02/2023

Radosław Romaniuk

Zawsze razem

Kolejne tomy listów Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów przypominają kino Richarda Linklatera, autora słynnej „słonecznej” trylogii. Tę samą parę oglądamy tam w różnych momentach życia, odpowiadających realnemu upływowi czasu, jaki minął między realizacją filmów. W każdym z nich są sobą i kimś innym, mają te same kłopoty wewnętrzne, a inne ze sobą nawzajem. W tym miejscu analogia się jednak komplikuje. Anna i Jarosław żyją w czasach nie pozwalających skupić się na toksycznej introspekcji. Intelektualnie również trudno zestawić z nimi filmowych Jessiego i Celine. Jak wielu ludzi pojawia się wokół nich, ilu z nich jest częścią ich życia, ilu noszą w sobie! Mimo wszystko porównanie nie wydaje się nietrafione. Kiedyś poznamy tę parę u końca ich życiowej drogi i ukaże nam się waga projektu, o którym Anna Iwaszkiewiczowa, pytana, czym się zajmuje, odpowiadała nieco przewrotnie, że „dziełem swego życia – korespondencją z Jarosławem”.

Fenomen literacki, jakim są te listy, stopniowo odkrywamy dzięki pracy Ewy Cieślak, której u początków edycji towarzyszyła Małgorzata Bojanowska oraz współpracująca z nimi w zakresie wiedzy muzykologicznej Alicja Matracka‑Kościelny. Ciężar tego długofalowego przedsięwzięcia wzięło ostatnio na siebie Wydawnictwo Akademickie Sedno. A jesteśmy dokładnie w jego połowie, bo komplet listów gospodarzy Stawiska zamknie się w ośmiu tomach. Trzy woluminy liczyła korespondencja przedwojenna (ukazały się w „Czytelniku” odpowiednio: w 1998, 2012 i 2014 roku), tom Listy 1944–1950 otwiera jej powojenną część, lada chwila wyjdzie zbiór obejmujący lata 1951–1955, cztery kolejne zaś są w opracowaniu.

Dwugłos Iwaszkiewiczów tworzy wyjątkową epistolarną powieść nie tylko ze względu na walory pojedynczych listów, lecz także na wspomnianą wyżej ciągłość. Ogarnia przeszło pół wieku, rejestrując przemiany bohaterów i zmienność świata. Jego granice wytycza marszruta podróży Iwaszkiewicza – od Buenos Aires, Paryża, Rzymu, Palermo, po Rabkę i Sandomierz – i znacznie węższa, ale eksplorowana w głąb mapa wyjazdów Anny. Wszystkie te miejsca odcisnęły w listach swój ślad, ukazane niekiedy z prawdziwie reporterską wnikliwością i zawsze z literacką intuicją dającą oświetlenie wybranym rzeczom błahym. A że zwykle jedno z korespondentów pozostawało na straży Stawiska, listom z podróży odpowiadają nie mniej barwne raporty domowe. Fenomen tego miejsca ma w zasadzie jedną tylko kulturową analogię – Jasną Polanę Tołstojów. W okresie, gdy kształtuje się wrażliwość na prywatny aspekt historii, korespondencja Iwaszkiewiczów podsuwa dla historyka, kulturoznawcy, socjologa rozległy i opalizujący wieloma barwami materiał.

Tom Listy 1944–1950 utrwala erupcję aktywności Anny i Jarosława po czteroletniej pauzie. Iwaszkiewiczowie spędzili czas okupacji w Stawisku, nie rozdzielając się, a powrót do tej formy kontaktu dyktuje nieoczekiwana okoliczność prywatnej, jeśli nie rzec intymnej natury. Oto bowiem ich dwudziestoletnia córka Marysia spodziewa się dziecka. Już po wybuchu powstania w Warszawie Iwaszkiewiczowie wyprawiają przyszłym rodzicom skromny ślub, ale podejmują decyzję, by ostatnie miesiące ciąży i poród przyszła matka odbyła poza domem, w pensjonacie w Rabce. Był koniec 1944 roku. Nie chodziło o bezpieczeństwo. Gospodarze Stawiska obawiali się plotek na temat „przedwczesnego” porodu Marysi. W wielu listach między rodzicami i córką pojawia się wątek „kary”, „pokuty”, którą był ten przymusowy wyjazd, a decyzja o nim stała się jedną z istotnych przegród między nimi – do końca życia Iwaszkiewiczów i po ich śmierci.

Tuż przed narodzinami pierwszego wnuka do Marysi pojechały jej matka i ciotka – w ten sposób się ten tom zaczyna, od razu ustalając poziom prywatności i narzucając konieczność odcyfrowania ezopowego rodzinnego języka. Była to pierwsza podróż Anny Iwaszkiewiczowej od blisko dziesięciu lat, od okresu załamania się jej zdrowia psychicznego. Każda kolejna, w tym coroczne pobyty nad Bałtykiem, ma ukryty wymiar tryumfu nad chorobą i pewną odświętność obcowania ze światem poza codziennymi ramami. Choć nietrudno zauważyć, że gorzej niż mąż znosi konieczność kontaktów towarzyskich ze współmieszkańcami, a jej uwagi na temat innych kobiet (ich wyglądu, wyglądu ich partnerów, zachowania ich dzieci czy wnuków) odsłaniają mało znany aspekt jej osobowości oraz oglądu świata.

A świat jest inny – zasadą rządzącą rzeczywistością staje się kontrast. W lasku na Helu, w którym spaceruje Anna, wyczuwa się wyraźny trupi zapach. W Domu ZAiKS w Ustce sprzątają oczekujące na repatriację „niemki” (wyraz ten pisano wówczas małą literą), a Anna stara się kontaktować z nimi tylko w sytuacji wyższej konieczności. Srebrne wesele Iwaszkiewiczów sąsiadowało z rok późniejszą rodzinną uroczystością – poświęceniem figury Chrystusa Frasobliwego, ustawionej w sąsiedztwie Stawiska dla uczczenia pamięci kuzynów córek Anny i Jarosława oraz innych wojennych ofiar. Niebezpieczeństwa jawne zastąpiły zagrożenia ukryte i żona pisarza wiele miejsca w korespondencji z nim poświęca zabiegom mającym chronić mieszkańców Stawiska przed zakaźnymi chorobami. Gdy w czasie wyjazdu, po zetknięciu z osobą zarażoną, przeprowadza dezynfekcję pensjonatu, w którym mieszka, odbiera ze strony otaczających osób mało przekonujące wyrazy podziwu dla swej społecznej postawy i ubolewa, że nikt inny tak by nie postąpił. Życie wraca do normy z trudem.

Nieco inaczej jest w przypadku jej męża. Rola Jarosława Iwaszkiewicza w czasie okupacji odmieniła jego społeczną sytuację, wpłynęła na świadomość własnych pozaartystycznych możliwości i pchnęła w stronę aktywizmu. W 1945 roku jednogłośnie wybrano go prezesem Związku Zawodowego Literatów Polskich. Obejmuje na rok funkcję redaktora naczelnego wydawanego w Poznaniu dwutygodnika „Życie Literackie”, a później przez kilka lat redaguje tygodnik „Nowiny Literackie”, który z czarnym humorem określano mianem organu „ujawniających się” „Wiadomości Literackich”. Pełni funkcję kierownika literackiego Teatru Polskiego. Iwaszkiewicz ma więc poza Stawiskiem trzy biurka – teatralne w Warszawie, redakcyjne w Poznaniu, związkowe do czasu ustalenia się adresu stołecznej siedziby: w Łodzi i Krakowie. Później poznańskie zmienia na warszawskie, a kiedy opuszcza wszystkie trzy, bo w Związku zastępuje go Kruczkowski, redakcję „Nowin” władze rozwiązują, a z teatru rezygnuje – zasiada przy jednym, pokojowym: prezesa Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju. Krótko mówiąc: jest to najaktywniejszy okres jego życia. Jeździ też najwięcej – po Polsce, Europie i świecie, bo w 1948 roku odbywa trwający dwa miesiące wyjazd do Buenos Aires. Pierwszy raz leci samolotem. Usiłuje odnaleźć się w rzeczywistości podzielonego politycznie świata, w której wybrał jednoznacznie określoną rolę.

Podobnie jak jego żona, obserwująca gości Domu Pracy Twórczej ZAiKS w Ustce, tak samo pisarz w konfrontacji z osobami spotykanymi za granicą utwierdza się w wyższości własnego sposobu życia. „Im więcej się jest tutaj, tym więcej się wie, że tam się ma rację” – pisze po spotkaniu z emigrantami w Argentynie. Oni zapewne myśleli o nim podobnie. Nawet najżyczliwsi, przyjmując Iwaszkiewicza w domu, nie zaszczycają obecnością jego oficjalnych występów organizowanych przez poselstwo ani wydanego przez nie przyjęcia na jego cześć. Popełniają towarzyskie błędy. („Myśli, że do takiego psa komunistycznego, jak ja, trzeba mówić per «wy»” – pisze o jednej z emigrantek). Oględnie mówiąc, nie uważają go za wiarygodne źródło informacji na temat sytuacji w kraju, po tym zaś, jak w jednym z artykułów opisał satyrycznie wizytę u Benedetta Crocego, a przy okazji i Renę Jeleńską – zaczną się go najzwyczajniej obawiać. On z kolei nie wie, ile może im powiedzieć, nie wie, czy chce i czy warto. Od czasu do czasu w ręce pisarza wpadają publikowane w londyńskich „Wiadomościach” Mieczysława Grydzewskiego teksty, z których może dowiedzieć się, jak z perspektywy Polaków na Zachodzie wygląda. Pociesza go nieco zdecydowana opinia Anny. „Gnijące odpadki i odrzucone od żywej rośliny, która ich do niczego zużytkować nie może” – pisze do męża po lekturze jednego z tych tekstów, a on oczekuje zapewne na takie właśnie słowa.

To nie są listy oficjalne, dlatego w tej korespondencji męża z żoną doskonale widać, że metafory‑opozycje: życia i śmierci, przyszłości i przeszłości, dobra i zła, pokoju i wojny, opisujące podzielony powojenny świat, nie były tylko elementem ideologicznej retoryki. W ten sposób widzieli polską sytuację przedstawiciele elity intelektualnej kraju i nie było to efektem agitacji czy przymusu. Anna Iwaszkiewiczowa przeżywa zresztą okres wiary w rodzaj synergii „dwóch organizacji międzynarodowych”, jak to ujmuje – Kościoła i partii komunistycznej. Przyjmuje w tej intencji komunię. Pragnie zbliżyć się towarzysko do najważniejszych osób w państwie, uważając za rzecz ważną, „żeby ci ludzie mieli takie znajomości, jak Modzelewskich z nami”. Plany przyjaźni z Bierutem, o których pisze w kolejnym zdaniu cytowanego listu z 1947 roku, nie zostają zrealizowane. W tym środowisku osobą najbliższą towarzysko gospodarzom Stawiska pozostaje wspomniany Zygmunt Modzelewski, wówczas minister spraw zagranicznych.

Sprawy zagraniczne, jeśli nie wnikać w nie głębiej, wyglądają zresztą nieco lepiej niż krajowe i wyjazdy Iwaszkiewicza coraz bardziej stają się ucieczką w miejsca o innej atmosferze. Wyróżniają się wśród nich dwie podróże – wspomniany dwumiesięczny pobyt w Argentynie i Wielki Tydzień w Palermo – do którego jeszcze wrócimy. Pierwszy z nich przyniósł w tym tomie piętnaście obszernych listów, które wraz z listami z drugiej podróży na kontynent amerykański (w 1953 roku do Chile) dały materiał do wydanej rok później książki Listy z podróży do Ameryki Południowej. Oczywiście materiał tu pozbawiony cenzury, obfity i barwny, ciekawszy niż obrobiona wersja książkowa, ale też przynoszący rodzaj książki w książce, rozbudowany reportersko i różniący się nieco stylistycznie od innych listów. Nie ma miejsca na szczegółowe zdanie sprawy z obrazu Argentyny, jaki się z nich wyłania, ale z pewnością trzeba odnotować zdziwienie pisarza odnalezieniem w Buenos Aires okruchów przedwojennej Warszawy. Emigranci z drugiej połowy lat trzydziestych XX wieku, w dużej mierze pochodzący spośród mniejszości żydowskiej, mówili językiem, jakiego nikt nie używał już nad Wisłą, mówili też o sprawach, o których w nowym życiu się nie mówiło. Pisarz był tym autentycznie poruszony. Podobnie jak nieznanym dotychczas w takim stopniu, nawet z młodości na Ukrainie, rozwarstwieniem społecznym i stopą życiową, na jakiej żyli przedstawiciele argentyńskiej burżuazji, w które to środowisko trafił dzięki przyjaźniom datującym się z okresu dyplomatycznego i Kopenhagi pierwszej połowy lat trzydziestych XX wieku. Nie da się nie pomyśleć, że istnienie w tylu środowiskach – między domem Quintanów, Gombrowiczem, poselstwem polskim czy opisaną barwnie rodziną Niedenthalów, którzy dostarczyli materiału dla czechowowskiego Opowiadania brazylijskiego – wynikało ze szczególnych predyspozycji wewnętrznych pisarza, jego otwartości, życzliwości i ciekawości ludzi, łatwości naturalnego znalezienia się w odmiennych światach, ale też tego, że dawał im coś własnego, tak jak adresatce w postaci tych listów. Dowiadywał się zresztą nadal czegoś również o sobie i swoim miejscu w świecie. Relacjonując rozmowę z jednym z zadomowionych na kontynencie południowoamerykańskim Polaków, zauważającym, że odbudowując warszawski Nowy Świat, należałoby budynkom nadać formę wieżowców, pisał: „Europa stąd wydaje się jak Sandomierz, nieśmiała, stara, prowincjonalna, zamierająca, ale kiedy taki «Wiśniowiecki» wymyśla, to jakby rodzoną matkę ktoś krzywdził – i potem mi się nie chce ani Petropolis, ani Rio, ani nawet New Yorku, ale starych «powiatowych» miast, Paryża czy Warszawy”. Nic więc dziwnego, że napisany w Stawisku poemat Podróż do Patagonii (dedykowany Witoldowi Gombrowiczowi i opublikowany w „Twórczości” w pierwszym numerze z 1950 roku) był „wyrazem, jak pierwsza część pastoralnej symfonii Beethovena, […] radosnych uczuć po powrocie do domu”.

Sprawy nieepistolarnej twórczości Iwaszkiewicza nie wyglądały w tym okresie różowo. W szufladach Stawiska leżało kilka datowanych jeszcze na okres okupacji utworów, które nie mogły się ukazać, a pisarz skończył pierwszy tom powieściowego opus magnum – Sławy i chwały – jednomyślnie uznawany za najwybitniejszy w późniejszej trylogii. Powieść odrzucił „Czytelnik”, o czym zawiadamia go listownie żona, powtarzając tę informację w kilku następnych pismach, gdyż wydaje jej się, że mąż jej nie przeczytał bądź nie zrozumiał. Iwaszkiewicz pomija to po prostu milczeniem. Oswaja się ze swoją rolą – reprezentanta, który jako artysta ma zamknięte usta, twórcy mów pokojowych i okolicznościowych. Uważa słusznie, że czas ten trzeba przeżyć. Nieoczekiwanie pewne satysfakcje przynosi mu w tej sferze Zachód. Cykl wierszy Ody olimpijskie w 1948 roku otrzymuje nagrodę na XIV Olimpiadzie w Londynie i ukazuje się we francuskim przekładzie. Stylizowana na antyczne ody antywojenna poezja nie wzbudza jednak zainteresowania. Podobnie jak opera Król Roger, którą w kwietniu 1949 roku przygotowuje się w ramach festiwalu w Palermo i prezentuje przez kilka wieczorów w Teatro Massimo. Sam pobyt w Palermo staje się jednym z najważniejszych przeżyć Iwaszkiewicza tej epoki. Pisarz widzi, jak jego życie zmienia się w baśń – artystyczny projekt dwudziestoletniego librecisty i kuzyna‑kompozytora, podjęty w innych czasach i dekoracjach, zawędrował w miejsce swojego prapoczątku – do stolicy Rogera. W Palermo jest z Iwaszkiewiczem młodsza córka, która umykając ojcu, poznaje tam przyszłego męża – ślub odbędzie się niedługo, bez akceptacji rodziców. Życie toczy się zawsze trochę inaczej, niż marzą o tym Anna i Jarosław, co też zdarza się zawsze w baśniach.

Od sytuacji w ojczyźnie skutecznie odwraca uwagę sytuacja w domu. Rozrośniętym nad miarę (w 1948 roku w Stawisku mieszkało piętnaście osób), obłożonym wraz z gospodarstwem rolnym drakońskimi podatkami, wymagającym modernizacji i inwestycji. Nie lepiej wyglądał inny niż ekonomiczny aspekt życia jego mieszkańców. Obie córki Anny i Jarosława dokonywały osobistych wyborów nie do końca podobających się rodzicom. Dzieci Marii i Stanisława pozostawały pod opieką dziadków. Stosunki z mężem młodszej córki układały się źle. Iwaszkiewiczowie przeżywali kolejne rozczarowania, co paradoksalnie jeszcze ich do siebie zbliżyło, bo odnajdowali porozumienie i wspierali się na tej płaszczyźnie. Wyraz tego wsparcia znajdowali również w pisanych do siebie listach, które były nie tylko medium rozmowy, opisem codzienności, którą pragnęli się ze sobą dzielić, lecz także wciąż ponawianą formą bycia zawsze razem.

Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie: Listy 1944–1950.
Opracowanie, wstęp, przypisy i nota edytorska Ewa Cieślak,
Wydawnictwo Akademickie Sedno,
Warszawa 2021, s. 588.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.