W 1286 roku cystersi dostali las, nazwali go imieniem Maryi. Taki był początek miejscowości Marienwalde. Od 1325 roku nazywała się Marienwolde. Od 1504 roku – Marienwolt. W czasie
Na innej legitymacji nauczycielskiej Seweryny Gościmińskiej, z pieczęcią inspektoratu szkolnego w Baranowiczach i okrągłymi pieczątkami z lat 1938 i 1939, widnieje podpis: „uprawnienia do przejazdów państwowemi środkami komunikacyjnemi według ulg taryfowych dla urzędników państwowych” (pisownia oryginalna).
Hajniniec przed
Baranowicze otrzymały prawa miejskie w 1919 roku. W czasach
Dziś w Baranowiczach Rosjanie rozbudowują wojskową bazę lotniczą.
Wspomniane wyżej zdjęcia pochodzą z naszego archiwum rodzinnego. Babka Seweryna była polonistką, pierwszą po
Dziadek był przedwojennym leśnikiem. Jako siedemnastolatek opuścił rodzinny dom na dobre. Jego ojciec zginął w czasie rewolucji, matka być może w 1920 roku, gdy próbowała z Sowietów przedostać się do Polski. Leon skończył szkołę handlową w Witebsku, miał walczyć w oddziałach białych w czasie rewolucji. Z polskim wojskiem przyszedł do kraju, służył u generała Lucjana Żeligowskiego. „Był niespokojnym duchem, sporo wędrował przed wojną. Równe, Kowel, Łuck. Ślub rodzice wzięli w Pińsku. Chętnie wspominał polowania w powiecie koszyrskim, mam jego zdjęcia z lat trzydziestych, mężczyźni na saniach, w szubach. Opowiadał, jak wilki podchodziły pod leśniczówkę” – mówi Zbigniew Wołodźko.
Powiat koszyrski utworzono w 1920 roku pod Zarządem Terenów Przyfrontowych i Etapowych z części powiatu kowelskiego, rok później wszedł w skład nowo utworzonego województwa poleskiego
Leon Wołodźko pracował jako leśniczy i za Sowietów, i po niemieckiej napaści na byłego sojusznika. „O czasach wojennych ojciec mówił niewiele. Za Niemca musieli przymusowo wycinać drzewa przy drogach ze względu na strach przed partyzantami. Czasem coś rzucił, że pomagał leśnym, ale co to były za oddziały – tym się ze mną nie dzielił. Nie było to nic pewnego, kto przychodzi po pomoc lub z żądaniem pomocy” – wspomina Zbigniew.
Seweryna Gościmińska ukończyła przed wojną Seminarium Nauczycielskie Żeńskie w małopolskich Ropczycach, na kursy dokształcające – już z Baranowicz – jeździła do Wilna.
W odpisie z odpisu aktu ślubu, datowanym na czerwiec 1951 roku, czytam, że Leon Wołodźko, syn Jana i Heleny z domu Wróblewskiej, ochrzczony w kościele świętej Barbary w Piotrogradzie, jest Polakiem, katolikiem, parafianinem kościoła korzeckiego. I że 8 lutego 1939 roku w kościele pińskim, parafialnym, zawarł związek małżeński z Seweryną Gościmińską.
Pięcioletnia córka Leona i Seweryny zmarła na dyfteryt w czasie wojny. Na zdjęciu, jakie się ostało, mała uśmiechnięta blondyneczka w ciepłych butach, ozdobnej sukience i wielkiej kokardzie na głowie siedzi przy dziecięcym stoliczku. Obok na krześle duża lalka z ciemnymi włosami, obie mają przed sobą filiżanki ze spodeczkami. Za plecami dziecka ciemność. W tle choinka wojennej Wigilii.
Mój ojciec urodził się w 1950 roku. W innym świecie.
Szczegółowy opis rzeczy, z pieczęcią Urzędu Repatriacyjnego Oddziału Gorlice, datowany na 6 lutego 1946 roku, obejmuje sześćdziesiąt dwie pozycje. Wśród żywiny i rzeczy martwych są dwa konie, dwie krowy, dwa prosiaki, jałówka, jeden wóz parokonny, pług, brona, szafa, biurko, kredens kuchenny i stołowy, sześć krzeseł, jedna skrzynia z serwisem stołowym, jedna skrzynia porcelany, dwa budziki, dwa zegarki – męski i damski, trzy palta męskie, trzy palta damskie, trzy garnitury męskie, pięć sukienek damskich letnich, siedem sukienek damskich ciepłych, pięć podpinek na pierzyny, dziesięć prześcieradeł, dwanaście poszewek do poduszek, osiem poduszek puchowych, pięć pierzyn puchowych, dziesięć koszul męskich, dwanaście kalesonów męskich, dwa rowery – męski i damski, osiem worków ziemniaków, trzy worki pszenicy, dwa worki żyta, pięć worków owsa, dwa worki jęczmienia, centryfuga marki Mielewerke, maszyna do szycia nożna marki Naumann, wirówka do miodu blaszana, rogi jelenie, saren i daniela, portiery, makatki, firanki i chodniki oraz serwety, jeden motor elektryczny na wózku, pięć uli z pszczołami, dwie lampki elektryczne stojące, żelazko elektryczne, miednice, wiadra i maselniczka, umywalka z lustrem.
„Stwierdza się, że wymienione rzeczy są własnością Wołodźko Leona, który udaje się na osadnictwo do Marzenina” – głosi dokument pisany na maszynie, w której brak polskiej czcionki.
Skrupulatnie zapisano to, co zostało z przeszłości. To, co miało pomóc zacząć od nowa. Rogi jelenie, saren i daniela – to chyba najbardziej dziadkowe, osobiste, z lasów przedwojennej Polski.
Wieźli też do Marzenina milczenie o przeszłości. Milczenie, które dobrze zasiedziało się w nowym miejscu, wśród ludzi, którzy znali jego wagę, wartość i treść.
Urodziłem się w 1977 roku. Bierzwnik to dla mnie czarny kot babki i ona sama, siwa i nieco apodyktyczna. Kota się bałem i jako kilkulatek utożsamiłem go ze słynnym songiem Bułata Okudżawy w wersji Sławy Przybylskiej. Był jeszcze czarno‑biały telewizor, który mnie irytował, bo długo po włączeniu nie było na nim widać ani radzieckich, ani imperialistycznych kreskówek. I jeszcze wysokie schody w rodzinnym domu ojca, widok na jezioro za oknami, skrzypiąca podłoga w kuchni i ceglany murek, na którym siadałem, a mama z babcią wołały, żebym wstał, bo dostanę wilka. Była jeszcze leśna droga z dworca PKP do wsi. W pamięci pozostał też spacer do ruin opactwa cystersów.
Dla mojego brata, urodzonego w 1984 roku, Bierzwnik to miejscowość, gdzie spoczęli dziadkowie. I ładne, turystyczne tereny, pełne lasów i jezior.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]