Dreyfus, urodzony w Miluzie w 1859 roku, pochodził z zamożnej żydowskiej rodziny bankierów, która po wojnie francusko-pruskiej i zajęciu Alzacji w roku 1870 przez Niemców przeniosła się do Paryża. Tam ukończył politechnikę i wstąpił do armii, gdzie zrobił błyskotliwą karierę, był jedynym Żydem w sztabie generalnym. Jego awans budził tyleż podziw, co zazdrość wśród przełożonych, zwłaszcza że wśród oficerów antysemickie nastroje nie były rzadkością.
Książka Edouarda Drumonta Żydowska Francja wydana w 1885 roku zdążyła już zdobyć sporą popularność. Jej autor uznawał masowe manifestacje i rozruchy antysemitów za szlachetne oburzenie ludu, który chciał wyrzucić wszystkich Żydów do rzeki albo spalić. Żydzi osiedleni we Francji, dumni ze swej asymilacji, w krótkim czasie – jak pisała Hannah Arendt – stawali się z parweniuszy pariasami. Dzieło Drumonta i założone przez niego pismo „La Libre Parole” trafiały do serc arystokracji zamieszkującej Faubourg Saint-Germain oraz bliskich jej rojalistów, nacjonalistów, i dużej części kleru, czyli wszystkich zainteresowanych obroną tradycji i wiary.
W następnych scenach filmu zobaczymy krótkie kadry z podróży zdegradowanego kapitana na Diabelską Wyspę w Gujanie Francuskiej i pobytu w siermiężnej celi surowej kolonii karnej. Jednak to, co istotne w tej sprawie, dzieje się w Paryżu, w najwyższych kręgach władzy i za ich kulisami. Wysocy oficerowie, łącznie z ministrem, pokazani zostali w filmie jako starzy, rozmemłani, momentami wręcz obleśni faceci (generał z oznakami później fazy syfilisu), o twarzach wymazanych apatią. Kariery w armii zawdzięczali podporządkowaniu się hierarchii, a nie błyskotliwemu intelektowi.
Bohaterem filmu Romana Polańskiego jest nie skazany Dreyfus (Louis Garrel), lecz przystojny, młody oficer Georges Picquart (Jean Dujardin), awansowany na pułkownika i mianowany właśnie szefem wywiadu. Cała ta „ciemna jak butelka atramentu sprawa” opowiadana jest z jego punktu widzenia. Przy czym reżyser stara się w maksymalny sposób odtworzyć klimat społeczny i mentalny wydarzeń sprzed ponad stu lat. Dbałość o każdy szczegół scenografii, o autentyzm kostiumów, mebli, ulic, miejsc akcji podkreśla czuła kamera Pawła Edelmana. Także dialogi zawierają cytaty ze stenogramów sądowych, współtwórca scenariusza i autor bestsellerowej książki Oficer i szpieg Robert Harris posłużył się bowiem bogatą dokumentacją opartą na źródłach.
Widz ma wrażenie, jakby znajdował się w kapsule czasu, która opada i otwiera się na minioną rzeczywistość. Z pomocą przychodzi też sama historia, budynki i wnętrza École Militaire do dziś się zachowały, podobnie jak szkoła kawalerii oraz wiele obiektów, budynków i ulic Paryża czy innych miast, które wystarczyło lekko podrasować, by wyglądały jak w końcu
Już pierwsze sceny objęcia przez niego urzędu sugerują konflikt. Z budynku, w którym ma pracować, odpadają tynki, wejścia pilnuje zramolały, śpiący wartownik. Tajniacy do zadań specjalnych w sąsiednim pokoju grają w karty i palą papierosy, dym dusi na odległość. Pierwszą rzeczą, jaką wchodząc do swego gabinetu, usiłuje zrobić szef wywiadu, to otworzyć okno i wpuścić świeże powietrze. Daremnie, zamki nie dają się ruszyć. Kurz grubą warstwą pokrywa wszystko. Najwyższy rangą podwładny, major Hubert-Josef Henry (Grégory Gadebois), to zapasiony byczek o mętnym spojrzeniu i w wymiętym mundurze. Reszta obsługi to kuśtykający starcy zamknięci w niemal kafkowskim labiryncie brudnych pokoi i zatęchłych korytarzy. Niemniej jednak dowództwo żywi przekonanie, że armia to instytucja życia publicznego ważna jak Kościół, fundament państwa narodowego.
Młody Picquart skonfundowany tym, co widzi, zarządza zwolnienie portiera, malowanie hallu i wejścia, lecz reszta koniecznych zmian idzie jak po grudzie. Udaje mu się jednak wymusić na Henrym osobiste odbieranie tajnych materiałów… w kościele. Porównując charakter pisma, jakim został napisany świeżo pozyskany dokument, z tym, na podstawie którego został skazany kapitan Dreyfus, odkrywa jego niewinność. Prawdziwym szpiegiem wkrótce okazuje się pochodzący z węgierskiego arystokratycznego rodu Maria Charles Esterházy.
Pułkownik Picquart całym sercem należy do armii, zawdzięcza jej swą karierę i pozycję. To oczytany inteligent i patriota, ale też zdeklarowany antysemita, wiec wolałby, żeby Dreyfus był winien. Jednakże skoro tak nie jest, nie może milczeć. Jak wzorowy służbista honor armii pojmuje jako wierność procedurom. Poza tym jest człowiekiem wewnętrznie uczciwym, więc zwyczajna ludzka przyzwoitość nie pozwala mu na zatajenie prawdy. Odkrywa w swoim biurze także inne dokumenty, które posłużyły do pognębienia skazanego, a były sfałszowane i może dlatego nigdy nie zostały ujawnione publicznie. Picquart podejrzewa majora Henry’ego, co kończy się pojedynkiem, przegranym przez oślizgłego karierowicza.
Georges Picquart ryzykuje obiecującą karierę i rusza do walki o prawdę i sprawiedliwość dla skazanego. Przyznanie się Sztabu Generalnego do błędu i uniewinnienie Dreyfusa okazuje się nie do przyjęcia; przeczy temu wojskowa koncepcja honoru i hierarchii. A także cynizm najwyższych dowódców, jeden z nich mówi wprost: „Co to szkodzi, że jakiś Żyd zgnije na Diabelskiej Wyspie”. Szef wywiadu nie chce się z tym pogodzić. Zostaje poddany inwigilacji, wychodzi na jaw jego długo skrywany romans z Pauline Monnier (Emmanuelle Seigner), żoną ważnego urzędnika państwowego. Picquart staje się bohaterem skandalu, jego mieszkanie poddane zostaje rewizji, listy miłosne są czytane publicznie, on sam wtrącony do więzienia. W tym czasie Charles Esterházy zostaje uniewinniony, mimo że oskarżenie Dreyfusa zostało podważone, ujawniono, że obciążający go dokument został sfałszowany przez majora Henry’ego, który też ląduje w więzieniu i tam popełnia samobójstwo.
Od tego czasu wyrok skazujący sprzed lat staje się „aferą”, „sprawą” Dreyfusa i dzieli Francuzów. Dreyfusiści żądają prawdy i sprawiedliwości, ponownego procesu i uniewinnienia kapitana. Antydreyfusiści bronią autorytetu i honoru armii, odrzucają też ideę ponownego procesu, ponieważ osłabieniu uległoby państwo. Do niszczenia wojska i jego etosu mogli się przyczynić tylko obcy – Żydzi i cudzoziemcy – pisali prawicowi publicyści. Zresztą Esterházego uznawali także za żydowskiego wykonawcę brudnej roboty i dowód winy… Dreyfusa, a majora Henry’ego, który fałszował dokumenty, za bohatera narodowego.
Zanim filmowy Picquart zostanie osadzony w więzieniu, udaje się w głębokiej tajemnicy na zebranie, gdzie spotyka brata Dreyfusa walczącego o jego uniewinnienie, Emila Zolę, Georges’a Clemenceau (przyszłego premiera) i kilku innych polityków, by zdać sprawę ze swojej wiedzy. Po tym spotkaniu Zola w lewicowym piśmie „L’Aurore” wydawanym przez Clemenceau w styczniu 1898 roku publikuje swój słynny list otwarty J’Accuse…! (Oskarżam) do premiera Faurégo, w którym domaga się prawdy i sprawiedliwości oraz oskarża całą elitę polityczną
Picquart powrócił z Tunisu, dokąd został wysłany niemal prosto z więzienia, i w lewicowym rządzie premiera Clemenceau pełnił funkcję ministra spraw wewnętrznych. Można powiedzieć, że zwyciężyła prawda i sprawiedliwość, ale walka toczyła się nie o skrzywdzoną jednostkę (choć o nią też), lecz o Francję, o zasady praworządności wywiedzione z ideałów rewolucji i karty praw człowieka oraz porządek polityczny. Słowem o świeckie, praworządne, nowoczesne państwo wolne od uprzedzeń i zakulisowych machinacji. Nie bez związku ze sprawą Dreyfusa w 1905 roku nastąpiło radykalne, na mocy państwowej ustawy, rozdzielenie kościoła od państwa.
Szło także o rolę prasy, która miała w całej aferze znaczący udział. To właśnie postawa intelektualistów, pisarzy i artystów, którzy nie byli obojętni, tylko stanęli po stronie prawdy i praw jednostki, stała się dla całej sprawy kluczowa, choć prasa prawicowa nie pozostawała bierna. Przeciwnie, szczuto na Żydów jawnie i permanentnie, palono ich sklepy i domy. Film Polańskiego utrzymany w klimacie thrillera szpiegowskiego i dramatu sądowego ujawnia zakulisowe machinacje władzy i wszechobecną inwigilację, której konieczność tłumaczy się zagrożeniem dobrostanu państwa, nabiera dziś wyjątkowej aktualności. A zwykła ludzka przyzwoitość, choć zdarza się rzadko, wydaje się miarą współczesnego humanizmu, w obronie honoru bowiem nikt już dziś nikogo na pojedynek by nie wyzwał.
W tymże luksusowym hotelu poznaje korespondenta „New York Timesa” Waltera Duranty’ego (Peter Sarsgaard), laureata wysoko cenionej nagrody Pulitzera. Okazuje się on biseksualistą kochającym luksusy, seksualne orgie i pijackie libacje, które władza sowiecka zapewnia mu w dowolnych ilościach. Nie za darmo, ceną są jego skłamane korespondencje o wielkim eksperymencie społecznym, jakim była rewolucja, o prawach wielkiej historii zmieniającej ludzkość i oczywiście o wielkości radzieckiego przywódcy gwarantującego rozwój i pomyślność kraju.
Dwudziestosiedmioletni Gareth Jones, choć zna dobrze rosyjski, dzięki matce pochodzącej z Ukrainy i studiom w Cambridge, jest coraz bardziej zszokowany przepychem życia wybrańców chronionych zamkniętymi drzwiami, liczbą szpiegów, wszechobecną korupcją i biedą zwykłych ludzi na ulicach. Dowiaduje się także, że jego przyjaciel dziennikarz zginał w wyniku rabunkowego zamachu nieopodal hotelu. Ada Brooks (Vanessa Kirby) młodziutka dziennikarka, córka radzieckiego dyplomaty wychowana w Berlinie, gdzie u władzy jest Hitler i coraz trudniej żyć, wierzy w sowiecką ideologię. Ale rzeczywistość jej przeczy na każdym kroku, czego, będąc uczciwym dziennikarzem, trudno nie zauważyć. Ada wie, że przyjaciel Jonesa dostał cztery kule w plecy, ponieważ postanowił pojechać na Ukrainę i zbadać pogłoski o wielkim głodzie. Przekazuje tę informację walijskiemu koledze jak największą tajemnicę.
Jones posiada list polecający od Lloyda George’a (Kenneth Cranham), byłego premiera Wielkiej Brytanii i wpływowego polityka chwalącego Hitlera. Nie może zatem być przez radzieckie władze zlekceważony. Zostaje przyjęty przez wysokiej rangi aparatczyka Maksima Litwinowa (Krzysztof Pieczyński) i z nim wyrusza na Wschodnią Ukrainę. Udaje mu się uwolnić od kłopotliwej kurateli, ale zostaje zdany na siebie. I wtedy poznaje rzeczywistą cenę sukcesów Związku Radzieckiego. Wędruje przez opustoszałe wsie i miasteczka, skąd ziarno zwane „złotem Stalina” jest wywożone do Moskwy, a ludzie zamieszkujący wielkie obszary kraju pozbawieni są chleba. Jones doświadcza chłodu i głodu, widzi zmarłych we własnych łóżkach, których nie ma komu pochować, kanibalizm (dzieci gotują i jedzą fragmenty ciała starszego brata), stosy trupów wiezionych do lasu bez trumien. Słyszy wielką ciszę bezkresnych pól i pustych wiosek skutych mrozem, pokrytych śniegiem i uświadamia sobie zaplanowane z premedytacją ludobójstwo. Hołodomor, czyli wielki głód na wschodniej Ukrainie dotknął, wedle szacunków historyków, od czterech do dziesięciu milionów ludzi. Śmierć anonimowych ludzkich istnień, których dziś nie sposób się doliczyć, można tylko szacować ich liczbę, była latami przemilczana. Ani na Zachodzie, ani na Wschodzie nikomu nie zależało, żeby ujawniać jej skalę i okoliczności.
Filmowy Jones zostaje w końcu aresztowany przez NKWD, przewieziony do Moskwy i osadzony w więzieniu. Zostanie uwolniony, bo ręczył za niego sam Lloyd George, ale zakładnikami jego milczenia staną się też zachodni inżynierowie i specjaliści od rozbudowy radzieckiego przemysłu. Właśnie zostali aresztowani i przeznaczeni do odstrzału; świadkowie ani zbrodni, ani sukcesów nikomu nie są potrzebni. Powrót Garetha Jonesa do Anglii bynajmniej nie jest triumfem, żaden polityk nie bierze poważnie jego relacji o wielkim głodzie, zbyt wiele mają interesów do Stalina, by mieszać się w wewnętrze sprawy Kraju Rad. Dziennikarz ląduje więc w domu ojca i prowincjonalnej walijskiej gazecie, gdzie ma pisać o kulturze.
Szczęśliwym trafem do kraju przyjeżdża jeden z najpotężniejszych wydawców amerykańskiej prasy, twórca tzw. żółtego dziennikarstwa, czyli fake newsów, William Randolph Hearst, zawzięty, wieloletni konkurent Josepha Pulitzera, także prasowego magnata. Jones pokonując szereg trudności, staje przed obliczem Hearsta i oferuje mu artykuły o wielkim głodzie. Ten bynajmniej nie z powodu szlachetności, tylko jako oręż walki z konkurencją Pulitzera kupuje je. W ten sposób prawda zostaje ujawniona.
Klamrę filmu i jego lejtmotyw stanowią kadry pokazujące George’a Orwella wystukującego na starej maszynie do pisania zdania sławnego Folwarku zwierzęcego, alegorii stalinizmu, która powstała w czasie drugiej wojny jako ostrzeżenie przed każdym totalitaryzmem. Ironia historii polega na tym, że Folwark oparty na artykułach Garetha Jonesa przyniósł Orwellowi sławę, a postać Jonesa została zapomniana.
Obraz Agnieszki Holland zrealizowany z dbałością o szczegóły i dobrze zagrany, porusza i zmusza do myślenia. Spora w tym zasługa Andrei Chalupy, amerykańskiej dziennikarki o ukraińskich korzeniach (pisała dla „Time’a”, „Forbes’a”) i producentki mieszkającej w Nowym Jorku. Jej scenariusz oparty został na faktach i źródłach historycznych. Także ona odnalazła historię dziennikarza Garetha Jonesa i uczyniła go bohaterem filmu. Końcowe napisy mówią, że zginął w Mandżurii z rąk agentów Moskwy, nie ukończywszy trzydziestu lat. Skorumpowany korespondent „NYT” Walter Duranty zmarł dopiero w 1974 roku na ciepłej Florydzie, a prestiżowa nagroda Pulitzera nigdy nie została mu odebrana.
Nie po raz pierwszy przekonujemy się, że szermujący frazesami o rozsądku i racji stanu zakłamani politycy wszelkiej maści mogą liczyć na zwycięstwo (nie ostateczne na szczęście). Zmanipulowany i straszny świat pomagają im tworzyć media dbające o nakłady/kasę i skorumpowani dziennikarze oraz obojętne społeczeństwo. Ci, którzy kierując się zawodową powinnością dziennikarza, czyli przedstawianiem prawdy, sprzeciwiają się zorganizowanemu kłamstwu, walczą o sprawiedliwość, o prawa jednostki i równe traktowanie wszystkich obywateli, nie zawsze odnoszą spektakularne zwycięstwa. Co nie znaczy, że nie warto być zwyczajnie po ludzku przyzwoitym.