07-08/2021

Piotr Kępiński

Zabytki i rozkład

Zabytki stoją w opozycji do naszych ciał, które podlegają rozkładowi, są też przeciwko naturze, która niestała. Uwielbiamy historię z kamienia, albowiem dzięki niej czujemy się wpisani w anty-rozkład. To do niczego nie prowadzi, ale daje poczucie średniej nieśmiertelności. Sprawia, że czujemy się lepiej i poważniej, może nawet piękniej. I nie ma znaczenia, że nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Bo przecież nie wszystkie zabytki z kamienia są trwałe. Są takie, które mówią: rozkład i niepamięć.

Trzynaście miasteczek położonych wśród Wzgórz Albańskich, na południowy wschód od Rzymu, nosi wspólną nazwę Castelli Romani. Wśród nich najsłynniejsze jest Frascati, gdzie produkuje się znane kiepskie wino (wspominałem już o nim w marcowym felietonie).

Frascatani oczywiście bronią jakości wina, mówią też, że mają najlepsze w okolicy mięso. Niestety, słynne coppiette di maiale, czyli pocięty na wstążki świniak, to rzecz dla odważnych.

We Frascati najciekawsze jest samo Frascati i wielki pałac wznoszący się nad miastem. Budowla dosyć tajemnicza. Ilekroć pytałem, czy można wejść do ogrodów, które dochodzą do samego centrum, nikt nie wiedział, dlaczego żelazna brama jest zamknięta na stałe, chociaż w alejach i alejkach (zwłaszcza wiosną i jesienią) uwijają się ludzie. Prawda okazała się banalna jak minestrina. Villa Aldobrandini znana także jako Belvedere, albowiem z jej szczytów rozlega się najładniejszy chyba widok na dolinę biegnącą w stronę Rzymu, jest własnością znanej arystokratycznej rodziny, której potomkowie ciągle tam mieszkają, i pałac krok po kroku odnawiają. Obok pałacu znajdują się imponujące papieskie ogrody – jedyne, które nie należą do państwa włoskiego, ale do prywatnego właściciela, którym dzisiaj jest książę Camillo.

Sam pałac powstał w roku 1550. Kilkadziesiąt lat później papież Klemens VIII dał swojemu bratankowi Pietro Aldobrandiniemu dodatkowe ziemie w nagrodę za jego starania na rzecz włączenia Ferrary do Państwa Papieskiego (między innymi, bo miał też na koncie inne sukcesy).

Dzięki temu wokół pałacu zaczęły powstawać ogrody, do budowania których arystokraci zatrudnili najsłynniejszych architektów. Pierwszy z nich, Giacomo Della Porta, szybko jednak umarł. Po nim za robotę wzięli się Carlo Maderno i Giovanni Fontana. Ich dziełem jest słynny Teatr Wodny, który został dotkliwie zburzony podczas alianckiego bombardowania.

Po wojnie został odbudowany, jednak po taniości, z betonu. Dzisiaj książę Camillo potraktował sprawę poważniej i odtwarza wszystkie detale z solidnych materiałów.

Włochów cała ta historia niespecjalnie kręci. Kiedy opowiadam, że właściciel pałacu, żeby dostarczyć wodę do Teatru Wodnego, kazał wybudować osiem kilometrów akweduktu prowadzącego ze źródeł Modena na Monte Algido, wzruszają ramionami. – Bo on pierwszy budował akwedukty? – pyta Claudio, który ożywia się tylko na moment, kiedy wspominam mu o tym, że sprytny książę wodę sprowadzał nie tylko do nawadniania ogrodów, ale także dla interesów, bo zaczął ją sprzedawać mieszkańcom. – Bogacz sprzedawał wodę biedakom… brak słów.

Książę Camillo w rozmowie z Monty Donem (znanym w Wielkiej Brytanii prezenterem, specjalistą od ogrodów, autorem ciekawego telewizyjnego cyklu Ogrody we Włoszech), mówił z lekkim uśmieszkiem na ustach: a dlaczego nie?

Kilka wieków temu woda we Frascati była cenna jak sól. A włoscy arystokraci byli urodzonymi handlarzami. Produkowali za pół darmo albo wręcz za darmo tony żywności, które sprzedawali już wtedy za granicę. Pomnażali majątki. Dlatego też ogród we Frascati rósł jak na drożdżach, pałac pęczniał, a chłopi jak wtedy patrzyli na to spode łba, tak i dzisiaj patrzą.

We Frascati czas stanął w miejscu. Biedniejsi ciągle żyją u podnóża arystokratów. Budują nielegalnie domy w pobliżu pałacu. Czasami bloki stawiają tutaj firmy, wcale niemałe, które też robią to nielegalnie, inkasują kasę, znikają, ludzie idą do sądów, aby pieniądze odzyskać, sprawy ciągną się latami, domy stoją wtedy puste, chociaż ludzie wstawili do nich meble, łóżka, nawet telewizory, nie mogą jednak w nich zamieszkać, bo złamaliby prawo.

W takiej sytuacji znalazła się para znajomych, Pino i Vittoria, prowadzą nas do swojej rezydencji, z której rozlega się fantastyczny wręcz widok na okolicę. Cisza, spokój, krystalicznie czyste powietrze. Opowiadają, że każde z nich ciągle mieszka ze swoimi rodzicami, a tylko weekendy spędzają razem w swoim nowym-nie-nowym mieszkaniu. – A i tak mamy kłopoty, bo bywa, że prąd nam wyłączą na pół dnia albo bramę garażową ktoś zablokuje.

Mają po czterdzieści lat, Vittoria pracuje w szpitalu, Pino jest technikiem obsługującym metro.

Pytam, czy kiedykolwiek oni sami albo ktoś z ich znajomych był w pałacu, albo czy przez przypadek spotkał księcia, na przykład na zakupach? – A gdzie – Pino macha ręką. – Kto o nich myśli? To rozkładająca się historia, śmierdząca przeszłość.

We Frascati, w przeciwieństwie do Rzymu, gdzie można poczuć stałość murów, natura jest nieśmiertelnym zabytkiem. Sam pałac robi wrażenie olbrzyma przeniesionego z Angkor Wat. Skórę ma zdartą z fasad, okna zasłonięte i nieme. Życie zawdzięcza zieleni. Drzewa i krzewy otaczające budynek pompują mu do środka tlen.

Kiedy przechodzimy obok bramy ogrodu, wyjeżdża stamtąd głośno charczący ciągnik. Na pace siedzą ogorzali mężczyźni. Pino rzuca tylko: – Oni nie są z Frascati. To Marokańczycy. Pracują za pół darmo…

Kątem oka widzę, jak z naczepy wysypują się białe kamienie.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.