11/2024

Dariusz Żółtowski

Życie po omacku. Uwikłanie

Ta recenzja miała mieć inny tytuł, chciałem nazwać ją złośliwie – Nie tego się spodziewałem, przystąpiwszy bowiem do lektury, uznałem, że to, co czytam, to nie dla mnie, tylko – dla dzieciaków, które szukają romansów. Nie tego spodziewałem się po laureacie Paszportu „Polityki”. Wysłałem nawet kilku osobom mniej lub bardziej związanym z literaturą pierwszą stronę powieści Barysa – w ten sposób chciałem przepracować szok poznawczy, jaki wywołało we mnie to, że książka jest o młodzieży, o licealnym romansie, wreszcie o chłopaku i dziewczynie. Czytałem, bo musiałem, na kredyt, z obowiązku, z powodu podjętego zobowiązania. I nie żałuję, że przetrwałem te pierwsze strony, które, jak mi się wydawało, nic nie wniosą do mojego życia. Było warto. Bo w istocie Małe pająki to książka o różnego rodzaju uwikłaniach – i tak ją przede wszystkim odczytuję.

Zaczyna się jak z pozoru zwykła youngadultowa opowieść. On i ona. Miłość. Liceum. Potem kolejne zawirowania, ale w prozie Barysa kryje się dużo więcej. Ola i Tobiasz chodzą do klasy maturalnej w pabianickim liceum, on pochodzi z niezbyt zamożnej, choć życiowo ustabilizowanej rodziny, ona jest ze wsi, jej rodzice ledwo wiążą koniec z końcem. Co w tym niezwykłego? Kopciuszek i książę? Nie, Barys bowiem doskonale rozumie to, czym karmi się współczesna humanistyka – wykluczenie, uwarunkowania klasowe i kompleksy. Jednak jego podejście nie wynika z mód, nie ma w sobie nic z hipokryzji. Wręcz przeciwnie, to prawdziwe i wnikliwe rozumienie problemu. Chociaż pozornie różni ich niewiele – to naprawdę Tobiasza od Oli różni wszystko. Chłopak „sam nie wyobrażał sobie, że mógłby wybrać studia, patrząc wyłącznie na zarobki”, mimo że nie pochodził z bogatej rodziny, mógł pozwolić sobie na wiele więcej niż Ola – ona jest tego świadoma, podczas gdy on zdaje się nie rozumieć, jak działa świat. Samo prawo myślenia o wykształceniu niezarobkowo świadczy o pewnym uprzywilejowaniu.

Ludzie nie są od nas lepsi lub gorsi, tylko – inni. Tak tłumaczy to psychologia i tak powinniśmy myśleć. Jednak w istocie są lepsi, chociażby tylko z tego powodu, że my tak to odbieramy, świat jest taki, jak – podkreślał to Mickiewicz w Odzie do młodości – „tępemi zakreśla[my] go oczy”. Kompleksy rodzą się w nas, doskonale zdaje sobie sprawę z tego autor, który pokazuje, jak wpływają one na decyzje bohaterów. Ola czuje się źle z powodu brzydkiej kurtki, co tylko potęguje jej niepewność wobec Tobiasza, który nie chce, żeby inni wiedzieli o ich relacji. Ich związek zakończy się, ponieważ mężczyzna wyjedzie na studia do Krakowa, na co jego ukochana nigdy nie będzie mogła sobie pozwolić. „Po prostu chciał się uwolnić, choć nie wiedział właściwie, co go więzi. […] Będziemy cię wspierać, nie martw się. Chcemy, byś był szczęśliwy”. Frątczakowie mogą sobie pozwolić na wsparcie syna w jego marzeniach.

O kompleksach – uświadomionych bądź dopiero uświadamianych – mówi się u Barysa sporo: Tobiasz nie zdaje sobie z nich sprawy dopóty, dopóki sam nie poczuje się gorszy od swoich krakowskich przyjaciół. Gdy będzie musiał zapłacić ze skromnych środków za swoją bogatą dziewczynę, gdy będzie próbował nawiązać znajomości z rodowitymi, lepiej sytuowanymi znajomymi, gdy będzie chciał powiedzieć, dlaczego coś mu się podoba – będzie czuł ukłucie, mówiące mu, że to nie jego podwórko, że nie powinien czuć się swobodnie, że jest nie stąd.

Próby umiejscowienia się w Krakowie, „wbicia się” (nie ma chyba adekwatniejszego ekwiwalentu) w inteligenckie środowisko młodoliterackie stolicy Małopolski przywodzą na myśl słowo „transgresja”, zresztą gdy Tobiasz usłyszy je po raz pierwszy, wygugluje je po cichu tak, by nikomu nie rzucać się w oczy, by nie ujawnić swoich kompleksów. Przekraczanie barier klasowych, zakodowanych także w języku, stanowi przekraczanie samego siebie, ciągnie za sobą obawy o ośmieszenie się, dlatego bohater próbuje usilnie nie zdradzić się z tym, skąd pochodzi. Pod tym względem książka wpisuje się w tendencję współczesnej literatury widoczną np. w Hance Macieja Jakubowiaka.

Niektórzy bohaterowie naiwnie powtarzają frazesy, mówią o lewicy, odwołują się do nauki, która krytykuje kapitalistyczne stosunki, ale to fałsze. Bańka iluzji, która pryska, bo obnaża ich pochodzenie – nie czują podświadomie tego, z czego Ola i Tobiasz nigdy nie wyrosną, poczucia niższości spowodowanego własnym rodowodem. Zakrawa o śmieszność, że Joanna – bardzo bogata dziewczyna, która może pozwolić sobie na luksus bezpłatnego stażu, bo utrzymują ją rodzice – odnajduje się świetnie w dyskusjach o neoliberalnej ekonomii i klasowym uwikłaniu. Na przeciwnym biegunie znajduje się Ola, która powie Tobiaszowi: „Nie chcę słuchać o kapitalizmie, chcę wreszcie porozmawiać o nas”. Widzi bowiem bezsensowność i jałowość czczych deklaracji, którym daleko do prawdziwego życia, którego sednem jest mierzenie się z wyzwaniami, a nie nazywanie ich, ugłaskiwanie, będące w istocie próbą samousprawiedliwienia, spłaty pożyczki kulturowej zaciągniętej u tej części społeczeństwa, której nie stać na to, na co mogą pozwolić sobie elity.

W galerii bohaterów powieści Barysa znajduje się cały szereg postaci uwikłanych w literaturę. Ola i Tobiasz oraz wszyscy jego krakowscy znajomi mają coś wspólnego z literaturą: czytają, jedni próbują pisać książki, inni je – z lepszym lub gorszym skutkiem – piszą, ostatni komentują. W książce roi się od pisarzy, wyrobów pisarskopodobnych i krytyków literackich, jednak ich wysiłki okazują się najczęściej jałowe, próżne, pełne przeintelektualizowania, póz, próżne, to pisarscy impotenci. Im usilniej próbują coś mówić, tym bardziej im nie wychodzi. Dobrze to widać, gdy Tobiasz – mniej lub bardziej świadomie – zaczyna mówić Schulzem, co zręcznie dekonstruuje Ola. To ona odsłania pozę. „Ich rówieśnicy budowali domy, kupowali mieszkania albo czekali na narodziny dzieci, a oni – mimo często wielu sukcesów i uznania krytyków – tkwili w zawieszeniu między młodzieńczością a dorosłością, jakby trochę nie chcieli, a trochę nie mogli dojrzeć” – literatura daje bohaterom wiele, pozwala im zatrzymać dorastanie, ale jednocześnie odbiera stabilizację, gdy próbują ją traktować jako zajęcie pełnoetatowe. Z dystansu naukowe zaangażowanie Konrada i Marii wydaje się zabawne, o czym świadczą ich planowane tematy monografii, które przypomniały mi moje własne wczesne ambicje naukowe, gdy wierzyłem, że napisanie książki naukowej o polskiej literaturze może zmienić świat.

Jakże inaczej postępuje główna bohaterka, czytamy: „Jeśli coś dawało Oli ukojenie, to książki, i to nie tylko te związane ze studiami”. Finalnie to ona, podobnie jak przed laty inna bohaterka Barysa, Halszka, swoją szczerą, bezpretensjonalną pasją do literatury wedrze się do świata słowa i napisze dzieło, które ktoś – oprócz kilku znajomych – zechce przeczytać. To napisana książka wyzwoli Olę.

Choć brzmi to banalnie, niemniej jednak ważnym wątkiem, który wyłania się z lektury, jest miłość – temat znany jak świat, zresztą realizowany przecież dość standardowo, jak to ma często miejsce w literaturze młodzieżowej, ona i on uwikłani w toksyczną relację. Kochają się, rozstają, pojawiają się inni, ale nie przestaje kłuć ich pustka, wreszcie przypadkiem się spotykają, wracają do siebie i znów się kochają, ale miłość ich uwiera. Banał. Jednak ten banał zostaje zręcznie wpisany w fabułę, mówi wiele o bohaterach. Zdaje się bowiem, że mamy do czynienia z co najmniej kilkoma lustrami, że obcujemy z sobowtórami, którzy pojawiają się w różnych konfiguracjach. Bez motywu doppelgängera (w jego najprostszym rozumieniu) nie sposób zrozumieć bohaterów. Wynotowuję tutaj pary i ich sobowtóry: Ola i Tobiasz – Konrad i Halszka, Ola i Tobiasz – Maria i Konrad, Ola i Tobiasz – Tobiasz i Joanna, Ola i Tobiasz – Kuba i Ola. Bohaterowie wikłają się w różne relacje, które są swoimi lustrzanymi odbiciami: Ola jest z Kubą, ponieważ dzięki temu może sobie zrekompensować to, że czuła się gorsza od Tobiasza, Tobiasz postępuje jak Halszka, bezradny zdaje się na utrzymanie partnera, staje się niewolnikiem powstającej powieści.

Relacje, które obserwujemy w powieści, to w dużej mierze toksyczne, niszczące związki, jednak także w tym tkwi ich siła. Opierają się one bowiem na nieracjonalnych pobudkach, na trwaniu mimo oczywistych przeszkód. Tobiasz zadaje sobie pytanie: „I czy – idąc dalej – nie zakochał się w Oli dlatego, że była od niego biedniejsza i mieszkała w Podstole?”. Główni bohaterowie po prostu do siebie nie pasują, rzucają się w ten związek, choć w ich życiu pojawiły się osoby, z którymi udałoby im się stworzyć relację nieograniczającą się do seksu. Jednak nawet ten trudny charakter związku zdaje się uprawdopodobniony. „Tobiasz czasami zazdrościł Markowi i Oli tego podobieństwa życiorysów. I żałował, że nie łączy go z Olą to samo. Potem zrozumiał, że gdyby tak było, nigdy by się ze sobą nie związali”. Można zadać pytanie, jak potoczy się ich związek po końcowej scenie, w której tracą zasięg, jak gdyby tracili siebie nawzajem.

Jednak największa siła tej powieści, która powinna sprawić, że młodzi odbiorcy po nią sięgną – to ukazanie uwikłania w życie, bohaterowie bowiem błądzą. Nie wiedzą, w którą stronę pójść, próbują się odnaleźć, a przy okazji się gubią. „Próbował sobie wyobrazić ich wspólną przyszłość, ale nie potrafił”. Wszyscy młodzi są w tej samej sytuacji – muszą przystosować się do życia. Co więcej, w tym właśnie upatruję znaczenia tytułu: „małe pająki” to ludzie, którzy plotą pajęczynę, w którą sami wpadają, przypadkowo tylko więżąc innych. Tym właśnie zdaje się życie – pajęczyną, niezależnie od tego, co zrobimy, i tak wpadniemy we własne sidła. Oto jaskrawy przykład takich sideł:

Wcale nie potrzebowała uwag Magdy, by wiedzieć, że znalazła się w dość porąbanej sytuacji – wynajmowała mieszkanie, które tak naprawdę należało do Tobiasza, więc on się do niczego nie poczuwał i sądził, że może sobie w nim mieszkać bez pytania jej o zgodę. Ona nie mogła pozwolić sobie na inne, bo nie miała dostatecznie dużo pieniędzy. Gdyby miała za co, kupiłaby sobie własne, w którym mogłaby decydować o wszystkim. A teraz czuła się trochę na ich łasce.


Bohaterowie przykładają wielką wagę do decyzji, które podejmują, jednak nic z nich nie wynika. Ostatecznie „Ola nie mogła wyjść ze zdziwienia, że wszystko układało się w ten sam, przewidywalny sposób. Na studia poszli ci z porządnych domów, a ci z problemami bądź z domów biednych od razu po szkole musieli iść do pracy. Jeśli mieli szczęście, rodziły im się dzieci. Jeśli nie, zmagali się z samotnością”.

Barys pisze prostym językiem, przez co klarownie wykłada temat – i dalej sytuuje się w gatunku young adult, co nie zmienia faktu, że jego dzieło wybija się z zalewu chłamu, jaki oferuje ta literatura serwowana jak papka na Wattpadzie. Czasami jego dialogi pachną banałem, zarazem jednak je to uautentycznia. Nie metaforyzuje nadmiernie, nie popada także w egzaltację, choć zdarzają się miejsca wieloznaczne, śliskie, np. zdanie: „Zauważył, że obok niej leży butelka z rozlanym szamponem, jakby zamiast krwi miała szampon” lub końcowa scena, którą można odczytać na kilka sposobów.

Muszę zwrócić uwagę na kilka trudnych w lekturze momentów. Z pewnością początek nazbyt oddala się od literatury pięknej, by oddać się żywiołowi literatury młodzieżowej. Wątek romansu między Tobiaszem a Olą, narodziny ich związku, w których zostaje wykorzystana metafora pajęczyny, którą Ola szyje, by złapać w nią Tobiasza, jest mechaniczny i to dość toporne rozwiązanie fabularne. Także początkowe opisy seksualnych gier między Tobiaszem a Olą balansują pomiędzy oddaniem rzeczywistego skrępowania bohaterów a wywołaniem we mnie żenady spowodowanej tym, że muszę to czytać. Oszczędzam czytelnikowi cytatów, ale chodzi m.in. o scenę opisującą wysłanie nudesa. W innym miejscu narracja razi sztucznością, np. we fragmencie, w którym opisano rozmowę matki z córką, czytamy: „Martwię się o ciebie, rzekła Renata Górska”. A może to niezbyt fortunna stylizacja na mowę podniosłą?

Należy również zwrócić uwagę na to, że w pewnym momencie z horyzontu zostaje zmieciona Ola – z protagonistki staje się deuteragonistką, gdyż na pierwszy plan wychodzi życie krakowskiej socjety, zaczytującej się w literaturze wzajemnej adoracji. Z pewnością ten wątek jest nazbyt obszerny, momentami nadęty i aż prosi się o jego skrócenie, tym bardziej że ten czas u Oli został przez narratora potraktowany wręcz zdawkowo na tle rozbuchanych wątków krakowskich.

Ciekawe i zarazem trudne w lekturze jest to, że bohaterowie bezustannie nas irytują, szczególnie zakochany w samym sobie i w swoim pisarstwie, o którego wzniosłości jest przekonany, Tobiasz. „Czy uda mu się napisać dobrą książkę, jeśli będzie dalej mieszkał z rodzicami – i nie stanie się dorosły? Ale jeśli zamieszka z Olą i wciąż będzie się stresował płaceniem za mieszkanie, czy wtedy zdoła coś osiągnąć?” – oto jego przykładowe rozterki.

Wracam do tego, o czym wspomniałem na początku. I tak, mógłbym nazwać tę recenzję – Nie tego się spodziewałem, bo Barys naprawdę mnie zaskoczył po parunastu stronach i napisał ciekawą książkę. I dobrą. Książkę, która oddaje lęki młodych ludzi. To właśnie im polecam przede wszystkim Małe pająki, które pokazują, że strach jest doświadczeniem globalnym, dotyczy także innych. Abstrahuję tutaj od podobieństw między biografią autora i jego bohaterów – urodził się w 1997 roku, w Pabianicach, skończył prawo i polonistykę.

Kończę więc cytatem: „przeraziło ją to, że teraz trzeba będzie jakoś ustosunkować się do przyszłości i wreszcie w nią wejść. A ona nawet nie wiedziała, co mogłaby robić. Czuła w głowie pustkę. Skąd miała wiedzieć, co może na nią czekać i jak powinna postępować? Nie miała pojęcia, do czego się nadaje. Czasami myślała, że do niczego – że nic nie potrafi i nie powinna się pchać na studia”.

Łukasz Barys: Małe pająki.
Wydawnictwo Literackie,
Kraków 2024, s. 384.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.