09/2018

Janusz Drzewucki

Samotność losu
według Jarosława Marka Rymkiewicza

1. Jarosław Marek Rymkiewicz należy do grona tych nielicznych poetów, którzy każdym nowym zbiorem wierszy, zmuszają mnie do czytania ich od początku i na nowo. Pisząc w ostatnich latach o Pastuszku Chełmońskiego (2013) oraz o dwu księgach oktostychów Koniec lata w zdziczałym ogrodzie (2015) i Metempsychoza (2017), odczuwałem przemożną potrzebę powrotu do starych, czyli najwcześniejszych tomów poetyckich tego twórcy. Przy okazji uświadomiłem sobie dotkliwy brak – jeśli nie poezji zebranych, to przynajmniej – reprezentatywnego wyboru liryki autora Zachodu słońca w Milanówku. Zwłaszcza że ostatni wybór wierszy z roku 2003 Cicho ciszej obejmował lata 1963–2002, co oznacza, że zaczynał się od wierszy – zaledwie trzech! – z tomu Metafizyka. Po najnowszy autorski wybór zatytułowany Kolęda księdza Baki oraz inne wiersze z lat młodości (Fundacja Evviva L’arte, Warszawa 2018) sięgnąłem zatem z satysfakcją, bo ukazał się jakby na moje zapotrzebowanie i zamówienie, zwłaszcza że otwierają go wiersze ze zbioru Człowiek z głową jastrzębia z roku 1960, z czego wynika, że poeta cofnął się w czasie jeszcze dalej, ale nie aż do samych źródeł, pomijając utwory z debiutanckiego zbiorku pod programowym tytułem Konwencje z roku 1957.

Urodzony w roku 1935 pisarz, debiutując Konwencjami miał zaledwie dwadzieścia dwa lata, wydając trzy lata później Człowieka z głową jastrzębia lat dwadzieścia pięć. Publikując w roku 1978 tom Thema regium, liczył sobie trzydzieści trzy wiosny, czyli był w wieku Chrystusowym; i właśnie wiersze z tego tomu Kolędę księdza Baki zamykają. Cały ten okres w podtytule książki autor określił mianem „lat młodości”. Gwoli ścisłości, okres ów obejmuje także tomiki Anatomia (1970) oraz Co to jest drozd (1973). Ale co ciekawe, w tomie tym nie znajdziemy nie tylko wierszy z debiutanckich Konwencji, ale również z tomiku Animula (1964), w którym – dodaję ku ścisłości – oprócz poematu tytułowego znalazły się dwa cykle Wiersze w kwarantannie oraz Wiersze z wygnania.

W tamtym czasie pisarz intensywnie pracował nie tylko jako poeta, lecz także jako dramaturg. Wszak jego pierwszą ważną publikacją była ogłoszona w roku 1957 na łamach miesięcznika „Dialog” sztuka Eurydyka, czyli każdy umiera tak, jak mu wygodniej. Publikacje poszczególnych zbiorów wierszy przeplatały się z ogłaszanymi na łamach „Dialogu” dramatami, farsami i tragifarsami, takimi jak Król w szafie (1960), Lekcja anatomii profesora Tulpa (według Rembrandta) (1964), Król Mięsopust (1970), Porwanie Europy (1971), Ułani (1975). Ponadto pisarz ogłosił wówczas pierwsze książki eseistyczne, najpierw Czym jest klasycyzm. Manifesty poetyckie (1967), a potem Myśli różne o ogrodach (1968); natomiast rok przed publikacją zbioru wierszy Thema regium wydał pierwszą ze swoich fenomenalnych książek o pisarzach Aleksander Fredro jest w złym humorze (1977) i właśnie od tych dwu wymienionych jako ostatnie książek poczynając, czytam tego twórcę na bieżąco, regularnie, systematycznie, inaczej rzecz ujmując – z książki na książkę.

2. Nie lubię mówić o rozwoju poety, wolę mówić o jego przemianach. Zwłaszcza gdy dzisiaj w trakcie lektury wierszy z tomu Człowiek z głową jastrzębia lub Co to jest drozd odnoszę wrażenie, graniczące niemal z pewnością, że dwudziesto- i trzydziestoletni wiedział, co i jak będzie pisał w wieku sześćdziesięciu i siedemdziesięciu lat; jakby doskonale zdawał sobie sprawę nie tylko z własnego losu, jaki został mu dany lub podarowany, ale nade wszystko z „samotności losu”, co zostało wyrażone w wierszu Ewa, czyli Belinda. Już w zbiorze Człowiek z głową jastrzębia poeta pokazuje nam swoją maestrię, pełnię artystycznych, kreacyjnych, ale przecież także technicznych możliwości: posługuje się dystychem i tercyną, zwrotką czterowersową i sześciowersową, pisze sonety. Pisze także trzy znamienne wiersze: Przodkowie, BogowieKrólowie, opowiadając się wobec historii, wobec sacrum i profanum. To w tym ostatnim utworze skonstatował: „Prezydent wydał rozkaz, by wybito muchy”, „Premier w pień kazał wyciąć nasturcje i róże”, „Dyktator strawił jabłko, nucąc Marsyliankę”, dając jasno do zrozumienia, co myśli o władzy świeckiej, na jaką jest skazany, jakiej może, a być może nawet musi się przeciwstawić.

W wierszu Spinoza był pszczołą wywołany został z nazwiska jeden z ulubionych filozofów poety, inny – Heraklit – został przywołany w zbiorze Metafizyka. Ozdobą Metafizyki są wiersze Czy jest klasycyzm? oraz Wiersze Daniela Naborowskiego sławnego swego czasu poety, który okaże się bohaterem jednego ze szkiców wspomnianego wcześniej zbioru manifestów Czym jest klasycyzm (notabene: bez znaku zapytania) i do którego to barokowego poety nie raz i nie dwa Rymkiewicz będzie wracał, nawiązywał, odwoływał się. Kluczowe dla tego zbioru deklaracje padają w nagłosie i wygłosie wiersza poniekąd tytułowego, bo W obronie metafizyki: „Opiszmy nic, bo nic jest dane bezpośrednio, / Nic, tylko nic” oraz „Nam nic nie jest dane”. Oto jeden z podstawowych i jakże charakterystycznych dla tego autora paradoksów. Innym, równie dla niego specyficznym paradoksem, wydaje się konstatacja z wiersza Kurort: „Co dziś zwiesz przyszłością, / Wczoraj przeszłością było”. Owszem: „Wszystko ku zmianie pędzi”, ale – jak czytamy w zakończeniu sonetu Epitafium dla Rzymu: „To, co w czasie stać miało, Czas kruszy i zwiewa. / To, co przepływa w czasie, będzie trwało w Czasie”. Główne motywy wierszy z tego okresu to oczywiście czas, a ponadto byt, śmierć, ciało, kości, proch.

Paradoksem poeta posługuje się konsekwentnie w zbiorze Anatomia. „Co jest i nie jest we mnie mną połączę”, powiada w sonecie Widomie skryta, a wierszu Na różę: „Wszystko jest różą gdy nic nie jest różą” oraz „Na nic me słowa niech niczemu służą”. W tomie tym znów spotykamy Spinozę – to w wierszu Na śpiew drozda, który to drozd „jest lub nie jest”; w sonecie Daphnis w drzewo bobkowe przemienieła się poznajemy następnego barokowego poetę, nie wymienionego jednak z nazwiska Samuela Twardowskiego, i znów gościmy w Wiecznym Mieście – w utworze Natura też jest Rzym. Po raz pierwszy – w wierszu Osip – pojawia się we własnej osobie wymieniony tylko z imienia Mandelsztam, który będzie potem bohaterem wielu wierszy polskiego twórcy (zresztą jednego z pierwszych tłumaczy wielkiego akmeisty na język polski), bo poezja Rymkiewicza to w szczególnym sensie poezja ciągów dalszych. Wszak w Anatomii znalazł się nie tylko Na śpiew drozda, de facto zwiastujący następny tomik Co to jest drozd, ale także zestaw trzech numerowanych od I do IV sonetów Na trupa. W tomie Co to jest drozd mamy zaś następny, czyli V sonet z tego cyklu, a ponadto pisane dystychami wiersze Do trupa oraz Jak on ten trup. Znamienny pod tym względem wydaje się także wiersz Róża oddana Danielowi Naborowskiemu, bo i znów róża, i znów Naborowski. Choć głównym bohaterem tego zbioru okazuje się jednak ks. Józef Baka. Pojawia się tu również następny z ulubionych filozofów poety – Platon.

Wokabulariusz poety w tomikach Anatomia oraz Co to jest drozd rozszerza się o takie słowa, jak – nomen omen – słowo, a także język oraz popiół, próchno, pleśń, grzybnia, ruiny, ponadto: piasek i glina, gnój i smoła, ale także krew i dusza. A na dodatek: mucha, pająk, trzmiel – oprócz pszczoły, rzecz jasna. Przede wszystkim jednak poeta powraca do motywu nicości i niczego. Mamy zatem „Nic” zastosowane anaforycznie w La Tempesta, np. „Nic nie było Nic będzie”, „Nic czy coś jest Czy nic jest”, a także inwokacyjne: „O nicości ty ze mnie nic nie będziesz miała” w utworze Co bądź, w którym zresztą poeta konsekwentnie korzysta z przyznanego sobie prawa do paradoksu, bo przecież nie jest prawdą ani „Opisuję co bądź”, ani „Co bądź piszę”, chociaż w pewnym sensie jest; czyli nie jest. Ma on zresztą pełną świadomość tej dwuznaczności, gdy w zakończeniu Umarła ale śpi nie tyle mówi, co śpiewa:

Ty umarła ja żywy

Nie ma bowiem różnicy

Moja śliczna panienko

Między ślubną sukienką

A sukienką trumienną


To poczucie paradoksu, a co za tym idzie dwuznaczności czy raczej niejednoznaczności, przekłada się, bo nie przełożyć się nie może, na samopoczucie zarówno egzystencjalne, jak i twórcze poety we własnej osobie. I tak w wierszu, który posłużył teraz za tytuł książki, mianowicie w Kolędzie księdza Baki, a ściślej w ostatnim dystychu, wyznaje: „Na słowa Każde sobie Wiersz mi się rozpada / Gadam wierszem O Jezu Albo mną ktoś gada”, a w Co to jest drozd (III) powodowany tym samym zdziwieniem, stawia retoryczne pytanie, chociaż bez znaku zapytania: „Kto te wiersze czyje wiersze za mnie pisze”; bo liryka tego twórcy to poza wszystkim liryka pytań.

3. Wybór „wierszy z lat młodości” zamykają teksty z tomu Thema regium, który (przypominam na wszelki wypadek) był pierwszym tomem tego poety, jaki przeczytałem. Pozostaje on dla mnie tomem dla tego twórcy emblematycznym. Zbiór ten potwierdza zresztą moje hipotezy i tezy na temat przemian liryki Rymkiewicza, zwłaszcza o zasadzie ciągu dalszego czy może lepiej: zasadzie powracającej fali. Wszak znajdujemy w tej książce następne wiersze z księdzem Józefem Baką w roli głównej (na dodatek w jednym z nich Ksiądz Baka do trupa znów spotykamy Platona!), nawiedzamy ponownie Rzym, mamy tu także utwory Co to jest drozd (IV) oraz Czym jest klasycyzm (II), a nadto Na trupa (VI). W wierszu Zapytaj o to zmarłych poeta ponownie korzysta z przywileju anafory, z tym że teraz w jej roli występują naprzemiennie słowa zapytaj oraz pokąd, np. „Pokąd jeszcze za ciebie twoje wiersze piszą / Zapytaj o to zmarłych pokąd jeszcze słyszą”. Równie konsekwentnie rozbudowuje się wokabulariusz poety, bo z jednej strony: kloaka, grzyb, robak, rany, ślina, poza tym rozkład, gnicie i rzężenie, nadto trumna, kostnica, kościół i grób, z drugiej zaś: skowronek, stokrotka, jabłko, kasztany.

Czym w tej sytuacji jest pisanie wierszy? Być może największą z tajemnic. „Ja wiersz piszę tak jak Łazarz z grobu wstaje” – czytamy w Schubercie (jednym z trzech wierszy o kompozytorach, obok SchumannaMozarta); a zatem akt powstawania wiersza to akt zmartwychpowstania. Zmarli poeci żyją w języku współczesnego poety, który wie jak nikt:

Już tam jestem a tu jeszcze bywam

Już się śmierci imieniem nazywam

[…]

Mówi śmierć: nie ma na cię śmierci

Pokąd język w ustach się wierci

Tak się życiu tak śmierci wymyka

Kto tu w ustach zapomniał języka


Jak się wcześniej rzekło, wydając Thema regium, Rymkiewicz był w wieku Chrystusowym, wierszami z tego zbioru zamyka swój okres „młodzieńczy”, by raz jeszcze posłużyć się formułą z podtytułu Kolędy księdza Baki. Jako poeta był już wtedy mistrzem słowa. Z wielką swobodą posługiwał się wszelkimi miarami wiersza; nie tylko królewskim trzynastozgłoskowcem, ale także jedenasto- i dwunastozgłoskowcem, a przecież także siedmio- i ośmiozgłoskowcem. Był też jednym z kilku zaledwie poetów – obok Stanisława Grochowiaka i Stanisława Swena-Czachorowskiego – którzy w tamtym czasie bili się o honor polskiego sonetu.

Jarosław Marek Rymkiewicz to poeta, który pisząc tyle, ile pisze – a pisze dużo, więcej niż dużo – o nieustannym i nie kończącym się rozpadzie życia w ogóle i w szczególe, niczego nie burzy; nie ogłasza też żadnego końca, chociaż pisze o końcu. Wręcz przeciwnie, szuka związków tego, co wczoraj, z tym, co dziś, przekonany, że w tym, co jutro, odnajdziemy to, co stało się wczoraj i co staje się dzisiaj. Najwybitniejszy żyjący i tworzący dzisiaj w Polsce poeta jest klasą sam dla siebie.

Jarosław Marek Rymkiewicz: Kolęda księdza Baki
oraz inne wiersze z lat młodości

Fundacja Evviva L’arte
Warszawa, 2018.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.