Śniegi i lody płyną
wartkimi strugami przy krawędziach chodników.
Późna wiosna przyspiesza.
Skrajem szkolnego boiska pędzi strumień z lodów,
które skuwają pobliski park.
Bierzemy drobne monety w palce
i płynnym ruchem kładziemy na powierzchni strumienia,
a one wpadają w rozpęd
wśród nawisów, tuneli, raf, skrętów, wirów.
Czyja pierwsza dopłynie do mety
ten wygrywa.
Ale ja wolę ściganie się ze sobą.
Kładę własne monety.
Niektóre toną,
inne trafiają w ślepe uliczki,
jeszcze inne w dziwnych zawirowaniach wracają,
jakby płynęły pod prąd.
Te groszowe monety
nie są obciążone żadnymi planami na przyszłość,
nigdzie się nie gromadzą,
nie obiecują żadnych dóbr.
Pędzą, że trudno za nimi nadążyć.
Nie niosą żadnych wróżb.
Nie są statkami
ani trzeźwymi ani pijanymi.
Tylko palce,
które kostnieją,
wskazują,
że nurt losu
– choć upływa,
nie przecieka
przez palce.