Urodzony w roku 1935 pisarz, debiutując Konwencjami miał zaledwie dwadzieścia dwa lata, wydając trzy lata później Człowieka z głową jastrzębia lat dwadzieścia pięć. Publikując w roku 1978 tom Thema regium, liczył sobie trzydzieści trzy wiosny, czyli był w wieku Chrystusowym; i właśnie wiersze z tego tomu Kolędę księdza Baki zamykają. Cały ten okres w podtytule książki autor określił mianem „lat młodości”. Gwoli ścisłości, okres ów obejmuje także tomiki Anatomia (1970) oraz Co to jest drozd (1973). Ale co ciekawe, w tomie tym nie znajdziemy nie tylko wierszy z debiutanckich Konwencji, ale również z tomiku Animula (1964), w którym – dodaję ku ścisłości – oprócz poematu tytułowego znalazły się dwa cykle Wiersze w kwarantannie oraz Wiersze z wygnania.
W tamtym czasie pisarz intensywnie pracował nie tylko jako poeta, lecz także jako dramaturg. Wszak jego pierwszą ważną publikacją była ogłoszona w roku 1957 na łamach miesięcznika „Dialog” sztuka Eurydyka, czyli każdy umiera tak, jak mu wygodniej. Publikacje poszczególnych zbiorów wierszy przeplatały się z ogłaszanymi na łamach „Dialogu” dramatami, farsami i tragifarsami, takimi jak Król w szafie (1960), Lekcja anatomii profesora Tulpa (według Rembrandta) (1964), Król Mięsopust (1970), Porwanie Europy (1971), Ułani (1975). Ponadto pisarz ogłosił wówczas pierwsze książki eseistyczne, najpierw Czym jest klasycyzm. Manifesty poetyckie (1967), a potem Myśli różne o ogrodach (1968); natomiast rok przed publikacją zbioru wierszy Thema regium wydał pierwszą ze swoich fenomenalnych książek o pisarzach Aleksander Fredro jest w złym humorze (1977) i właśnie od tych dwu wymienionych jako ostatnie książek poczynając, czytam tego twórcę na bieżąco, regularnie, systematycznie, inaczej rzecz ujmując – z książki na książkę.
W wierszu Spinoza był pszczołą wywołany został z nazwiska jeden z ulubionych filozofów poety, inny – Heraklit – został przywołany w zbiorze Metafizyka. Ozdobą Metafizyki są wiersze Czy jest klasycyzm? oraz Wiersze Daniela Naborowskiego sławnego swego czasu poety, który okaże się bohaterem jednego ze szkiców wspomnianego wcześniej zbioru manifestów Czym jest klasycyzm (notabene: bez znaku zapytania) i do którego to barokowego poety nie raz i nie dwa Rymkiewicz będzie wracał, nawiązywał, odwoływał się. Kluczowe dla tego zbioru deklaracje padają w nagłosie i wygłosie wiersza poniekąd tytułowego, bo W obronie metafizyki: „Opiszmy nic, bo nic jest dane bezpośrednio, / Nic, tylko nic” oraz „Nam nic nie jest dane”. Oto jeden z podstawowych i jakże charakterystycznych dla tego autora paradoksów. Innym, równie dla niego specyficznym paradoksem, wydaje się konstatacja z wiersza Kurort: „Co dziś zwiesz przyszłością, / Wczoraj przeszłością było”. Owszem: „Wszystko ku zmianie pędzi”, ale – jak czytamy w zakończeniu sonetu Epitafium dla Rzymu: „To, co w czasie stać miało, Czas kruszy i zwiewa. / To, co przepływa w czasie, będzie trwało w Czasie”. Główne motywy wierszy z tego okresu to oczywiście czas, a ponadto byt, śmierć, ciało, kości, proch.
Paradoksem poeta posługuje się konsekwentnie w zbiorze Anatomia. „Co jest i nie jest we mnie mną połączę”, powiada w sonecie Widomie skryta, a wierszu Na różę: „Wszystko jest różą gdy nic nie jest różą” oraz „Na nic me słowa niech niczemu służą”. W tomie tym znów spotykamy Spinozę – to w wierszu Na śpiew drozda, który to drozd „jest lub nie jest”; w sonecie Daphnis w drzewo bobkowe przemienieła się poznajemy następnego barokowego poetę, nie wymienionego jednak z nazwiska Samuela Twardowskiego, i znów gościmy w Wiecznym Mieście – w utworze Natura też jest Rzym. Po raz pierwszy – w wierszu Osip – pojawia się we własnej osobie wymieniony tylko z imienia Mandelsztam, który będzie potem bohaterem wielu wierszy polskiego twórcy (zresztą jednego z pierwszych tłumaczy wielkiego akmeisty na język polski), bo poezja Rymkiewicza to w szczególnym sensie poezja ciągów dalszych. Wszak w Anatomii znalazł się nie tylko Na śpiew drozda, de facto zwiastujący następny tomik Co to jest drozd, ale także zestaw trzech numerowanych od
Wokabulariusz poety w tomikach Anatomia oraz Co to jest drozd rozszerza się o takie słowa, jak – nomen omen – słowo, a także język oraz popiół, próchno, pleśń, grzybnia, ruiny, ponadto: piasek i glina, gnój i smoła, ale także krew i dusza. A na dodatek: mucha, pająk, trzmiel – oprócz pszczoły, rzecz jasna. Przede wszystkim jednak poeta powraca do motywu nicości i niczego. Mamy zatem „Nic” zastosowane anaforycznie w La Tempesta, np. „Nic nie było Nic będzie”, „Nic czy coś jest Czy nic jest”, a także inwokacyjne: „O nicości ty ze mnie nic nie będziesz miała” w utworze Co bądź, w którym zresztą poeta konsekwentnie korzysta z przyznanego sobie prawa do paradoksu, bo przecież nie jest prawdą ani „Opisuję co bądź”, ani „Co bądź piszę”, chociaż w pewnym sensie jest; czyli nie jest. Ma on zresztą pełną świadomość tej dwuznaczności, gdy w zakończeniu Umarła ale śpi nie tyle mówi, co śpiewa:
Nie ma bowiem różnicy
Moja śliczna panienko
Między ślubną sukienką
A sukienką trumienną
To poczucie paradoksu, a co za tym idzie dwuznaczności czy raczej niejednoznaczności, przekłada się, bo nie przełożyć się nie może, na samopoczucie zarówno egzystencjalne, jak i twórcze poety we własnej osobie. I tak w wierszu, który posłużył teraz za tytuł książki, mianowicie w Kolędzie księdza Baki, a ściślej w ostatnim dystychu, wyznaje: „Na słowa Każde sobie Wiersz mi się rozpada / Gadam wierszem O Jezu Albo mną ktoś gada”, a w Co to jest drozd (
Czym w tej sytuacji jest pisanie wierszy? Być może największą z tajemnic. „Ja wiersz piszę tak jak Łazarz z grobu wstaje” – czytamy w Schubercie (jednym z trzech wierszy o kompozytorach, obok Schumanna i Mozarta); a zatem akt powstawania wiersza to akt zmartwychpowstania. Zmarli poeci żyją w języku współczesnego poety, który wie jak nikt:
Już się śmierci imieniem nazywam
[…]
Mówi śmierć: nie ma na cię śmierci
Pokąd język w ustach się wierci
Tak się życiu tak śmierci wymyka
Kto tu w ustach zapomniał języka
Jak się wcześniej rzekło, wydając Thema regium, Rymkiewicz był w wieku Chrystusowym, wierszami z tego zbioru zamyka swój okres „młodzieńczy”, by raz jeszcze posłużyć się formułą z podtytułu Kolędy księdza Baki. Jako poeta był już wtedy mistrzem słowa. Z wielką swobodą posługiwał się wszelkimi miarami wiersza; nie tylko królewskim trzynastozgłoskowcem, ale także jedenasto- i dwunastozgłoskowcem, a przecież także siedmio- i ośmiozgłoskowcem. Był też jednym z kilku zaledwie poetów – obok Stanisława Grochowiaka i Stanisława Swena-Czachorowskiego – którzy w tamtym czasie bili się o honor polskiego sonetu.
Jarosław Marek Rymkiewicz to poeta, który pisząc tyle, ile pisze – a pisze dużo, więcej niż dużo – o nieustannym i nie kończącym się rozpadzie życia w ogóle i w szczególe, niczego nie burzy; nie ogłasza też żadnego końca, chociaż pisze o końcu. Wręcz przeciwnie, szuka związków tego, co wczoraj, z tym, co dziś, przekonany, że w tym, co jutro, odnajdziemy to, co stało się wczoraj i co staje się dzisiaj. Najwybitniejszy żyjący i tworzący dzisiaj w Polsce poeta jest klasą sam dla siebie.