07-08/2023

Dariusz Pachocki

Zaufać językowi

Już pierwszy rzut oka na okładkę czwartego tomu poetyckiego Rafała Rutkowskiego podpowiada, że nie będzie to lektura łatwa i przyjemna. Całe szczęście, gdyż poeci nie po to są, by nam było miło.

Wiersze te budują opowieść, która może się czytelnikowi wydać poszarpana, niezborna, nieposkładana. To jednak pozory, wszystko ma tu swoje miejsce i czas. O tak, czas ma tu znaczenie szczególne, wręcz ubierany jest w ważką podmiotowość. Zignorowanie go sprawi, że porozumienie z poetą nie będzie możliwe. Rafał Rutkowski ma w sobie wiele młodzieńczej ciekawości świata, która pozwala mu spoglądać na rzeczywistość po wielokroć na nowo, za każdym razem z zadziwieniem mieszkańca obcej planety. Jest to możliwe, ponieważ wypracował sobie szczególną metodę – coś w rodzaju poetyckiego alzheimera. To bardzo cenna umiejętność, bo dzięki niej widzi się rzeczywistość taką, jaka ona jest. Rzecz jasna nie znaczy to, że czytelnik otrzymuje reprodukcję otaczającej go realności. Wprost przeciwnie. Narracja jest wysoce zmetaforyzowana i może sprawiać wrażenie niedostępnej. Rutkowski szuka kontaktu z czytelnikiem, jest nastawiony na dialog, ale komunikuje się za pomocą własnego języka. Jedyny sposób, by wyrazić to, co chce, jest dokładnie taki, jaki zastajemy. Zatem odbiorca nastawiony na porozumienie nie może pozostać bierny. Jeśli jednak zrobi wysiłek i podda się melodii poetyckiego idiolektu, to otworzy się przed nim lekcja anatomii świata rozpisana na kilkanaście obrazów.

Zacznijmy od tytułu: Na drzewach kwitną wielkie okna. Czy odbiorca ma prawo myśleć, że poeta zapowiada wycieczkę w surrealizm albo może ostrzega go przed nią? Owszem, zwrot w tym kierunku byłby całkiem naturalny i nie można by mieć tego odczucia czytelnikowi za złe. Jednak ograniczanie narzędzi percepcyjnych do surrealistycznych okularów nie przyniosłoby pożądanych efektów. Czym zatem są wielkie okna kwitnące na drzewach: wyimaginowaną, symboliczną metaforą czy rzeczywistością? Otóż – są równocześnie jednym i drugim, stycznością, granicą, szarą linią między czernią a bielą. Dokładnie ta sama figura została wykorzystana w wierszu Usta, który zaczyna się od słów: „Zastanawiam się dlaczego na łące za oknem / zamiast kwiatów kwitną usta pomiędzy nimi”. W obu sytuacjach – dzięki zgrabnej metaforze – dostaliśmy zuniwersalizowany obraz podglądanej i ujętej w krótkie kadry realności. Odbiorca ma prawo czuć się zaskoczony, bo został tu wykorzystany klasyczny sposób na wyprodukowanie takiego właśnie odczucia. Przepis na niespodziankę nie zmienił się od wieków: normalna rzecz w nienormalnym miejscu. Ten model poetyckiej komunikacji został rozciągnięty na całą książkę i jest on jedną z jej niewątpliwych zalet. Zróbmy krok w stronę wierszy. Ich autora nie krępuje unikanie dosłowności, dzięki czemu może się wypowiadać z większym rozmachem. Czytelnikowi daje to bezcenny czas na namysł i uchyla autokarcer za brak natychmiastowego rozumienia. Recepcyjna wiwisekcja wymaga czasu:

nie wiem czy mam czas

ale można powiedzieć że

długo nasiąkam smakiem

(Moje czasy)


Nie mamy wątpliwości, że liczy się tu jakość. Wszystko inne ma znaczenie pomniejsze. Co ciekawe, odkrywanie zakamarków i tajemnic świata może być radosną przygodą dla samego odkrywcy, który zastawia na rzeczywistość językowe wnyki i sam jest ciekaw, co też w nich znajdzie. Dobrą ilustracją tego zjawiska jest passus z wiersza Mrok:

Zjeżdżam codziennie po falującej wstążce

sypiam na chlebie a kiedy wszystko opada

zdrapuję nieunerwioną skórę aby sprawdzić

co dzisiaj się napisało albo wpadło na dno


W ten sposób wędrujemy od wiersza do wiersza lub pomiędzy nimi, stawiając sobie pytanie: ku czemu to wszystko ciąży, czemu służy? Otóż tom Rutkowskiego jest przede wszystkim próbą uchwycenia ludzkiej natury, co może się wydawać zadaniem karkołomnym. Jednakże to właśnie z cząstkowych naświetleń można uzyskać pełniejszy obraz badanego przedmiotu czy zjawiska. Kiedy poeta, w wierszu 29.03.1942, pisze: „może jest jak mówią że nie trafiłem w czas / i jak głupi tęsknię do dawnych nie znanych mi czasów / zarówno jeżeli chodzi o przedmioty użytkowe / jak i większe sprawy”, to doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że natura człowieka jest niezmienna, zmieniają się jedynie gadżety, dekoracje. Za czym więc ta tęsknota? Może za innym „ja”? Jeśli tak, to jedyne, co można gdzieś tam, w przeszłości czy przyszłości, odszukać, jest tożsame z rozczarowaniem i frustracją. Kolejne wiersze ujawniają oczywistą prawdę: „Szukając elegii poprzednich właścicieli / zacząłem rozumieć że przecież mam swoje życie” (Małe gniazda).

Nie ma zatem potrzeby robienia milowych skoków w przeszłość czy przyszłość, wzbogacanych przez myślowe eksperymenty. Badanie natury człowieka skazanego na współczesność – czy może lepiej: przez nią obdarowanego – powie nam wszystko, co potrzebujemy wiedzieć. Warto też przez chwilę zatrzymać się przy narzędziach poznania:

Kiedy stoi tłum szumi o kimś las

czeka na odpowiedź ale teraz wieje o mnie

kiedy próbuję zejść z rzeczywistości popatrzeć

na wszystko od dołu wpuścić korzenie do płuc

(Kiedy stoi tłum…)


Poza wszystkim – to jedna z ładniejszych obrazowo-rytmicznych fraz w całym tomie. Jest ich w tej książce więcej. Weźmy choćby tę:

starzejące się w oczach codzienne

widoki i to że wyobrażam sobie

że na tych drzewach rosną wielkie okna

muszę przelecieć przez nie muszę

znowu je spotkać

(Powoli i lekko)


Marzenie o uchwyceniu w kadr słowa tego, co wciąż się wymyka, tej linii oddzielającej rzeczywistość od innego wymiaru, jest dostępne, lecz niemożliwe do natychmiastowej realizacji. Trzeba się zaczaić, zapolować, zachowując daleko posuniętą ostrożność. Inaczej nieuchwytne spłoszy się, odejdzie, rozwieje w jawie codzienności. Pułapką, wnykiem, wszelkimi sidłami są słowa:

Słyszę jak krew zapisuje mnie

od wewnątrz stroi język jak instrument

jutro staje się dzisiaj czas nie ma znaczenia

(Wnętrze)


Podczas lektury tego tomu nawet zaangażowany czytelnik nie ma wyboru. Musi poddać się falom języka, który jest tu instancją nadrzędną. To on organizuje przestrzeń, ale także decyduje o kierunku zwiedzania. Niewiele z tym można zrobić. Wierszy Rutkowskiego nie da się czytać pod włos słów. Wszystko dlatego, że poddał się supremacji języka. Jest to gest odważny, bo nie do końca wiadomo, jakimi ścieżkami poetę powiedzie i dokąd ostatecznie zaprowadzi. W przypadku omawianej książki szlaki są kręte, ale wiją się wśród ciekawych okolic. Widoki te bezwzględnie warte są wysiłku.

Rafał Rutkowski: Na drzewach kwitną wielkie okna.
Instytut Mikołowski,
Mikołów 2022, s. 40.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.