Bohater wariacji Ewy Lipskiej także cierpi na bezsenność, ponieważ „kiedy zamyka oczy, zostaje wplątany w horror”. Jednakże brzmi atonalnie poszukiwanie dalekich związków z synem Johanna Sebastiana Bacha – Carlem Philippem Emanuelem Bachem – kompozytorem i klawesynistą, który przez jakiś czas mieszkał we Frankfurcie nad Odrą, położonym nieopodal góry Geldberg. Także etymologiczne znaczenie wyrazu „Pieniężne Wzgórze” – Geldberg (niem. Geld – pieniądz, żółty; Berg – wzgórze) – nie dostraja się ani do bohatera, ani do jego myśli zapisanych w formie krótkich próz poetyckich.
Może więc, zamiast skupiać się na odosobowym przymiotniku „Geldbergowskie”, lepiej zwrócić uwagę na artystyczną formę wariacji, którą charakteryzuje przeskakiwanie z tematu na temat i nawiązanie do powszechnienie znanego utworu. Wiadoma jest miłość poetki do muzyki, pieczołowicie pielęgnowana podczas jej długotrwałego pobytu w stolicy operetki (być może podczas tego pobytu narodził się w niej pomysł dwóch książek: Droga pani Schubert… z 2012 i Miłość, droga pani Schubert… z 2014 roku), jednak recenzowany tomik nie jest poświęcony sztuce świętej Cecylii.
Jeśli nie o muzyce, to o czym jest mowa w Wariacjach Geldbergowskich? To pytanie nader trudne nawet dla kogoś, kto książeczkę – tak… książeczkę, liczącą zaledwie pięćdziesiąt dwie strony, w tym połowę „białych” – przeczytał wiele razy. Krótkość bynajmniej nie ujmuje jej znaczenia, gdyż ten niedługi tekst jest gęsty i pożywny jak mała łyżeczka miodu. Ileż jest w historii literatury arcydzieł, które wyrażone zostały nielicznymi zdaniami! Przypomnijmy choćby dwóch autorów takich niedługich, acz treściwych dzieł: Ludwiga Wittgensteina oraz Jorge Luisa Borgesa. Obaj wraz z Ewą Lipską grają trio lakoniczności o unikalnej głębi przekazu.
Polska poetka – uznawana przez literaturoznawców za przedstawicielkę pokolenia Nowej Fali – w dwudziestu czterech utworach przedstawia nam niejakiego Geldberga, który mógłby być krewnym (może nawet wnukiem) herbertowskiego Pana Cogito. Przyglądając się obu postaciom, od razu zauważymy, że zarówno Geldberg, jak i Pan Cogito dalecy są od Musilowskiego „człowieka bez właściwości”, tych mają bowiem aż nadto. Z przypisanych mu tekstów wnioskować możemy, że Geldberg jest nostalgiczny, gdyż jego myśli często krążą „Stamtąd do Teraz i z Teraz do Stamtąd”, a Pan Cogito często rozważa powrót „do rodzinnego miasta”, lecz powstrzymuje go takie przekonanie: „Gdybym tam wrócił / pewnie bym nie zastał / ani jednego cienia z domu mego”.
Bohater Ewy Lipskiej jest niezadowolony z politycznej sytuacji kraju, w którym żyje, co sprawia, że marzy o tym, by zamieszkać w innym, takim, który by „nie należał ani do wschodu, ani do zachodu, ani do północy, ani do południa”. Cogito, zanurzony w peerelowskiej rzeczywistości, myśli kategoriami uniwersalnymi i podobnie do starego Prometeusza „śmieje się cicho”, gdyż jest to „jedyny sposób wyrażenia niezgody na świat”.
Geldberg ceni sobie zarówno „Rozum”, który jest jak „trzeźwy kamień”, jak i „Intuicję” – „szósty zmysł losu”, podobnie do Pana Cogito, który – naznaczony swoim nazwiskiem – utożsamia się „z kamieniem”, a dokładniej „z piaskowcem niezbyt sypkim jasnym jasnoszarym / który ma tysiąc oczu z krzemienia”. Jego istnienie polega na myśleniu, ale zdaje sobie sprawę, że „gdy rozum zawodzi”, musi pozostać „odważny”, ponieważ „w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy”.
Obaj należą do czasów nieodległych: Geldberg zdradza to, oświadczając, że „przeszedł na bezmięsną dietę edeńską”, ponieważ „bramy raju są wąskie”. W tym ogrodzie wystrzegać się trzeba „jabłek jak diabeł święconej wody”. Żyje wśród ciał wytatuowanych i może zamówić „przez telefon wojnę, pizzę Cardinale i bilet do Cirque de Soleil”, co jednoznacznie wskazuje na to, że jest człowiekiem
I jeden, i drugi wierzą w nieomylność matematyki. W przypadku Geldberga może to być ukłon w stronę zleceniodawcy muzycznych wariacji, jak przystało bowiem na potomka racjonalistycznego Oświecenia, „wie, że geometria czasu jest jedyna i nieodwracalna”. Pan Cogito, potomek materializmu historycznego, zdaje sobie sprawę z mocy liczb, gdyż „cyfra zero na końcu / przemienia” [ofiary] „w abstrakcję”, dając „temat do rozmyślania” nad arytmetyką „współczucia”.
Ich wiara jest zlepkiem różnych wyznań: pierwszy mrozi myśli, by stać się „władcą Pustki” i pozbyć się tych, które obciążają go „wszystkimi grzechami świata”, drugi zaś „Stara się […] / osiągnąć myśl czystą / przynajmniej przed zaśnięciem / lecz samo już staranie / nosi zarodek klęski”. Jego uniwersum zamieszkują aniołowie, którzy „na Anioł Pański / […] nie schodzili z góry”, a mądrości i pociechę przynoszą mu hinduskie Upaniszady.
Geldberg, mimo że jest świadom swoich „wad wrodzonych […], postanawia żyć dłużej niż życie”. Pan Cogito, patrząc w lustro, zastanawia się, po kim odziedziczył „podwójny podbródek”. W odbiciu widzi, że „oczy osadzone tak blisko” a „uszy zbyt odstające” sprawiają, że przegrał „turniej z twarzą”, aczkolwiek „chciałby do końca / stać na wysokości sytuacji”, bo wie, że ocalał „nie po to aby żyć”, lecz by „dać świadectwo”. Być może tutaj kryje się największa między nimi różnica: współczesny bohater widzi wartość w życiu samym w sobie, ubiegłowieczny w misji do spełnienia.
Młodszy bohater poetycki jest czuły na słowa i przeistacza je wedle wolnych skojarzeń. Tak też pojawia się w jego głowie pytanie, „czy Pół‑Światek to tylko połowa świata?”. Zaskakuje jego odpowiedź, która „leży na rachunku sumienia szwajcarskiego banku”. Jednakże ta słowna wrażliwość nie czyni zeń miłośnika poezji, wręcz przeciwnie – „nie lubi poezji”. Inaczej rzecz się ma z Panem Cogito, uważa on siebie za poetę w „pewnym wieku”, „w porze przekwitania”, który staje się zjawiskiem osobliwym, lecz nadal dysponuje mocą liryzmu i potrafi zebrać „tyle słów w jednej linii”, że dłuższa ona jest „od wszystkich linii dłoni”.
Geldberg, obdarowany synestezją, smakuje słodycze lingwistycznie. Z przyjemnością zajada się deserem z „frazy intonacyjnej, bitej śmietany fonetyki, muzykalnej intonacji galaretki składniowej oraz antykadencji Cudu nad Cymesem”, który swoją rzadkością skłania do powątpiewania w jego wyjątkowość. Ten ostatni szczegół pozwala podejrzewać Geldberga o pochodzenie żydowskie, co odpowiadałoby jego nazwisku, często noszonemu przez Aszkenazyjczyków, a poza tym kolor żółty, jak wiadomo, zarezerwowany był dla Żydów. Pan Cogito ujawnia, że gdy potrzebuje porady, pyta o rabiego, którego nie może znaleźć „wśród tylu popiołów”.
Geldberg ma dar doświadczania swego życia muzycznie. Czasami popada w „stan atonalny”, a jego marzeniem jest „mieć swoją orkiestrę”, z którą mógłby „uciec na Wyspę Samotnych Nut”. Pan Cogito zaś lubi muzykę, gdyż „Mozartem nacierał uszy”, by móc je jakoś upiększyć.
Temat, o którym nieustannie rozmyśla bohater Wariacji…, to kwestia czwartego wymiaru, dlatego podczas odpoczynku „wyjeżdża na pustynię Kalahari, aby odwrócić klepsydrę i podziwiać przesypującą się cierpliwość czasu”. Pan Cogito zaś nieraz zastanawia się nad własną osobowością doskonalącą się w czasie i jest przekonany o tym, że „kiedyś / kiedyś później / kiedy ostygnie / osiągnie stan satori / i będzie jak polecają mistrzowie / pusty i / zdumiewający”.
Samotność Geldberga skłania go do tego, by „czasem do siebie” telefonować i wyrazić swe krytyczne zdanie na temat „miłości do ojczyzny”, w której dochodzi do utrzymania „nienawiści, korporacji z kapitałem anarchii i zbrodni, zrzeszającej intrygi, spiski i rewolty”. Panu Cogito „w ferworze dyskusji / mieszają […] się cytaty”, ale w jego życiu jest osoba, którą „trzyma w ramionach” i „przygląda się śpiącej głowie / obcej a pełnej czułości”.
Geldberg w poczuciu, że śmierć jeszcze nie nadeszła, i stwierdziwszy, że „jeszcze nie czas na wieczny odpoczynek […] udaje się na kolejną patriotyczną stypę”, by móc w niej celebrować pochówek górnolotnych idei narodowościowych. A Pana Cogito widzimy po prostu, jak „obserwuje zmarłego przyjaciela”.
Lektura jest dla obu postaci odskocznią od rzeczywistości. Bohater Wariacji… – osoba
Stosunek Geldberga do Kościoła jest materialistyczny, widzi on w nim „wielką firmę ubezpieczeniową, która sprzedaje polisy na życie pozagrobowe”. Pan Cogito również obserwuje, jak Indianie z Santa Fe podchodzą do religii ekonomicznie i namawiają do kupna „boga echo”, gdyż „jest tani i milczy wymownie”.
Z pewnością Geldberg nie jest mistykiem, całość nie łączy się dlań w jedno, wręcz przeciwnie, podziwiając „wschód słońca […], zastanawia się, czy kiedykolwiek stanie się on zachodem”. Inaczej Pan Cogito, który widzi, jak „dalej toczą się pioruny kwiatów oratio traw oratio chmur / mamroczą chóry drzew spokojnie płonie skała / ocean gasi zachód dzień połyka noc i na przełęczy wiatrów / nowe wstaje światło / a ranna mgła podnosi tarczę wyspy”.
Z jednej strony Geldberg „nie lubi histerii wspomnień”, lecz z drugiej jest zdania, że dawny kraj „był żywy, miotał się, krzyczał, szczekał, deklamował, ostrzegał”. Teraz zaś dane mu jest żyć w „wypchanym kraju”, w którym to „trupy faktów zlepione” są „żywicą”. W tej zatrważającej wizji żywi jednak nadzieję, że „spadające giełdy galaktyk” zapowiedzą „już nowy świat”. Oby to nie był Nowy wspaniały świat Huxleya! Pan Cogito także jest sceptyczny, w gierkowskiej Polsce rozmyśla o politycznej sytuacji kartagińskiej Utyki za Katona Młodszego. Stwierdza, że „senat obraduje nad tym / jak nie być senatem”, a dookoła panoszy się bierność i poddaństwo, ponieważ „obywatele / nie chcą się bronić / uczęszczają na przyspieszone kursy / padania na kolana”.
Tym oto sposobem poznaliśmy Geldberga oraz przypomnieliśmy sobie Pana Cogito i ich okoliczności, jak by powiedział hiszpański filozof José Ortega y Gasset. Jego przytoczenie ma tu swój sens, obaj bohaterowie przeżywają bowiem swoje życie na sposób filozoficzny. Ich przemyślenia grzeszą oryginalnością poglądów, wynikłych z nieprzeciętnej wizji świata, który w ich oczach przemienia się w jeden wielki poemat metafizyczny napisany przez osobę niereligijną, ale wierzącą (w coś) bądź raczej w Miłoszowe To.
Ewa Lipska, analogicznie do Zbigniewa Herberta, kreśli mapę umysłu Geldberga, choć jest to zadanie niełatwe, gdyż umysł ten upodabnia się do pustyni z obrazów surrealisty Yves’a Tanguya; fragment jednego z jego obrazów pojawia się na okładce. Przedstawia on to, czego nie sposób opisać słowami, i wprowadza czytelnika w świat onirycznej rzeczywistości, gdzie metafora jest jedyną drogą niosącą znaczenie. Sam zaś tytuł malowidła – Jour de lenteur (Powolny dzień) – wskazuje, że aby dane dzieło zrozumieć, należy mu poświęcić czas. Podobnie z książką Ewy Lipskiej: choć jej objętość pozwala na pospieszne przeczytanie, to treść wymaga skupienia i właśnie takiego powolnego dnia, kiedy można spokojnie zanurzyć się w niemal każdym zaskakującym zwrocie poetki.
W tomiku znajdujemy też wspomniane już białe kartki, gdzieniegdzie „przybrudzone” zamazanymi fragmentami pochodzącymi ze zbioru, który właśnie czytamy, co interpretować można jako zapis w pamięci czytelnika dopiero co przeczytanych zdań. Coś z nich zostało…, lecz kontury tego czegoś są niewyraźne, a całości nie sposób w pełni uchwycić… Czas i pamięć to zapis istnienia niejakiego Geldberga, którego życie jest tak niepojęte, iż ująć je można jedynie metaforą miłości, charakteryzującej się pełnią sympatii jako współodczuwania, w niej to: „słowa mają serce”, a Geldberg „posłucha, jak bije ich sens”. W ten sposób każdy, kto sięgnie do Wariacji Geldbergowskich, staje się tytułowym Geldbergiem, który nasłuchuje bicia serca potwierdzającego, że życie wciąż trwa, i oczekuje, iż w tym rytmie dosłyszy, jakie jest jego powołanie, by móc, wedle przesłania Pana Cogito, być wiernym sobie i iść dalej.