07–08/2018

Henryk Bardijewski

Początek i koniec

Długo szukałem tej miejscowości na mapie, wreszcie znalazłem. Zachcianki są dwie, Górna i Dolna, ale dopiero razem są naprawdę malownicze i właściwie stanowią jedność. Do tych obu Zachcianek prowadzi piękna droga, co prawda polna, ale za to szeroka, nieledwie dwupasmowa, tyle że czasami błotnista. Kto się nie zrazi, dojedzie, a w każdym razie dojdzie. W Zachciance mieszka mój przyjaciel Michał, i to on mnie zaprosił na dwa lub trzy dni, a jak będę chciał, to na dłużej.

Kiedy tam zajechałem − ostatnie kilometry taksówką − dzień już się miał ku wieczorowi i trochę padało, nie było jednak mokro, zaledwie mokrawo, zresztą wkrótce chmura odeszła i wyszło niskie słońce. W tym słońcu wszystko wydało mi się niskie, ale pierwsze wrażenia często bywają zawodne.

Póki co jednak trwał wieczór, a w pobliżu czekała noc. Michał powitał mnie już na ulicy, po czym wprowadził do ogrodu, który wyglądał jak mały park, i dalej do piętrowego domu o pałacowych kształtach. Wszystko wyglądało jak świeżo zasadzone i dopiero co zbudowane, a samego Michała z trudem poznałem − taki wydał się młody. Jego żona Magda wyglądała wręcz dziecinnie, a o dzieciach szkoda gadać − wprost nie wierzyło się, że kiedyś dorosną. W mieszkaniu wszystko było nowe, na kolację podano same nowalijki, do których piliśmy młode wino.

Spałem w pokoju gościnnym, gdzie podobno jeszcze nie nocował żaden gość, ja byłem pierwszy i może dlatego lekko stremowany. Czy w ogóle zasnę, myślałem, co ewentualnie się przyśni i w jakim stanie będę rano? Bo trzeba wiedzieć, że moje wymagania wobec nocy są większe niż wobec dnia, chociaż i te bywają niemałe. Lecz ta noc była mi przyjazna, zasnąłem szybko i spałem bez przerwy, a sny, błahe i niekłopotliwe, pojawiły się dopiero nad ranem.

A rano pośpiech. Gospodarze spieszyli się do pracy, więc śniadanie było szybkie, wręcz błyskawiczne. Wolniejszy miał być obiad, o kolacji nie mówiąc, więc wcześnie wybrałem się na spacer, ciekawy owej Zachcianki Górnej i Dolnej, obydwu. Pierwsze poranne wrażenia były doskonałe. Domy jakby się podniosły, nic nie wydawało się przesadnie niskie ani przesadnie wysokie, zieleń o różnych odcieniach poruszała się lekko na znak, że żyje, a górą pomykały tutejsze ptaki. Ale największą niespodziankę sprawili przechodnie. Dwie pierwsze napotkane osoby mogły mieć razem co najwyżej czterdzieści lat, następne trzy miały w sumie sześćdziesiąt, a kolejna, samotna, nie przekroczyła trzydziestki. Potem też nie było nikogo starszego.

Pod kościołem żebrał ktoś młody, a kiedy wszedłem do środka, żeby pokłonić się tutejszym świętym, w konfesjonale zobaczyłem księdza o wyglądzie kleryka. W kawiarni siedziała sama młodzież, a na pianinie grał jakiś gimnazjalista. Wszedłem do domu towarowego, a tam też wszyscy młodzi, nikogo siwego ani nawet szpakowatego, poza mną, ma się rozumieć. Na obiad przyszedłem lekko spóźniony, bo Zachcianka ma sporo zaułków, w których trochę się pogubiłem.

Jedzenie przyniesiono z zewnątrz, niezbyt ciepłe, chociaż co do smaku bez zarzutu, może tylko porcje były trochę przymałe. Za to rozmowa przy obiedzie − przyjemność bez zastrzeżeń. Najpierw Michał opowiedział, co robi, potem ja opowiedziałem, co robię, a na końcu Magda. Ta miała najwięcej do powiedzenia, lecz mimo to słuchało się jej z przyjemnością, chociaż z umiarkowanym zaufaniem. Kiedy opowiedzieliśmy z grubsza o sobie, zapytałem o rodziców i dziadków. I tu zaskoczenie.

− Wyjechali − rzekł Michał. − Najpierw dziadkowie, potem rodzice, wszystkie co starsze osoby wyjechały. I tak jest w każdym domu: starsi wyjechali, zostali sami młodzi.

− Nie ma u nas żadnego emeryta − dodała Magda. − Wyjechali razem z emeryturami. W Zachciance, orzekli zgodnie, dla starszych osób nie ma perspektyw. Urządzają się gdzie indziej. I zrobiło się tak, że mamy tu młodą ludność.

− To może się nawet podobać − zauważyłem.

− Może − odparł Michał. − W jednej czy drugiej miejscowości. Ale gdyby tak zewsząd starsi ludzie wyjechali, na przykład za granicę, a w kraju zostaliby tylko młodzi, to byłoby straszne.

− Straszne może nie − powiedziałem − ale dziwne.

I ogarnęło mnie, nie wiedzieć czemu, przygnębienie. Deser jedliśmy w milczeniu, a po obiedzie wszyscy się położyli, bo nas Michałowe nalewki nieco zmęczyły. Wieczorem przy kolacji znów ten temat powrócił.

− Czy nie dałoby się ściągnąć trochę starych z powrotem? − spytałem.

− Nie wiem, czym można by ich zachęcić − odparła Magda. − Starszej osoby byle czym nie skusisz. I w ogóle czy możemy tak działać na własną rękę? To jest właściwie sprawa władz, a nie nasza.

Mimo młodego wieku miała rację. Tylko te władze − młode przecież − czy one o tym pomyślą? I co pomyślą? Trzeba by je może jakoś podejść. Z tym kłopotem poszedłem do łóżka, ale spałem źle, bom już się wyspał po południu. A rano znów to samo. Wszędzie tylko młodzi, starszej osoby ani jednej. Wszedłem do jakiegoś urzędu, może tam będzie inaczej. Ale nie − młodzi petenci i młode urzędniczki, kierownik urzędu też młody. Nie miałem żadnej sprawy, poszedłem tylko sprawdzić, jak jest. Ponieważ mam trochę siwych włosów, moja wizyta nie przeszła bez echa − szeptali petenci, szeptały urzędniczki, chciano mnie nawet puścić bez kolejki i coś mi załatwić, ale nie skorzystałem i czym prędzej opuściłem urząd.

Znów ulica. Podszedł do mnie młody policjant i grzecznie zapytał, czy się nie zgubiłem i czy pamiętam, gdzie mieszkam. Nie dałem po sobie poznać, że mnie rozbawił. Ruszyłem dalej, ale rozbawienie zaraz minęło, bo pomyliłem drogę i znalazłem się na jakiejś nieznanej ulicy. Była wąska, bezludna i bezdomna, tylko parkan ją oddzielał, i to nie wiadomo od czego, bardzo możliwe, że od niczego. Taka dziura ta Zachcianka, myślałem spłoszony, a zgubić się można jak w prawdziwym mieście. Bo naprawdę się zgubiłem, a nie było kogo zapytać o drogę. Zatrzymałem się przy jakimś drzewie, co rosło na środku chodnika, i spojrzałem w górę. Stare! Z pewnością miało grubo więcej niż pół wieku, może nawet starsze było ode mnie. Pod tym drzewem od razu poczułem się pewniej.

Powiał wiatr i gałęzie wyciągnęły się w jednym kierunku. Była to strona, w którą należało się udać, by trafić z powrotem w okolice domu towarowego, kościoła i kawiarni. Przyspieszyłem kroku. O tej porze przechodniów było już mniej, co nie znaczy, że byli starsi. Ani trochę. Daremnie wypatrywałem osoby w dojrzalszym wieku, lecz sam już, zauważyłem, nie budziłem takiego zainteresowania jak poprzednio. Młodzi mijali mnie obojętnie, nie zwracając uwagi na mój wiek. Może jednak nie jestem dostatecznie stary?

Przystanąłem przed wystawą, nie po to jednak, by oglądać towary − chciałem przejrzeć się w szybie. I co ujrzałem, a właściwie kogo? Niby siebie, ale… To byłem ja? Ten czarnowłosy młokos? To chyba niemożliwe. A jednak. I nic pięknego − lepiej wyglądam w dojrzalszym wieku, a najlepiej pewnie będę wyglądał na starość. I nagła myśl, a właściwie podejrzenie: może tutejszym starcom też się to przydarzyło? Może wcale nie wyjechali, tylko odmłodnieli wbrew woli? Jedni odmłodnieli, a inni, żeby się nie wyróżniać, ucharakteryzowali się na młodych. Takie domysły.

Zawróciłem w stronę domu, gdzie być może czekali już na mnie Magda i Michał. Co powiedzą na mój widok? Co ja im powiem? Szedłem wolno, coraz wolniej, zły na siebie coraz bardziej. Zachcianki mi się zachciało! Górnej i Dolnej. Trzeba się dobrze zastanowić, zanim gdzieś pojedziemy. Każda podróż zostawia w człowieku jakiś ślad, to wiedziałem − ale żeby aż taki?… Mam tylko jedną nadzieję: że kiedy wrócę do domu, wszystko będzie po staremu. Zaczynać wszystko jeszcze raz od początku? Och nie − za drugim razem może się nie udać.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.