Nie Wenecja, Turyn ani nawet Rzym. Co roku pod koniec czerwca stolicą włoskiego kina staje się Bolonia, przypominając, jak ważnym jest punktem na filmowej mapie Półwyspu.
Wszystko za sprawą jednej z najważniejszych w Europie Filmotek, która tam się znajduje – Cineteca di Bologna, podobnie jak inne tego typu instytucje, gromadzi i archiwizuje filmy, których ma już ponad siedemdziesiąt tysięcy, a także scenariusze, zdjęcia i inne materiały filmowe. Te instytucje mają jeszcze jedno zadanie – udostępniać materiały widzom. W ramach Filmoteki Bolońskiej działa ważne archiwum filmów Charliego Chaplina oraz Międzynarodowe Centrum Studiów i Archiwum Piera Paola Pasoliniego. Otwarta dla wszystkich jest Biblioteka Renzo Renzi, dysponująca ponad czterdziestoma tysiącami książek. Organizowane są m.in. wystawy filmowe, spotkania, specjalne projekcje, programy edukacyjne dla dzieci i młodzieży, kino letnie działające codziennie przez dwa miesiące. Miasto żyje kinem, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać. Zmienia się to na czas ośmiu czerwcowych dni, kiedy odbywa się, w tym roku już po raz trzydziesty drugi, festiwal Il Cinema Ritrovato.
To nie jest święto czerwonych dywanów, ekscytujących premier ani kolejek przed kinami. Do Bolonii zjeżdżają się grupy studentów z wydziałów filmowych i ich profesorowie, znawcy i zwykli miłośnicy kina, by oglądać dawne kultowe dzieła, a także odkryć filmy zapomniane lub nieznane. W przypadku wielu tych dzieł festiwal to wyjątkowa okazja na poznanie ich, w dodatku w doskonałych warunkach, odrestaurowane i przywracane na wielkie ekrany przez filmoteki z całego świata, z którymi współpracuje ta bolońska.
W wieczór pierwszego dnia przeglądu na Piazza Maggiore nieprawdopodobna liczba widzów obejrzała film legendy meksykańskiego kina, Emilio Fernándeza Enamorada z 1946 roku, który zapowiedział sam Martin Scorsese.
Na pierwszy rzut oka było to zdarzenie z rodzaju nieprawdopodobnych – Martin Scorsese stanął na scenie przy Katedrze Świętego Piotra przed tłumem rozgorączkowanych widzów i przechodniów, którzy akurat znaleźli się w pobliżu. Opowiedział o swojej znajomości z meksykańskim reżyserem oraz fascynacji jego filmem; tuż po tym występ dał zespół tradycyjnej muzyki meksykańskiej. Wsłuchując się w jego słowa, szybko zaczynamy rozumieć, jak naturalny sens miało to zdarzenie. Ten wielki reżyser przyjechał do Bolonii jak do przyjaciół, towarzyszy we wspólnej walce o dzieło filmowe. Cel tej walki wyjaśniał podczas inauguracji festiwalu w Teatro Comunale, w rozmowie z czworgiem uznanych włoskich reżyserów: Valerią Golino, Alice Rohrwacher, Jonasem Carpignano i Matteo Garrone. Opowiadał o początkach swojej Fundacji – The Film Fundation – o tym, jak pomysł na jej założenie wziął się z gniewu na pokolenie jego mistrzów, w latach siedemdziesiątych zorientował się, że pokolenie autorów jego ukochanych filmów nie zadbało o swoje dzieła tak, by również następni mogli z nich czerpać. Jako twórca i miłośnik kina dostrzegł konieczność ochrony filmu jako dziedziny sztuki, która bez odpowiedniej archiwizacji zniknie. W latach dziewięćdziesiątych doprowadził do powstania fundacji, przy filmach zaczęli pracować archiwiści, których zadanie nie od razu zostało uznane przez środowisko filmowców – Scorsese długo tłumaczył swoim współpracownikom, że dzieło, które tworzą, zaraz przestanie do nich należeć, stanie się własnością widzów, a archiwiści mają zadbać o nie tak, żeby była to własność wielu pokoleń.
Rozmowa trzymała w ciągłym poczuciu uczestniczenia w czymś niezwykle ważnym dla świata kina. Ponad tysiąc osób zastanawiało się razem z pięciorgiem reżyserów, czy skupimy się na zagrożeniach, jakie stanowi dla współczesnego kina digitalizujący się świat, czy uwierzymy, że doświadczenie kinowe jest tak niepowtarzalne, że obroni się samo – i tym samym kupimy bilet na najbliższy możliwy seans festiwalowego filmu. Czy zamkniemy się na nowe technologie, czy spróbujemy opracować nowe formy ich archiwizacji? Martin Scorsese wystąpił przede wszystkim jako wielki obrońca kina i razem z dyrektorem festiwalu Cinema Ritrovato Gian Lucą Farinellim wykazał, że organizacje, którym przewodzą, nie skupiają się na przeszłości, ale zwrócone są przede wszystkim na przyszłość. Na co dzień niewiele się o nich mówi, tak jak nie rozmawia się o pracy muzealników czy konserwatorów sztuki, ale Bolonia jest miastem właśnie tych cichych bohaterów. Po jej ulicach nie chodzi się jak po Wenecji, jakby przechadzając się po ulubionych planie filmowym świata, nie konkuruje też z Rzymem, stolicą i muzą włoskich reżyserów, ani z najstarszą tradycją kinematograficzną, jaką może poszczycić się Turyn.
Mieszkał tu co prawda wielki scenarzysta Renzo Renzi, urodzili się Pupi Avati i Pier Paolo Pasolini. Obecność tego ostatniego, choć niewielka, dała początek Międzynarodowemu Centrum Badawczemu i Archiwum, o którym była już mowa. Poza tym jest tabliczka na domu, w którym się urodził i placyk nazwany na jego cześć – na Piazzetta P.P. Pasolini mieści się właśnie Cineteca di Bologna. I to wszystko właściwie.
Ale to na Uniwersytecie Bolońskim został założony pierwszy wydział nauki o kinie we Włoszech. Można tu oglądać wystawy o producentach filmowych i o pierwszych twórcach plakatów filmowych. Na targach książki, które trwają w trakcie festiwalu w Bibliotece Fimoteki można zdobyć prawdziwe filmoznawcze białe kruki. Wreszcie obejrzeć tu można dzieła wyjątkowe, w doskonałej jakości, na widowni pełnej innych miłośników kina, i słyszeć w głowie głos Martina Scorsese, mówiącego, że właśnie uczestniczymy w doświadczeniu, którego nie da się porównać do niczego innego.
Wychodziłam ze spotkania w Teatro Comunale z wypiekami na twarzy. Znalazłam się na Piazza Verdi, w najbardziej charakterystycznym miejscu Bolonii, przynajmniej według studentów. To wąski plac, na którym kondensuje się życie miasta. Na co dzień z okien teatru słychać śpiew operowy, a najlepsze miejsca tych codziennych spektakli – tuż pod ścianą – zajmują bezdomni i włóczędzy. Naprzeciwko, kilka metrów dalej, jest popularna kawiarnia, główna siedziba studentów, którzy cały dzień wpadają tam na kawę lub uczą się godzinami, a wieczorem przesiadują na zewnątrz przy piwie w plastikowych kubkach. Wszyscy mieszają się ze wszystkimi – włóczędzy, studenci, turyści przechadzający się słynną Via Zamboni, która przecina plac. Pośrodku tego gwaru stanęli również uczestnicy spotkania tamtego wieczoru i zamiast rozejść się, kontynuowali dyskusję rozpoczętą przez wielkich reżyserów. Festiwal dopiero się rozpoczynał, wielu starało się wyłowić z bogatego programu to, co najbardziej ich pociąga. Choć może najlepiej zrobili ci, którzy program filmowy schowali do plecaka na pamiątkę i ruszyli do najbliższego kina na najwcześniejszej rozpoczynający się film, żeby na własnej skórze przekonać się, że magia kina, o której wszędzie się tutaj mówi, jest na pewno ciągle żywa.