Detoks odkrywa dwóch artystów: Banacha u progu artystycznej drogi i dojrzałego, a nieświadomego kresu swojej, Beksińskiego. Obaj przyglądają się sobie i przeglądają w sobie, a czytelnik przygląda się z ciekawością im obu. Młody często wybiega w przyszłość, radzi się, trwoży, a starszy cofa w przeszłość i analizuje swoje życie. Ważną częścią korespondencji są przesyłane zdjęcia obrazów na różnych etapach pracy. Obrazów malowanych klasycznie, ale też tworzonych na komputerze. Beksiński wprowadza Banacha w meandry malarstwa, a Banach odwzajemnia się mu wiedzą i zdobywanym stopniowo doświadczeniem w pracy nad animacją komputerową 3
Detoks jest jednak nie tylko książką o sztuce, ale i − a może przede wszystkim? − o życiu. Artyści rozmawiają o wszystkim, od defekacji czy remontów po lęki i choroby psychiczne, Boga i politykę. I to jest właśnie w tych rozmowach świetne – naturalne mieszanie się spraw ważkich z codziennością. Nie wiadomo dokładnie, kiedy z tematu werniksowania przeskakują na rozważania filozoficzne. Beksiński jest racjonalny, bierze życie na chłodno, z dystansem, jest jak doświadczony mędrzec, którego nic nie jest w stanie zaskoczyć: „Nauczyliśmy się dążyć do celu i to dążenie nazwaliśmy sobie sensem działania. Stąd już niedaleko do sensu istnienia ale to wszystko tylko nazwy i słowa, z których się nie sposób wyplątać, bo są w jakimś tam stopniu tożsame z naszą świadomością. Myśleć inaczej nie potrafimy, a tymczasem «rzeczywistość» (jeśli jest to właściwy termin), ukryta jest przed nami podobnie jak na filmie Matrix, tylko oczywiście nie w aż tak naiwny sposób. I zapewne nigdy tej rzeczywistości nie doświadczymy, bo ona nie jest skrojona na naszą miarę” − napisał w jednym z listów. A gdzie indziej: „Nie jestem w stanie z Panem dyskutować, bo zarówno oficjalna religia jak i satanizm wiążą się z wiarą i komuną wiernych, a ja mając wprawdzie silny pociąg do metafizyki i mistycyzmu, mam zdecydowaną niechęć do funkcjonowania w grupie i ceremoniału, czyli do religii, jaka by ona nie była. Poza tym personifikacja zarówno Boga jak i Szatana jest mi z gruntu obca i niepojęta. Skłonny ją jestem uważać za relikt naiwnego myślenia magicznego”. Z kolei Banach, jak na tak młodego człowieka, zaskakuje samoświadomością. Daleko mu do beztroskiego młodzieńca, cierpi na stany depresyjne, lęki, natręctwa, hipochondrię. I o wszystkim otwarcie opowiada Beksińskiemu, który staje się z czasem jego powiernikiem.
Wspaniałe jest w Detoksie to, że pomimo przygnębiających spraw, o których rozmawiają bohaterowie: chorobach, lękach, samobójstwach – dziewczyna Banacha podzieliła los syna Beksińskiego i popełniła samobójstwo − braku sił i wielu innych o ponurym zabarwieniu, książka nie ciąży, a w zasadzie jest zabawna. Obaj artyści mają lekkie pióro i poczucie humoru. Obaj są bliscy ciała, jego chemii i fizyki świata. Nie są romantykami, raczej oświeceniowymi badaczami ze szkiełkiem i lupką: „Jestem jak ten staromodny dziennikarz z lupą, lunetą, Kodakiem przewieszonym przez szyję i sztywnymi mankietami na których robi się notatki. Póki będę żył, będę chodził, płakał, śmiał się przyglądał przez lupę i lunetę i notował. To nie ma sensu, ale nic nie ma sensu, więc może lepiej się nie nudzić” – podsumowuje Beksiński. Artyści podejmują sprawy poważne, ale bez nadęcia i pretensjonalności. Beksiński często zbacza w rejony lekkie, zabawne, zdradza np. młodemu koledze swoje preferencje seksualne: „Na dodatek całe me życie seksualne było «normalne», podczas gdy ja przypadkiem odkryłem dosyć późno, gdzieś w połowie lat 60., mając już prawie 40 lat i będąc ojcem, że wcale nie jestem normalny i najwięcej frajdy miałbym gdyby mnie związanego udusiła swym kroczem na śmierć jakaś sadystyczna panienka, której na dodatek musiało by to przynieść satysfakcję seksualną. Pończochy nie były tu elementem specjalnie potrzebnym, a cała rzecz była nie do zrealizowania, bo oczywiście ani zamierzałem umierać dla jednorazowej przyjemności, która w końcu nie byłaby zapewne aż tak przyjemna. Tak więc żyjąc przez całe życie po bożemu, marzyłem sobie o czymś zupełnie innym i na marzeniach się w końcu skończyło. Gdy byłem już czcigodnym starcem, natrafiłem w internecie na obszerne płatne serwery poświęcone takim facetom jak ja i napełniło mnie to rewolucyjnym entuzjazmem, który zatytułować by można «zboczeńcy wszystkich krajów łączcie się»”. Z przyjemnością czyta się wymianę zdań, poglądów czy opisów codziennych, nawet najbardziej banalnych czynności i doświadczeń, jak zeznania podatkowe: „Sprawa podatków: Trudno mi się do tego przyznać ale ja jestem skurwysyn, który oszukuje fiskusa. Gdy sprzedawałem via galeria, nie było to możliwe ale teraz z reguły mówię zainteresowanemu, że jeżeli nie bierzemy do spółki ministra Kołodki, to obraz kosztuje tyle, a jeśli bierzemy, to około 40% więcej, bo powyżej pewnej średniej rocznej…” − zdradza Beksiński.
Można nie lubić i nie cenić jego malarstwa, ale po lekturze Detoksu nie sposób go nie polubić, a nawet nie uwielbiać. Nie sposób nie zgodzić się z nim w wielu kwestiach. Czasem w jednym liście artysta dotyka jakby od niechcenia i niepostrzeżenie kilku ważnych tematów : „Myślę, że gdyby każdy sam musiał – poczynając od zakatrupienia świni lub kurczaka – przygotować sobie jadło, ilość wegeterian wzrosła by w sposób lawinowy. To trochę tak jak z trupami Indian w westernie. Liczyli się tylko biali. Dobry western to siedem trupów. Przy okazji padało kilkuset Indian, ale kto by liczył Indian. Podobnie było w Iraku w trakcie Pustynnej Burzy. Padło zdaje się 128 Amerykanów i około 100.000 Irakijczyków – no ale Irakijczycy się nie liczą. Mamy po prosu kompletnie popierdzielony system wartości. Katolicy zygotę uważają za żyjącego człowieka, bo człowiek ma duszę, a zając jej nie ma – mimo iż jest dorosły i obdarzony pewnym typem świadomości – tak więc nawet Papież może go wpierdolić na obiadek w śmietanie i z buraczkami”.
Jak to możliwe, że tak duża różnica wieku nie przeszkodziła im w rozmowach, a je wręcz podsycała? Może dlatego, że młody artysta był wyjątkowo – jak na swój wiek – poważny i dojrzały, a starszy z otwartą głową i dystansem do siebie? A może swoją rolę odegrały podobne doświadczenia, lęki, obsesje? Faktem jest, że „zaskoczyli”. Zaprzyjaźnili się. Na starcie połączyła ich sztuka i komputery, z czasem rozmawiali o wszystkim i prawdopodobne jest, że ta wymiana mejli miała na obydwu wpływ terapeutyczny. Z pewnością duże znaczenie miał kanał komunikacji – mejlowanie − który pozwolił na budowanie bliskości na dystans, bez ryzyka zbytniego zbliżenia, obnażania emocji, które dla obu byłoby raczej trudne. Spotkali się zaledwie kilka razy. Ich rozmowy są szczere i bezkompromisowe, ale bardziej „z głowy” niż „z serca”. To emocjonalne zamrożenie, które zarzucano Beksińskiemu po samobójstwie jego syna, czuć w rozmowach z Banachem, który wszedł nie tylko w rolę ucznia, ale także syna. Kto zna twórczość Banacha−Leto, ten zobaczy wpływ Beksińskiego, nie dosłowny, jak „zgapianie” malarskich tematów i rozwiązań, a raczej odcisk na myśleniu o świecie – naukowej dociekliwości w postrzeganiu rzeczywistości.
Detoks daje możliwość wejścia w złożoną relację Beksińskiego i Banacha. Odczuwamy ciężar tej znajomości, jej rytm, gęstość, możemy poznać realia życia artystów, które często podporządkowane jest żmudnej, wielogodzinnej pracy przy sztalugach czy komputerze, a przede wszystkim możemy śledzić spotkanie dwóch osobowości – wrażliwych i opancerzonych dla własnej obrony, które przekraczają granice swojego komfortu, by się poznać. Książka ma osiemset (!) stron, ale jest w tych listach coś, co sprawia, że trudno się od niej oderwać. Tętnią prawdziwym życiem – bolesnym, gorzkim, absurdalnym, ale też satysfakcjonującym, a nawet szczęśliwym. Tylko wstęp − wywiad z Normanem Leto – trochę szkolny. Spoiler. Zbędny.