01/2023

Robert Papieski

Zygmunt Karski
w świetle Dziennika Jana Lechonia

W lutym 1922 roku, w nakładzie tysiąca siedmiuset egzemplarzy wyszedł drukiem w wydawnictwie Ignis tomik poetycki Zygmunta Karskiego Musujący poranek. Na okładce, którą zaprojektował Tadeusz Gronowski, urodziwa, delikatna dziewczyna kroczy w stroju dobosza; przed sobą dźwiga duży bęben, w lewej ręce trzyma pałkę, a w prawej dzierży głowę młodego mężczyzny. Profetyczny rysunek – całe życie Karskiego upływało w takt marszu wybijanego przez różne kobiety, dla których tracił głowę. Spójrzmy na zapomnianego już drugorzędnego skamandrytę z miejscowości Chrzęsne przez pryzmat uwag poczynionych na jego temat przez Jana Lechonia w Dzienniku.

Zygmunt Karski, wstąpiwszy jesienią 1917 roku na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Warszawskiego, zaprzyjaźnił się z innym studentem tego wydziału – Leszkiem Serafinowiczem, bardziej znanym pod pseudonimem Jan Lechoń. W jednym z rękopiśmiennych, niepublikowanych wspomnień Karski pisze:

Stalowe zimowe niebo zawisło nad uniwersytetem. W godzinach rannych należy do dobrego tonu uczęszczać na wykłady prof. Tatarkiewicza. Tatarkiewicz z dużym nosem, ubrany u pierwszorzędnego krawca, skacze za katedrą i z okazji historii filozofii helleńskiej dowodzi, że nie zawsze dobrze jest mówić prawdę. Wykład jego jest skrzętnie notowany przez liczne słuchaczki, dla których Tatarkiewicz uchodzi za pierwszego amanta. Między ławkami przed wykładem przeciska się w tłumie Leoś Galle i sprzedaje najnowszy numer czasopisma „Pro Arte et Studio”. Leszek Serafinowicz w żakiecie ukazuje się w drzwiach sali wykładowej, w chwili gdy Tatarkiewicz na katedrze zaczął już swój taniec helleński. Leszek przeciera okulary i zbliża się do mnie. Odstępuję mu połowę mego miejsca i zamieniamy parę nieznaczących słów. Wykład ma się ku końcowi. Nie notujemy nic. Jest między nami postanowienie, że nigdy nie skończymy wydziału filozoficznego Uniwersytetu Warszawskiego, choćby nie wiem jak Tatarkiewicz skakał na katedrze. Ma się pod koniec starożytnego świata, wiemy to dobrze, ale również nasz świat się kończy. Pułkownik Romanow jeszcze żyje, ale odwala śnieg w Tobolsku.

– Wiesz, dlaczego mój wiersz Herostrates zacząłem od słów: „Czyli to będzie w Sofii, czy też w Waszyngtonie, / Od egipskich piramid do śniegów Tobolska / na szereg mil szerokich rozsiadła się Polska”?

– Nie, nie wiem – odpowiadam.

– A to dlatego, że Adam Tarnowski był z początku austro-węgierskim posłem w Sofii, zanim mianowano go ambasadorem w Waszyngtonie.

– Dobrze, wiem teraz – odpowiadam. – Goethe mówił, że dobry wiersz powinien mieć w sobie korzeń aktualności – podkreślam.


Opisana scenka miała zapewne miejsce w grudniu 1917 roku. Władysław Tatarkiewicz od dwóch lat był wykładowcą filozofii w otwartym ponownie Uniwersytecie Warszawskim. W Zapiskach do autobiografii filozof wspomina tamten czas: „Dla nikogo nie było to większą niespodzianką niż dla mnie samego. […] Trzeba było przygotować wykłady: historii filozofii oraz ogólnego przeglądu zagadnień filozofii. […] Nie wiem, czy wiele nauczyłem słuchaczy, ale wykładając, sam się wiele nauczyłem”.

Leona Galle, rówieśnika Zygmunta Karskiego, nikt już dziś nie pamięta. Zmarł bardzo młodo, 21 kwietnia 1924 roku w Olszance, w powiecie skierniewickim. Mimo tak krótkiego życia ten szczupły, o subtelnej twarzy blondynek zdążył napisać dwie książki: Jenerał Henryk Dąbrowski: twórca legionów (1918) oraz Wojciech Bogusławski i repertuar Teatru Polskiego w pierwszym okresie jego działalności (do roku 1794), ze wstępem profesora Bronisława Gubrynowicza (1925) – ta druga, wydana pośmiertnie, to jego praca doktorska, której nie zdążył obronić. Karski musiał wielekroć mieć kontakt z Gallem, który brał aktywny udział w życiu uniwersyteckim: gdy – sportretowany przez Karskiego – sprzedawał egzemplarze „Pro Arte et Studio”, był skarbnikiem Koła im. Jana Kochanowskiego, potem piastował godność prezesa Koła Polonistów, a kiedy zaczęły wychodzić „Wiadomości Literackie”, objął w nich referat historii literatury polskiej. Dzięki wspomnieniu Karskiego staje przed nami jak żywy, roznosząc w sali wykładowej nowy zeszyt „Pro Arte et Studio” z wierszem Herostrates Lechonia, który w tej samej sali rozmawia o Herostratesie z Karskim – ładna koincydencja. Interesujące jest to, co Lechoń mówi Karskiemu o pierwszych słowach Herostratesa, kreśląc wirtualne granice Polski w oparciu o zasięg wpływów polskiego dyplomaty hrabiego Adama Tarnowskiego (1866–1946), który funkcję ambasadora w Bułgarii pełnił od kwietnia 1911 roku; wprawdzie ambasadorem w Waszyngtonie został mianowany 9 listopada 1916 roku, ale do USA przybył dopiero 31 stycznia, a stanowisko ambasadora piastował od 3 lutego do 1 maja 1917 roku.

Z kolei Tobolsk pojawia się w wierszu Lechonia w związku z carem Mikołajem II, który na początku sierpnia 1917 roku na polecenie premiera Aleksandra Kiereńskiego został przeniesiony wraz z rodziną do Tobolska. Dlatego też do Tobolska sięgają granice Polski, bo aż tam sięgają nadzieje Polaków na odzyskanie niepodległości.

Uwaga Karskiego, iż koniec świata helleńskiego, o czym wykłada Tatarkiewicz, zbiega się z końcem świata noszącego datę „1917”, jest trafna: car, pozostający w randze pułkownika nadanej mu przez jego ojca, jest na zesłaniu, 7 listopada wybucha rewolucja bolszewicka, zaczyna się rozpad imperium Romanowów, zbliża się koniec pierwszej wojny światowej.

Im bardziej dotychczasowy europejski porządek geopolityczny ulegał rozpadowi, tym głębsza przyjaźń łączyła Karskiego z Lechoniem. W Dzienniku Lechoń, wymieniając swoje młodzieńcze wiersze, pisze: „List cyniczny (?) o pisaniu wierszy, oktawy skierowane do Zygmunta Karskiego; było to w jakiejś jednodniówce – bodajże na Macierz”. Pamięć go nie zwodzi: wiersz nosił tytuł List cyniczny o pisaniu wierszy i został ogłoszony w antologii (zwanej też jednodniówką) Na Polską Macierz Szkolną, wydanej przez Towarzystwo Literatów i Dziennikarzy Polskich w maju 1918 roku. Pośród kilkudziesięciu tekstów poetyckich i prozatorskich – napisanych m.in. przez Ignacego Balińskiego, Juliana Ejsmonda, Wiktora Gomulickiego, Michała Karskiego i Feliksa Przysieckiego – na stronie trzydziestej czwartej widnieje wiersz Lechonia, niepodzielony jednak na oktawy i niezawierający informacji, że skierowany jest do Zygmunta Karskiego – wiadomo zatem o tym wyłącznie z Dziennika Jana Lechonia.

Bezpośrednio do Karskiego skierowane są oktawy pierwsza i ostatnia, pozostałe siedem stanowi opis specyficznego procesu duchowego zachodzącego w samym autorze. Przytoczę zatem owe strofy skrajne:

Ty tam, ja tutaj wsłuchujem się oba,

Trwożni, że chwila nas złudna ominie.

Rośnie, nie rośnie już w myślach osoba

Dramatu, która urodzi się w czynie.

Nie miecz nim będzie, nie śmiech, nie żałoba,

Jeno się wierszy korowód rozwinie

I jak piór srebrem zasrebrzy się rymem,

Do serc tchnie sercem, do czupryn tchnie dymem.

Od księżycowej się naucz poświaty

Tego, co lepiej opowiesz niż ona.

Wiosna tam u was. Gadają już kwiaty,

Teraz się rosą dzień zalał i kona.

Cisza. I słychać, jak kręcą się światy,

Jak ziemia rymy układa stęskniona.

Teraz jest chwila. Kto w rytm się jej wsłucha

I rym odnajdzie, do duszy tchnie ducha.


To mocno niedoceniony wiersz, nawet przez samego Lechonia. Słowa „Ty tam” – można dopełnić słowami: „Zygmuncie, w Chrzęsnem” – a dzięki temu uprawomocnionemu zabiegowi otrzymujemy dwu bohaterów wiersza, dwu młodych mężczyzn znajdujących się w przełomowej chwili życia: gdy rodzi się w nich ktoś inny, poeta. Innymi słowy, to jeszcze jeden wariant Syna poetowego narodzin, znacznie jednak dojrzalszy, głębszy od propozycji Tuwima. Zaskakuje głęboka samoświadomość Lechonia, który nie tylko potrafi rozpoznać decydujący moment w swoim i swojego przyjaciela życiu, ale umie też określić jego istotę: obowiązek przyjęcia przeznaczenia, a owo przeznaczenie to coś, czego się nie pragnie, ale też nie można się go wyrzec. Jakich potęg są i będą sługami? Można, jak to zrobi potem Karski, nazwać je Muzami, co w gruncie rzeczy niewiele wyjaśnia, ponieważ przeznaczenie mieści w sobie tajemnicę, która nie drwi z rozumu, albowiem zawiera w sobie przeświadczenie, że bieg ludzkiego życia ma sens. I to jedyna ulga w takim życiu: poczucie sensu. Reszta jest udręką.

A na koniec ta jakże mądra rada, a jednocześnie określenie istoty aktu poetyckiego: „Od księżycowej się naucz poświaty / Tego, co lepiej opowiesz niż ona”. Bo powinnością poety jest wiedzieć, że świat dookolny mówi do ludzi, ale ludzie tego języka nie rozumieją – on zaś, poeta, nie tylko mowę świata rozumie, ale umie mówić jeszcze piękniej niż świat. I to jest jego zadanie: stać się światem, jego częścią, i przemówić pięknie, tłumacząc mowę świata na język ludzki. Takiej nauki udziela jeden młody poeta drugiemu wiosną 1918 roku.

[…]

[Ciąg dalszy w numerze.]

Zygmunt Karski, Musujący poranek. Projekt okładki Tadeusz Gronowski. Towarzystwo Wydawnicze „Ignis”, Warszawa 1922, s. 56.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.