07-08/2021

Andrzej Zieniewicz

Zaślubiny i zatracenie w poezji Tadeusza Nowaka.
Łańcuchy symboliczne. Dwa i połowa trzeciego

Przeczytałem na nowo po czterdziestu prawie latach. Zdumiony, że umknął nam (bo chyba nie tylko mnie), poeta, którego przypisaliśmy wsi, więc razem z nią zapomnieliśmy. Zamiast zobaczyć jego wiersze w innej niż wiejska figurze. W dramacie tracenia rzeczywistości i wiązania jej, by nie znikła, łańcuchami magii-religii. Może w dramacie tracenia świata, a to nam ostatnio coraz częściej przychodzi do głowy, gdy zastanawiamy się, czy z nim nie dzieje się właśnie to samo, co z wsią Nowaka, w której on został z modlitwą, ale bez wsi. Jak my dziś (coraz częściej) z teoriami, ale bez świata. Z mediami, prekariatem, smartfonem, ale na wysepkach realności, gdzie jeszcze tylko spacer z psem nas przykleja do bytu.


1.
Nóż się w plecach zabliźnił. Deszcze w bór dębieją. Pies z łapy ból zlizuje1. Nie wiem, czy znajdziemy w dwudziestowiecznej Polsce poetę (poza Leśmianem) myślącego w tak silnym napięciu metafizycznym i (poza Liebertem) religijnym. Poetę, który wierzy głęboko jak gawiedź, a przeciw szkiełku i oku praktykuje obronną magię kontaktową. I nie chodzi o poetyckie transsubstancjacje, że zwierzęta są wkołysane w krwi liściastej bór, a nitki naszego lęku splatają szalik z soku osiki – ale o to, że światem Nowaka rządzą łańcuchy magiczne (symboliczne). „Wiatyk jest na spowiedzi / orzeł jest na powstania / reszka na bobkach siedzi / a śledź się soli kłania” (143). To są ogniwa. Wiatyk (komunia w obliczu śmierci) kontaktuje z ptakiem narodowym, który jest „na powstania”, a wcale nie orla reszka naszego losu siedzi „na bobkach”, bo w króliczej jamie lęku. Lęku przed biedą, a z nią znowu kontaktuje śledź, kłaniający się soli, ponieważ to ona pozwala mu, kupowanemu na krechę, przetrwać zimę. „W króliczej norze mieszka / struchlenia siny wiatyk / i orzeł nasz i reszka / i wzięty śledź na raty” (143). Może nie pamiętamy już, co to bieda, chociaż ona nie odeszła; raczej przygląda nam się z daleka. Możemy za poetą pytać, czy jest sina jak śmiertelna komunia, czy słona jak lęk powszedni, ale od tych pytań ważniejsze inne: o samą osnowę myśli Nowaka. O jego, jak powiedziałby Kazimierz Wyka, uchwyt za rzeczywistość. Bo w dopełniaczowych metaforach poety, zresztą przepięknych, można się nimi upić jak mocnym alkoholem – te jaszczurki gałązek oliwnych, niedźwiedzie z odpustowych beczek, przepiórki zorzy, skwar, który nas w mosiądz wzuł, ojciec chodzący w syku żniwa, żebrak (własnego rodu obce źdźbło), psalmy sypiące się z białych skrzydeł wiatraka, rzeka, co syczy jak siwy łabędź – w tych metaforach znad Dunajca świat się oczywiście jawi w magicznej tożsamości substancji. Rzeczy, ludzie, pory roku i zwierzęta są z tego samego i mogą przenikać w siebie, bo wszystkie idą z praźródła, a im dalsze skojarzenie, np. pachną błyskawice żniwa2, tym lepiej widać, że to źródło wciąż bije. I widać, że elementarne materie są ze wsi. Bo tylko wiejskie uniwersum jest takie zamknięte, utopione w magiczności jak baśń pod zmierzchem kasztanów, jak siwy mróz, zanurzający do dna skroń w popiele. Mówię Nowakiem, bo jego metaforyka idzie do głowy i to „na bogato”, świat pięknieje w niej pod bożym spojrzeniem, ale pytanie, prosto od Wyki, a jakby spoza tej wiejskiej cudowności: co właściwie poeta opowiada? Czy wierzy, że jego olśnienia ogarniają świat dany teraz i zawsze w bożej dłoni i że on się w tym olśnieniu zamyka ostatecznie, a reszta, tzn. lampy kwarcowe, telefony, socrealizm, są nie na miejscu jak, powiedzmy, parostatek na Dunajcu?

Otóż od pierwszych wierszy poeta wznosił mury przeciw światu spoza wsi, ale też sądził, że on jednak da się zamknąć w micie i odnaleźć w jego uniwersalnym przesłaniu. Co było na pewno (i podwójnie) słuszne; raz, że po katastrofie wojny i w prowizorce reformy, obowiązkowych dostaw, zakładanych PGR-ów, ta wieś z mitu była jak bieda. Może oddalona, ale nie poza zasięgiem spojrzenia. A dwa, że ani spółdzielnie produkcyjne, ani soc-propaganda nie przeinaczyły Nadwiślan do tego stopnia, by kultura chłopska, w swoim rdzeniu mityczna i religijna, przestała wyznaczać miary porządku naturalnego i rytmu życia. To życie dalej się we wsi mitycznej przeglądało – i np. historyczną rabację chłopską można było w niej ogarnąć, powiedzmy, jako równoznacznik zbójowania i świętokradztwa: „Szela chrzci kosę / w jego usta / wstępuje Święty Jerzy” (78). Wojnę również dało się mitycznie postrzec w jej niegodziwości, teraz i zawsze bluźnierczej i krwawej: „Kościółek wiejski / łajnią w nim konie / a żołnierze / piją gorzałkę grają w karty / a jeszcze inni znoszą z pola ucięte głowy” (79). I można inne sprawy świata, np. spór polityczny, też wypowiadać w słowniku mitów chłopskich, zwłaszcza gdy miejskie proroctwa sprzed 1956 roku gwałtownie tracą na wartości, a ich głosiciele „przechodzą obok mnie, przechodzą, brak im powietrza, brak zieleni…” (26). Wtedy chłopska hardość może być lepszym słownikiem niż dialektyka marksistowska –

Ekonom dzikiej wyobraźni

czciciel pogody i prostoty

żyję, by sobą ludzi drażnić

bo na płacz nie mam już ochoty.

(Prorocy już odchodzą)


Powrót do mitycznych źródeł miałby zresztą dobry sens tak samo po odejściu proroków soc-utopii, jak „mędrców uczących równowagi” (29), o tyle, o ile na kryzys kultury i rozsypkę wartości lekarstwem byłoby inne człowieczeństwo niż to (za Eliotem) próżne czy wydrążone, papierowe w każdym razie. Natomiast człowiek rustykalny, albo nomada3, „jeździ wśród wilczych stad na szkapie / w saganach z gliny warzy ser / a noc w biblijnych łapciach człapie” (28). Człowiek rustykalny, albo nomada, inaczej też patrzy na historię. Jakby w setkach lat dziejów plemiennych, między Azjatami a wygnaniem z domu, między pamięcią „prawego wnuka przodków” a „kapeluszami zmienianymi w rękach szarlatana” (47). W tym micie, przeciwstawionym dzisiejszości, jest też miejsce na szaleństwo, na zabicie Boga i na rzeźnię ludzką: „W kościółku wiejskim […] tańczy człowiek / w bydlęcej skórze / w nietoperzach / w urynie / tańczy człowiek podobny do mnie / ach w kościółku / gdzie gwóźdź jedyny / w stopie / w dłoni”. Cytuję z przejmującego wiersza Kościółek wiejski. Nowak w nim jakby spowiada się z tego, co wcześniej myślał i co teraz może zrobić w świecie, z którego odeszli prorocy. I w wierszu tym padają słowa może najpełniej oddające cały późniejszy sens, rdzeń, istotę, „nić złotą” sztuki poetyckiej Tadeusza Nowaka. Pada najważniejsze dla twórczości wyznanie (77):

Kościółek wiejski

ach kościółek

gdzie gwóźdź jedyny

w stopie

w dłoni

przeniósł się we mnie

gont po goncie

zbudował się w nasadzie głowy


Wyznanie. Myśl z głębi, która wyciągnięta na powierzchnię (świadomości, rozumności) nie tłumaczy się, nie do ogarnięcia żadną spekulatywnością. Można ją, nienazywalną, wyczuć, bezsłownie pojąć (w powtórzeniu Ukrzyżowania), w napomknięciu, jakim wysiłkiem wiary poeta próbuje świat w doczesności rozbity scalić na powrót, ale żeby to uczynić, musi jakby na micie wsi nadbudować kościółek. Nie Kościół, nie pomnik trwalszy od spiżu, ale w środku Wsi kapliczkę; święte miejsce myśli. W nim Bóg, którego skradziono, spalono, oblano smołą, „mały mój Bóg / w słomianym kapeluszu, w gaciach, wchodzi w przydrożny głód / w podkościelnych postaciach” (44). W nim przegląda się dawność nomadyczna i późniejsza – „Kościółek wiejski / w tatarskich strzałach / w dzidach cały / na skrzydle sowy dwa pierścionki / podaje parze romantycznej / Ona jest z Krymu / on z Syberii / a pleban z Somosierry” (78) – a jednocześnie cała w nim chłopskość, czyli prawdziwość rzeczy, święci się w tym, co codzienne; „Dzika jabłonka rośnie w nim / tytoń i proso/ zostawione / w szczelinie ławki / rozsypane na dłoń Marysi / przez kukułkę / jaszczurkę / dziada kościelnego” (77).

Kościółek zbudowany na wiosce opowiada istotę wyobraźni poety. To, że świat jawi mu się teraz nie w jednej, ale w dwóch zachodzących na siebie inkarnacjach. Dołem jest mitycznym źródłem, a górą odsłania się w misterium ofiary. „Wszystko jest powtórzone / na jednym ostrzu noża / Głowa traci koronę / z tułowia cieknie zorza” (83).

Krew (mitu) i jutrznia (wiary) przenikają się. W świętym miejscu myśli wszystko też jest męką pańską: „A ziemia stała się misą; wzgórze, dolina, drzewo, I człowiek stał na misie: trzy gwoździe, młotek, włócznia” (90). Rozwijanie się tego misterium w sceny symbolicznego składania do grobu, w przenikanie się pogaństwa z chrześcijaństwem, w ciało człowiecze pochowane w płodności ziemi, w trójkąt z trzech desek (oko opatrzności?), którymi potrząsając, „świątkowie polni” niebo człowiekowi tłumaczyli, w niesione przez chłopów w snopku „podobne zbożu ciało” (94) pozostaje poza możliwościami niepoetyckiego wysłowienia. Ale kulminuje w jakąś – jak to nazwać? – chłopską ezoterię zmartwychwstania „ze snopka” w pobliżu polnej kapliczki – co jest sekretem wiary i (chyba tym samym) sztuki poetyckiej: „I wyszedł ze mnie na rozmowę / Przydrożny Chrystus: kłos drewniany” (92). Chrystus-kłos drewniany, czyli najmocniej magiczne połączenie religii i „domu, sadu, zboża” wydaje się punktem dojścia tej modlitwy-intuicji. Splata w kościółku narodziny z ukrzyżowaniem w zasiew i plon. Ale też w porządek-obrządek natury, który jest krwawym rytem zabijania-rodzenia (odradzania). Oto epifania. Magiczny łańcuch. Chłopskie okrucieństwo i chrześcijańska litość spojone w akcie mordu i narodzin, a krew niewinna jest wigilią zmartwychwstania.

Zwierzęta wierne zarąbane

koń ochwacony krowa pies

siedzą przy stole patrzą we mnie

z wieczornej zorzy w rzeźni

Na flecie z kości z rogu

gram im kolędę o dzieciątku

gram im kolędę hej kolędę

(Psalm wigilijny)


Zwiastowanie w szlachtuzie. „Cielątko widzi wieczorną zorzę rzeźnię”, psie szczeniaki „węszą wieczorną zorzę rzekę” (110). Zorza w rzeźni, wór z kamieniem i rzeki dno. Czy to jest odpowiedź, jakiej Nowak udziela światu? Odpowiedź w przeżyciu ofiary, tak strasznym, że nie opowieść, lecz psalm tylko może mu sprostać. Tym bardziej że i okrucieństwo, i litość (miłość) są tym samym. I święcące się zabijanie, krew z gardła, nóż ostrzony na brusku, ślepy pies z cegłą u szyi, i zabijany koń są tym samym. Jednością dawania i odbierania, nasienia i plonu, kaźni i ofiary.

Czerni się w wodzie żabi skrzek

tak patrzą oczy zmartwychwstania

nad przestrach bielsze i nad śnieg

są żółć i ocet i krew rozlana

Pogruchotany kijem pies

koń bity luśnią w bok otwarty

jeszcze raz mówią jam ci jest

w budzie w chomącie żywy z martwych

(Psalm ponad śnieg bielszy)


Straszne wiersze. Ale ważne dla ruchu imaginacji, który chciałbym nazwać zaślubieniem. Ponieważ w poezji Nowaka, w jego mito‑religijnych ciemnych ekstazach człowieka rustykalnego, człowieka ze środka mitu i misterium, działa wyobraźnia skrajnie sado‑masochistyczna, a może w ogóle już w niej między ostatecznościami nie ma żadnego prześwitu – tak, że pola skojarzeniowe żniwa, koszenia, ostrza, cieknącej krwi i zorzy, nadziei, jutrzenki, zmartwychwstania, nakładają się na siebie i przenikają w sakralności.

Piszę psalm w polu Przekwitają zboża

i pachnie trawa skoszona przed jutrznią

kropla po kropli ścieka rosa z noża

ukrzyżowany podparty jest włócznią

(Psalm polny)


I to są słowa zaślubione. Przenikające z pola skojarzeniowego mitu w pole ofiary-zmartwychwstania. Trawa zaślubiona jest skoszeniu. Ostrzu, po którym zawsze ścieka rosa, a tętnica rzeki to przecież niezadana rana. W piasek też wsiąka pismo, które „jątrzy się”, „bór ma bok przekłuty” (113), sen jest „zadźgany na jawie” (124), „na twoich gwoździach furtka w płocie trzaska” (115), „po soplach ścieka z dachu zorza” (112), a ślepy pies „bywa topiony co Wielkanoc w stawie” (112). Tak się dzieje dlatego, że „ręce losu są splecione” (w rok obrzędowy), a wszystko przeniknięte jest – w kościółku – tą samą męką i dolą, i noc śmierci to „nade mną czarne podniebienie psa” (117), a „na starczym kiju psim szczekaniu stoją Bóg w niebie świat i wieś” (116).

Chodzi mi o to, co tworzy rzeczywiste tej poezji. Bo świat był w niej najpierw w micie wsi ujawniany, w wiecznym teraz. Potem w kościółku – w modlitwie odtwarzany gont po goncie. A znowu w przeniknięciu się mitu i wiary przedstawienie odnosi do realności jeszcze innej; do zaślubin. Oczywiście w weselu zgody z naturą (wesele to jedno ze słów-kluczy Nowaka), ale i tak, jak zaślubia się siostra zakonna porzucając doczesność, a poeta – porzucając to, co poza wioską i kościółkiem. Zaślubiany tak, że mit i misterium odnoszą się do świata Żywego właśnie o tyle, o ile jesteśmy z nim „po słowie” (modlitwy i metafory). I teraz się tym zaślubiającym słowom przyjrzymy.

Kocham cię rzekła biała koniczyna

Kocham cię rzekła koniczynie kosa

Napij się ze mną porannego wina

wypij do kropli majowe niebiosa


A po tym pieścić będziemy się czule

i zwierzać słodsze od snu tajemnice

i wchodzić w miodem zakapane ule

i dawno zmarłe ujeżdżać konnice


A kiedy lepcy od rosy i miodu

wrócimy znowu w uchyloną zorzę

ty się przytulisz do mojego chłodu

ja się w śnie twoim dziewiczym położę


I szepnie ziele i trawa po trawie

pająk po żuku i pszczoła po trzmielu

że ci pierścionek już niedługo sprawię

a ty mi zemrzesz zaraz po weselu

(Psalm zaręczynowy)


Świat jak ze średniowiecznej religijnej symboliki, jak z Huizingi. Trawa tuli się w nim do znikomości (i ostrza), biel koniczyny do niewinności (i losu), rosa do krwi (i wody zmienianej w wino), na weselu, na którym trawa (ostatnim spojrzeniem) majowe niebiosa wypije do kropli, aby potem na pastwiskach nieba „ujeżdżać dawno zmarłe konnice”. O tej tajemnicy słodszej od snu wiedzą ci, co już w łańcuchu życia po tamtej stronie jutrzni, trawa po trawie, pająk po żuku i pszczoła po trzmielu, a pies i koń to też są zwierzęta zabite. Zacytowałem prawie cały utwór, żeby pokazać liturgię zaślubienia, czyli przejścia (śmiertelnego) z mitu natury do ofiary-zmartwychwstania. Skoszone trawy, mrok cieknący z owoców, wilczyce gwiazd, źródła (źrenice) ociemniałe, łanie lasu, poćwiartowana galaktyka (wielki wóz, wół, rzeźnia). Metafory z asocjacji ostrza, rany, krwi – nałożonych na pola jutrzni, zorzy, łaski oraz ich dalsze derywaty, tak że gdy poeta mówi: „dnem rzeki idzie ojciec i zwierzęta”, to widzimy ojca prowadzącego krowy wyschniętym Dunajcem, ale wizyjnie wiemy, że chodzi o ranę, Ojca i ofiarę. Całe Psalmy są tak zbudowane. Psia trawa (a jest taka) to zaślubiny skoszenia i doli, szczekanie gwiazd odnosi do losu (psiego) i gwiazdy (zarannej, jutrzni), krtań rzeki to ofiara z życia, jak boga w krzyż ubieranie, sypki pierścień ziemi, spadanie ptasich piór, niebo w ukąszeniach kunich, synek z drewna ssący – to wszystko zaślubiny. Jakby zapamiętanie w modlitwie. I wywołany nią zostaje świat straszny, prawda na ostrzu dymiącego noża, ale w nim wszystkie skoszone trawy i zabite zwierzęta są misterium umierania-zmartwychwstania. Ten świat mocno istnieje. Taka jest, myślę, odpowiedź Nowaka, w pierwszych Psalmach dana – rzeczywistości. Może nie ma już Wsi, ale pozostało (w kościółku) przeżycie. Wyrażane w łańcuchu magiczno-symbolicznych zestawień.

Zatem pierwszy łańcuch tych zestawień zbudowany jest – w przestrzeni wyobraźni – tak, że świat w nim dołem jest mitem (wsią), a górą kościółkiem (raną-wiarą) oraz sferą dalszych tej sklejki odpowiedników.

[…]

[Ciąg dalszy w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.