Wartość prezentowanej tu wymiany listów polega więc m.in. na wydobyciu na światło dzienne faktu nieudokumentowanej należycie wieloletniej znajomości między dwoma wybitnymi pisarzami. Podtytuł „O przyjaźni” nie jest – w odczuciu piszącego te słowa – li tylko dosłownym, wyjętym z tych zapisów epistolarnym zwrotem grzecznościowym czy wyłącznie życzeniową projekcją interlokutorów. Siedemnaście stosunkowo krótkich przesyłek z lat 1974–1993 pokazuje – ponad funkcjonującymi na powierzchni tej korespondencji formułami pozdrowień, życzeń i żartów – emocjonalną bliskość, obopólną fascynację własną twórczością i szacunek względem siebie. Słowo „przyjaźń”, „przyjaciel” powraca na tych kartkach stosunkowo często. Wszelako po lekturze tych pocztówek nadal nie będziemy wiedzieli, jakie kształty znajomość ta przybierała poza formułami werbalnymi: czy tekstowe zapowiedzi kiedykolwiek jakoś się materializowały, np. w rozmowach i dyskusjach („będziemy gadali, gadali i gadali”), spotkaniach przy kawie i papierosie w towarzystwie Katarzyny Herbertowej (która pytała: „Czy będziesz chciał, kiedy się zobaczymy, pójść ze mną na kawę?”), długich spacerach („będziemy wiedli stoicko-emerytalną egzystencję. Można na przykład chodzić po rodzimych polach wraz z kluczem do oznaczania roślin dziko rosnących”)?
Stryjkowski – prozaik, pisarz o pokolenie starszy, z zupełnie inną historią życiową i odmiennym stosunkiem do historii niż Herbert – poeta i eseista. Co ich zbliżało? Na pewno „ta sama prowincja”, jak ujął to autor Martwej natury z wędzidłem, czyli mała ojczyzna dzieciństwa i młodości: Lwów i okolice. A jak można mniemać na podstawie tej korespondencji, w znacznej mierze także – literatura, stosunek do bieżącej polityki (w tym tej prowadzonej w łonie Związku Literatów Polskich) i do „kwestii żydowskiej” oraz – co trochę zaskakuje – do przyrody.
„Poecie w materii pamięci” – takim z kolei, z pewnością „starannie obmyślonym”, wpisem opatrzył Herbert podarowany Stryjkowskiemu w 1974 roku tom Pan Cogito. Z biegiem lat „ulubiony prozaik” przeistoczył się w „poetę” i tak autor Snu Azrila bywał już przez autora Barbarzyńcy w ogrodzie w dedykacjach tytułowany: w tomach Elegia na odejście (w czerwcu 1990 roku), Rovigo (we wrześniu 1993 roku), również na kartce pocztowej z lat 1980. Być może i w tym określeniu tkwiła doza filuterii. Niemniej, „poeta w materii pamięci” to precyzyjna formuła świadcząca o głębokiej czytelniczej intuicji: pamięć i poetyckość są to – jak widać z perspektywy lat – dwie dystynktywne cechy narracyjnej prozy powieściowej Juliana Stryjkowskiego. Pierwszą z nich wydobył i nieco szerzej opisał Jan Błoński, zauważając, że u autora Głosów w ciemności „sprawność pisarskiej pamięci sięga granic halucynacji. Zwłaszcza słuchowej” i że obdarzony on został „pamięcią doskonałą, jak doskonały bywa słuch”6. Niemal trzydzieści lat wcześniej Iwaszkiewicz z nieukrywanym podziwem pisał w liście po lekturze maszynopisu Głosów: „Ile ty masz lat, żeby tak wszystko pamiętać?”7. Zresztą, na rolę pamięci w swoim procesie twórczym wielokrotnie zwracał uwagę sam Stryjkowski. Poetyckość tej prozy zaś – w odróżnieniu od np. poetyckiego modelu prozy Brunona Schulza, szermującego pleonazmem i leksykalną hipertrofią – można by zaś spróbować wytłumaczyć na dwa sposoby: 1) jako przyprószanie realizmu powieściowego „mistycznym pyłem”, unoszenie przedstawianego świata nieznacznie nad ziemię, tj. sprawianie, że historyczność i wiarygodność opisywanych zdarzeń zaczynają niepostrzeżenie nabierać cech paraboli dzięki przenikającej tę rzeczywistość metafizycznej problematyce, licznym motywom religijnym oraz intertekstom – oraz 2) jako modulowanie składni partii narracyjnych, bardzo często poprzez paralelizmy, wprowadzające rytm przypominający momentami syntaksę psalmiczną, a momentami niemal rytm i prozodię wierszową, czasem typu różewiczowskiego, czasem kasprowiczowskiego. Do tego, jak napisał Herbert w ostatnim liście, dochodzi jeszcze m.in. „tonacja świetnych dialogów” (podkreślenie moje – IP). Polszczyzna wykreowanych przez Stryjkowskiego postaci to bowiem, jak już przekonująco pokazano8, mowa specyficzna – podszyta melodyką i idiomatyką języka jidysz.
Czasem, jak wynika z diariusza Stryjkowskiego, dzwonił doń też „Zbyszek”. W dzienniku pod datą 1 października 1972 roku autor Imienia własnego zanotował wrażenia z wieczoru u Stanisława Trębaczkiewicza, poświęconego pamięci Jerzego Zawieyskiego: „Zbyszek Herbert deklamował swoje wiersze. Pięknie czyta i wiersze są piękne. Śliczny jest wiersz o rabinie Nachmanie z Bracławia. Pamiętam go, czytał mi przez telefon, kiedy go napisał”. Utwór o cadyku bardzo się Stryjkowskiemu spodobał, choć sam do chasydyzmu miał stosunek ambiwalentny – w Austerii (1966) zgryźliwie-ironiczny, w „Na wierzbach… nasze skrzypce” (1974) krytyczno-nostalgiczny, w Śnie Azrila (1975) i w Sarnie (1992) coraz cieplejszy. Zapewne więc to nie rewaluacja chasydyzmu zadecydowała o wysokiej ocenie wiersza. Autora Głosów w ciemności, być może, urzekła – tak mu przecież bliska – aura pamięci i idea wyobraźniowego powrotu do nieistniejącego już świata żydowskiej tradycji i mądrości. Inny wiersz skomplementowany przez Stryjkowskiego, Elegia na odejście pióra atramentu lampy, też zawierał motyw żydowski: pióro kupowane dla chłopca jest wszak w żydowskim sklepiku, ale utwór dotykał przede wszystkim uniwersalnego problemu przemijania, zapominania, odchodzenia rzeczy i zdrady minionego świata – doświadczenia, będącego także jednym z wymiarów Głosów w ciemności. Wiersz wzruszył Stryjkowskiego do łez i był to – jak napisał po lekturze – „żydowski płacz”.
Stryjkowski odwiedzał Izrael trzykrotnie, miał tam rodzinę, znajomych, kontakty. W 1984 roku oddał Herbertowi przesyłkę, która nadeszła z Jerozolimy – przetłumaczony na hebrajski przez Dawida Weinfelda zbiór Mar Cogito weszirim acherim (Pan Cogito i inne wiersze). Herbert napisał wówczas do swojego tłumacza: „mój przyjaciel Julian Stryjkowski przekazał mi tom moich wierszy przełożonych przez Pana i łaskawie mi ofiarowanych. Natomiast w żaden sposób nie mogłem uprosić go o zdobycie Pana adresu. Julian od lat zajmuje się Biblią i zapewne uważa, że takie rzeczy jak adres niegodne są wysiłku badacza spraw boskich”10. Siedem lat później – również dzięki translatorskiej pracy Weinfelda – Herbert otrzymał (literacką) Nagrodę Jerozolimy i spędził w tym mieście ponad miesiąc. Odświeżył wówczas znajomość z wybitnym hebrajskim poetą Jehudą Amichajem, któremu następnie poświęcił wiersz w tomie Rovigo. W listach do Weinfelda Herbert pisał o swoim bliskim stosunku do Izraela, który jest częścią jego „duchowej Ojczyzny” i do hebrajskiego – „świętego języka kultury”.
Stryjkowski – który w latach 90. mawiał o sobie, że jest Izraelocentryczny – od końca lat 60. w zasadzie do śmierci doświadczał różnorakich form antysemickiego nękania: budziły go uporczywe poranne głuche telefony, otrzymywał obelżywe listy i jednoznaczne zachęty do opuszczenia Polski, inkrustowane groźbami pobicia. Życie uprzykrzano mu, jak i wielu innym, na różne mniej lub bardziej podłe sposoby. Oto np. sekwencja zdarzeń – zrekonstruowana z kart jego dziennika – mających miejsce na początku lat 70. 20 lutego 1971 roku pisarz zanotował: „Szofer wozu «Kultury» trąbi na mnie, ilekroć mnie widzi przechodzącego. Jest to oczywiście akt antysemityzmu albo przynajmniej chamstwa. A raczej jedno i drugie. Jestem wobec tego bezsilny. Wiem, że nie powinienem sobie z tego nic robić. Ale nie potrafię. Jeszcze kiedy piszę te słowa, trzęsie mnie. Jest to moja bezsilność wobec chamstwa”. 6 czerwca 1971 roku: „Szofer wciąż na mnie trąbi, gdy mnie widzi na Wiejskiej. Sama twarz prosi się o cegłę. Pokrzykuje za mną… «Aj waj gewałt». Taka jest ta moja ojczyzna. Poczucie ojczyzny bardzo się zmienia, zależy od takich drobnych, zdawałoby się, nic nieznaczących faktów”. 13 grudnia 1971 roku: „Znowu szofer Wilhelmiego. […] Poza tym boję się go. Może mnie «nadwerężyć fizycznie», jak zagroził mi, kiedy go spytałem, czemu się do mnie przyczepił. To jest wprost nieszczęście”. 10 października 1972 roku: „Znowu szofer na mnie trąbił. Nie wiem, co mam zrobić”.
Formułę Herberta z listu, że jest trochę Staro-, a trochę Nowotestamentalny, i wyznania podmiotu lirycznego jego wierszy, np. w utworze Homilia, że chciałby „z Żydami odmieńcami” zwinąć „życia cały kram”, autor Imienia własnego zapewne przyjmował z sympatią i wdzięcznością. Tak zareagował np. w rozmowie w Oborach z Mironem Białoszewskim po lekturze jego opowiadania Kirkut: „Pan lubi Żydów, od razu nabrałem do pana serca”11.
W powieściach Stryjkowskiego zwierzęta pojawiają się stosunkowo rzadko (choć czasem odgrywają w nich istotną rolę, jak np. koguty w Echu). Za to w dzienniku obserwacja przyrody zajmuje zdecydowanie więcej miejsca. Opisy kwiatów, drzew i ptaków to często nie tylko efekt beznamiętnej i katalogizującej obserwacji, ale i – jak to niekiedy bywa – reprezentacja stanów uczuciowych diarysty: „Tuż nad rzeką stoi samotna płacząca wierzba, ona już jest żółta. Pierwszy znak wiosny. Jeszcze wcześniej niebo zaroiło się stadami dużych ptaków” (zapis z 7 marca 1970 roku). Po miesiącu nastrój exula wyraźnie się pogorszył: „Nad rzeką dziwne to drzewo – wierzba nie-wierzba płacząca zrobiła się jeszcze bardziej żółta. Jak człowiek, który się czerwieni, gdy ma obstrukcję i nie może się wysrać. Tak ta wierzba nie może się wreszcie zazielenić. Smutek, smutek, smutek. Ja się tu czuję, jakbym umarł i znalazł się na tamtym świecie. Takie mi to wszystko obce” (zapis z 12 kwietnia 1970 roku).
Herbert też interesował się nazwami ziół, na jakimś karteluszku wynotował np.: arcydzięgiel, werbena, kozieradka, ruta, hyzop, złocień, wilczomlecz15. W liście z sierpnia 1983 roku pisał do Stryjkowskiego z Olecka o tym, że namnożyło się dzikiego ziela ponad miarę i o monotonii tej dzikości, która „jest doprawdy zastanawiająca” – a wszystko to w kontekście rozwiązania Związku Literatów Polskich.
W lipcu 1985 roku Zbigniew Herbert udzielił Jackowi Trznadlowi wywiadu, który pod tytułem Wypluć z siebie wszystko16 wszedł do tomu rozliczeniowych rozmów z polskimi pisarzami Hańba domowa. W książce tej, dodajmy, znalazła się też wypowiedź Stryjkowskiego pt. Olbrzymia czarna przestrzeń. Dialog Herberta z Trznadlem odbił się szerokim echem, nie tylko wśród literatów. Poeta bez pardonu zaatakował kolegów pisarzy, którzy niegdyś zaangażowali się w komunizm, czerpiąc ze swojego wyboru różnorakie korzyści, a następnie stali się filarami opozycji, m.in. Tadeusza Konwickiego, Kazimierza Brandysa, Jerzego Andrzejewskiego. I choć Stryjkowski – jak i np. Wiktor Woroszylski – nie został przez autora Pana Cogito wymieniony z nazwiska, to mógłby z łatwością odnaleźć się w grupie „starych koni” i tych obywateli Polski prawobrzeżnej, którzy sowieckie praktyki poznali już „w tydzień od wkroczenia armii-wyzwolicielki do Lwowa” czy Wilna i w związku z tym powinni byli doskonale rozumieć, co oznaczało „wyzwolenie” w maju 1945 roku.
I Stryjkowski, i Herbert byli w swych wyborach politycznych zdecydowani, zapalczywi, ostrzy w sądach i wymagający od przyjaciół, jednak polityka i historia ich ostatecznie nie poróżniła – jak np. Stryjkowskiego z Nowakowskim czy Herberta z Miłoszem. A „botanika” potrafiła nawet łączyć… „Otwieram las Twoimi kluczami, które byłeś mi łaskaw w takiej obfitości przysłać” – pisał Herbert z Olecka, w momencie, kiedy przy stoliku w „Czytelniku” trwały zapewne debaty o powinnościach artysty i niepotrzebnym zacietrzewieniu.