02/2019

Jarosław Iwaszkiewicz, 
Jerzy Lisowski

„Nie ma żadnej tragicznej sytuacji”.
Korespondencja 1961–1964

Cała korespondencja, obejmująca lata 1947–1979, znajduje się w archiwum Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku. Pani Marii Iwaszkiewicz-Wojdowskiej oraz pani Hannie Stanek-Lisowskiej serdecznie dziękujemy za zgodę na druk listów.


[…]

3.

Taormina, 17.2.61


Kochany Jerzy –
Dostałem twoją depeszę, bardzo dziękuję, ucieszyła mnie, tyle tylko że nie wiem, czy to już urodzinowa, czy z powodu awantur na Matce Joannie1. Jeżeli imieninowa, to przedwcześnie, bo depesze jednak nie chodzą trzech dni, przychodzą zazwyczaj w 2–3 godziny. A jeżeli z powodu Matki Joanny, to ja się tym nie przejmuję. Znalazłem dziś wiadomość o tym w „Mondzie” i ucieszyłem się, że prawidłowo napisali moje nazwisko. Tutaj mam wielkie przykrości także, bo jakieś pismo faszystowskie przedrukowało z „Lettres Nouvelles” to o Crocem z komentarzami okropnymi i dla Crocego, i dla mnie, i dla Reny J[eleńskiej]2. Zastanawiam się, czy to rzeczywiście moje przeznaczenie, żeby szargać świętości. Tu Croce, tam Pan Jezus – a zdawałoby się taki spokojny, potulny człowiek, można nawet powiedzieć oportunista – i co pewien czas tego typu awantury. Co za dziwne przeznaczenie. Co prawda nie bardzo mi się chce wracać do Warszawy na owe listy anonimowe, zgorszone miny Zawieyskiego3 i nawet mordobicia. Dwa kroki mógłbym zrobić – okno i przepaść, 200 metrów – czy nawet sto, ale nóżek bym sobie nie połamał. I wyjście ze wszystkiego: nie potrzebowałbym być posłem, ani prezesem, ani redaktorem, ani dziedzicem, ani administratorem, ani mężem, ani dziadkiem, ani ojcem, ani przyjacielem, ani autorem, ani kompozytorem, ani zaiksem, ani psifixem, ani nowelistą, ani antysłonimczystą, ani, ani, ani… A tak, to życie, które mnie nawet ściga comme un taon4.

Byłem dzisiaj w Piazza Armerina. Mówią, że ludzie dzisiaj zwariowali, ale oni zawsze byli wariatami. Po co mieszkać w miasteczku okropnym w samym środku Sycylii, na olbrzymiej górze, trudno dostępnej i wypalonej, ani jednego drzewa, olbrzymia, przeolbrzymia katedra na samym szczycie, jak oni tam kamienie wozili? Trzeba być wariatem, żeby tam mieszkać. O sześć kilometrów stamtąd w cichej, zamkniętej ze wszystkich stron dolinie, także więc pośrodku Sycylii, niedawno odkryto olbrzymią cesarską (z IIIIV wieku naszej ery) willę z mnóstwem sal, portyków, pokoi, klozetów (dla cesarza osobny mały, mogło się zmieścić z nim razem najwyżej jego żona i ze dwoje dzieci), cała przestrzeń podłóg wyłożona mozaiką. Niebywałe sceny, polowania, zabawy, bajki, możemy z nich poznać technikę łowienia zwierząt w Afryce i dostarczania ich do Rzymu, kostiumy, w których ćwiczyły owoczesne sportówki (hantle, dysk, biegi i grę w piłkę) itd., itd. Czyż to nie wariaci w rodzaju Romulusa Wielkiego zbudowali w tym miejscu to kolosalne mieszkanie, które używano jeszcze w epoce, kiedy Henryk Sandomierski5 był na Sycylii (wmówiłem w Gerarda Labudę6, że był!) – a potem zapomniano. Najpiękniejszą posadzkę „Prace Herkulesa” chłopi zniszczyli już po odkryciu i odkopaniu, teraz. No?

Przeczytałem tutaj La loi7. To nie takie dobre, jak Ty mówiłeś, nadłamane kompozycyjnie, o tej grze mówi się tylko na początku, typ starego Don Cesare – tylokrotnie powtarzany i ograny, i stary Karamazow, i kasztelan czy szambelan z Samego wśród ludzi8 i wiele, wiele razy ten sam, i cała historia Lucrezii i Franceska nudna, tylko te sceny w burdelu dobre. Ale przyjemnie było to przeczytać tutaj – choć się La loi dzieje w Apulii, ale to ręką podaj, mniej więcej to samo, tylko nie ma zamków Fryderyka II. Pół drogi do Piazza Armerina jedzie się zielonymi, olbrzymimi polami pszenicy, zaczęła się parcelacja, na zielonej przestrzeni tu i ówdzie rozrzucone białe, jednakowe bezdrzewne domki. A po parcelacji zacznie się integracja. A oni tak te maszyny naokół ziemi ciskają, że aż ciasno w powietrzu i wreszcie coś komuś na łeb albo na dach spadnie. Niech to wszystko kaczki zdepczą. Z tej strony Katanii sadzą cytryny, a z tamtej pomarańcze. To rozumiem.

Napisałem jedno (okrutne) opowiadanie9 i masę listów, więcej nic.

Tu tak cudowna pogoda, słonecznie, nocami chłodno (10 stopni!), kwiaty kwitną, migdały i mimozy w rozkwicie, fiołków z każdym dniem więcej. Niestety z każdym dniem więcej strasznych Angielek i Francuzek-Żydówek. Amerykanie nie przyjechali. Jak przyjechałem, to było zupełnie pusto, karnawał sprawiali sami swoi i zaćmienie słońca też.

Ogromne zmiany moralne w Taorminie. Chrześcijańska demokracja robi swoje. Wszystko przeniosło się do Rzymu.

Gdy podczas odczytu Beniuka10 o Sadoveanu11 (na via Vittorio Veneto) publiczność zachowywała się niesfornie, Vigorelli12 zawołał: „Kto chce robić Dolce Vita, niech wyjdzie na ulicę, a my tu robimy Dolce Cultura”. Jak Ci się to podoba? Taki jest ton Comunità Europea degli Scrittori… chciałbym powtórzyć słowa o kulturze i rewolwerze13, ale się boję. Znowu z tego zrobią Matkę Joannę.

Całuję Cię mocno, jak kocham

Jarosław


Wszystkich w redakcji pozdrów jak najserdeczniej.

4.

Florencja, 27.2.61


Kochany Jurku –
Verdiani14 dał mi lutowy numer „Twórczości”, który przeczytałem od deski do deski. Jest to bardzo dobry numer15, chociaż trochę za duży horyzont16, a za mało not. Kijowski17 też zawsze stosuje ten sam system: gada, gada, gada, a potem na zakończenie powiada, że to wszystko nieważne18. Powiedz także Słuckiemu19, że z wiersza Briusowa20 „ach prikraj twoi blednyje nogi…” śmiano się tylko od roku 1905 do 1917. Bo po rewolucji okazało się, to był normalny wiersz zwrócony do ukrzyżowanego Chrystusa – ale cenzura go skonfiskowała oprócz pierwszej linijki. Zresztą cała strona była wykropkowana21. Tak samo powiedz Słuckiemu (i Śpiewakowi22 też), że Czyhanie na Boga było o cztery lata wcześniejsze od „Balmonta, Briusowa, Błoka”23. Karstowi24 też poplątał się Borchardt25 ze Schröderem26. Za dużo też o Iwaszkiewiczu27. Ale to wszystko głupstwa, numer w sumie dobry. Tylko jedna rzecz mnie irytuje. A nawet nie irytuje, ale uważam, że tego nie powinno u nas być. Chodzi o artykuł Berezy28 o Zbyszku29. To już takie szczebiotanie (o szczebiocie), takie dziubdziu-dziubdziu, takie jakieś pretensjonalne w swojej dezynwolturze. Książka Zbyszka może być rozmaicie interpretowana, w naszym interesie leży jej interpretowanie na poważno. A tu tymczasem takie figle migle, skakanie przed źwierciadłem i pokazywanie sobie figloków (niestety palcami). „Twórczości” grozi to niebezpieczeństwo intelektualnego marivaudage’u30, trzeba się starać go dać jak najmniej, bo wcale z naszymi schöngeistami31 nie można, a tu ten artykuł wysunięty na pierwszy plan jako książka miesiąca podkreśla te właśnie najgorsze strony naszego pisma. Pokaż ten list tylko Ance32 i trzeba, abyście zwrócili na to uwagę, nie można dawać naszym wrogom doskonałej broni w rękę. Trzeba naprawdę starać się być poważnym. Wzorem „naszej” recenzji chyba jest Tomka Burka o Ambasadorach33, bo on opowiada o konkretnej książce i bynajmniej nie chce pokazać swojej inteligencji czy błyskotliwości, co się zdarza np. Andrzejowi. À propos, jak jego zdrowie?34

Florencja piękna jak zawsze.

Ściskam Cię mocno

Jarosław


5.

[Zakopane, 5 kwietnia 1961]


Kochany, zobaczymy się na pewno wcześniej, nim dostaniesz tę kartkę, ale chcę, żebyś wiedział, że myślałem tu o tobie. Jaka to przełęcz opisana jest w Sławie i chwale? Nie mogłem sobie tu przypomnieć. Jestem zachwycony Tatrami, właściwie znałem tylko i to troszeczkę Zakopane, a to zupełnie co innego.

Ściskam Cię serdecznie i całuję mocno

Jurek


6.

9 I 62 Szpital35


Kochany Jurku –
Ożeń się z Anne Marie de Grammont36, fortuna olbrzymia, babka duchesse37 d’Albufera, wprawdzie noblesse d’Empire38, ale dolary współczesne. Michała39 zrobisz comte de Grammont, a o Hance40 będzie się mówiło „son mari a épousé une Grammont41 z westchnieniem. Bardzo mi na tym zależy, żeby zrobić figla tym bubom. Marysia42 Ci to wytłumaczy. Nie daje mi ta myśl spać nocami – obok innych rzeczy – a nikt nie chce tego zrozumieć. Profesor Wesołowski43 jest mało wrażliwy na znaczenie rozwarstwień społecznych. Dla niego człowiek bez jednej nerki to taki sam jak wszyscy inni – a ja uważam, że nie.

Przyjdź w czwartek, to pogadamy.

Całuję Cię

Jarosław


7.

Londyn, 12.2.6244


Kochany Jurku –
posyłam wam na editorial to, co powinno było być moją mową pogrzebową. Smutno mi, że nie pożegnałem Władka45 – gdyby nie nadawało się to na editorial, to umieśćcie w jakiej gazecie, np. „Życiu Warszawy”, bo chciałbym, aby to było wydrukowane46. W Londynie wicher, samotno i nudno. Emigracja smutna do płaczu, a pogoda, która była przez parę dni cudowna, skończyła się. Co słychać w naszej budzie? Brak mi was bardzo, bo jednak ze „starymi” przyjaciółmi dogadać się niepodobna47 – i to jest właśnie to tragiczne. Londyn bardzo mi się podoba, szkoda, że się tu nie osiedliłem dwadzieścia lat temu, teraz za późno. Trzeba myśleć o innym osiedleniu. Tak mi dobrze pomyśleć, że się nam jednak mimo wszystko dobrze pracuje przez te 8 lat i że zrobiliśmy swoje. Dzisiaj byłem w British Council, które mi obiecało potrzebne kontakty.

Całuję Cię mocno

Jarosław


Opracowanie i przypisy Agnieszka i Robert Papiescy

[wszystkie listy do przeczytania w numerze]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.