i dłuższe, zabawne i ironiczne, ale też niepokojące i przerażające. Wszystkie są językowym i narracyjnym majstersztykiem.
I tak w Lęku przestrzeni bohaterka po zabiegu chirurgicznym musi przez jakiś czas chodzić z opatrunkami na oczach, po omacku więc, z wyczulonym zmysłem węchu i dotyku, snuje się po domu, ocierając o każdy kąt, ciągle czuje czyjąś obecność, wieczne zagrożenie w czterech ścianach swojego małego mieszkania. Jest bezradna, zdana na pomoc znajomej. Jest sama.
Globalne ocieplenie pozbawiło matkę bohaterki Śnieżycy snu na trzy lata. Kobieta jest meteopatką i niczym niedźwiedzie hibernuje na zimę. Tymczasem „Matka nie spała od trzech lat. Gorzej – w ostatnim roku, w którym udało jej się zasnąć, spała zaledwie dwa tygodnie”. Jak można funkcjonować bez snu? Jak można funkcjonować bez pór roku? Tak trudno wtedy nadążyć za porządkiem doby, za cyklem tygodnia, miesiąca…
W Wegetacji kobieta chora na samotność przygarnia jedną roślinę, potem drugą, trzecią, dziesiątą, setną, coraz większą liczbę roślin, by w końcu stracić poczucie człowieczego czasu, żyć zgodnie z rytmem i wymogami wyznaczonymi przez rośliny, i w końcu udusić się między nimi. Ale czy była ona ofiarą roślin? Czy samotności?
W tytułowych Samosiejkach przyroda zachowuje się tak dziwnie, że od świeżego powietrza może zakręcić się w głowie, a liczba i nowe gatunki ciągle rosnących samosiejek sprowadzają nawet rządowych agentów i w końcu botaniczka z wykształcenia zaczyna wierzyć, że to musi być sprawka kosmitów.
W cytowanym już Pnączu bohaterce wyrasta z nosa pnącze fasoli. Jako dziecko włożyła sobie do nosa ziarnko fasoli, ale czy po tylu latach mogło ono zakiełkować? Czy znowu samotność pcha kobietę do brania coraz większych kredytów, wierzy przecież, że każda fasola jest magiczna i że będzie mogła wejść po niej do krainy olbrzymów.
Ostatnia zima pokazuje, że zima zaskakuje nie tylko kierowców, minus dwadzieścia sześć stopni Celsjusza powoduje prawdziwy kataklizm. Śnieg, czysty i biały, może być piękny, ale nie wtedy, kiedy zamarzają kaloryfery, komunikacja miejska nie funkcjonuje, ludzie nie mają nawet ciepłych ubrań, bo wcześniej nie były potrzebne, a żeby dostać się gdziekolwiek, trzeba drążyć w śniegu tunele, które mogą pochłonąć wszystko, zapaść się do środka i człowiek wpadnie do nich niczym Alicja do króliczej nory.
W Chorobie morskiej morze zakwita, plaża pokrywa się szlamem i zgnilizną, smród wdziera się do domków letniskowych coraz bardziej i bardziej, a dziewięcioletnia Zu zastanawia się, „dlaczego człowiek myśli, że to straszne, gdy czegoś całkiem nie ma?”.
Nieznośny upał i równie nieznośna samotność bohatera Pudełka powoduje, że nie tylko uzależnia się on od zakupów na aliexpress, ale i zaczyna tonąć w zbiorach plastikowych śmieci, z których każda rzecz wydawała mu się kiedyś piękna i niezmiernie potrzebna do życia.
W przerażającym opowiadaniu Zielone dzieci w przedszkolu nie lubiły jeść nic zielonego, żadnego szpinaku, kapusty, sałaty, groszku etc. A przecież zielone jest zdrowe, mięso można zostawić, ziemniaki można zostawić, ale zielone trzeba zjeść do końca. W końcu nauczycielka zmusza je do zjedzenia pięknych, ale przecież trujących liści oleandra.
Kolonie pozaziemskie oraz Morze Martwe przynoszą historie z przyszłości – wszechobecna pleśń atakuje wszystko, nawet stację kosmiczną, Ziemia wygląda jakby dryfowała w kwitnącej rafie, a po katastrofie klimatycznej największe trudności będą z racjonowaniem wody pitnej, o którą ludzie będą z sobą walczyć.
Kwarantanna pokazuje, jak niedawny lockdown wpływał na nasze ciała i nasze psychiki. Jedliśmy z nerwów i stresu, tyliśmy, więc zaczynaliśmy ćwiczyć. Joga wydawała się sensownym wyborem. Trudności mogła sprawiać tylko figura psa. Czy samotne siedzenie w czterech ścianach, brak fizycznego kontaktu z innym człowiekiem, izolacja i zafiksowanie się na czymś, mogło wywołać dziwne zachowania?
Nagie pole to z kolei historia wolności, którą należy się cieszyć, bo nie jest dana raz na zawsze. Teresa zaalarmowana przez sąsiada jedzie odwiedzić matkę, która po śmierci ojca została sama. Matka wcale jednak nie jest chora, nie cierpi na samotność. W końcu uwolniła się od męża tyrana, żyje ze swoją długoletnią przyjaciółką, zgodnie z rytmem natury, w spokoju ducha i ciała. Tak też można.
Izraelski historyk Juval Noah Harari w książce Sapiens: od zwierząt do bogów stwierdzał, że „na długo przed rewolucją przemysłową homo sapiens był wśród wszystkich organizmów sprawcą wymarcia największej liczby gatunków roślin i zwierząt. Mamy wątpliwy zaszczyt bycia najbardziej morderczym gatunkiem w annałach biologii”. Mamy jakiś wpływ na naturę, lubimy ją niszczyć, podporządkowywać własnym celom i potrzebom, ścinać drzewa, mordować zwierzęta. Ale co się wydarzy, gdy natura zmieni zasady gry? Gdy nie będzie chciała już być ofiarą? Gdy nie da się dalej zniewalać? Gdy uzna, że koniec z antropocentryzmem? Gdy zaatakuje znienacka, na przykład jakimś śmiercionośnym wirusem? „Musimy wreszcie trochę ustąpić” – mówi Ewa w tytułowym opowiadaniu tomu. Przyroda bez człowieka sobie poradzi o wiele lepiej niż z nim. Człowiek bez przyrody zginie. W każdym z opowiadań przyroda zaczyna dominować nad człowiekiem. Dla jednych samosiejki są szczególnie cenne jako jedyne naturalne odnowienie lasów, dla innych fakt, że drzewa i krzewy śmiały wyrosnąć same, bez decyzji i akceptacji ludzi, to skandal. U Słowik w dobrze znaną, oswojoną ludzką rutynę codzienności zaczyna się wdzierać coś niepokojącego, dziwnego, granice pomiędzy cywilizacją a naturą zaczynają się zacierać. Przyroda coraz bardziej się rozpycha, człowiek musi się posunąć. By ocalić swój gatunek, musi zaakceptować zasady gry. Ustąpić. Czy nie jest już jednak na to za późno?
Każda z historii zawartych w Samosiejkach mogłaby być początkiem większej całości, wpisując się choćby w nurt zainaugurowany przez Maję Lunde i jej tzw. kwartet klimatyczny (do tej pory ukazały się powieści: Historia pszczół, Błękit oraz Ostatni). Słowik wybiera jednak formę opowiadania, dając czytelnikom nie suche fakty, ale „zajawki” do przemyśleń, stawiając pytania, nie dając odpowiedzi czy gotowych rozwiązań. Jeszcze raz niech głos zabierze Harari. W 21 lekcjach na XXI wiek pisze: „ludzie myślą raczej za pomocą opowieści, a nie faktów, liczb czy równań. Im ta opowieść prostsza, tym lepiej”. Samosiejki Dominiki Słowik są więc dla nas lekcją do odrobienia.