Mój drogi Tacycie mimo że nadal jesteśmy nieobecni
wzdłuż naszych żył podróżują popioły Pompei i Herculanum
wieczna obojętność pozbawia nas codzienności
gestów bardziej oczywistych niż nasze dzieciństwo
zesztywniałych od zimna dłoni wkładanych pod togę
stukotu drewnianych sandałów o bruk Forum Romanum
kwaśnego potu oblepiającego
ramiona ćwiczących legionistów
tymczasem mój wuj wpłynął statkami w mgły
ciepłe od przerażenia ludzkiego
płaczu umierających owiec
modlitw starców
w sen tak okrutny że nie było w nim nieba ziemi
tylko powietrze wypełnione śliną atakującego węża
i coraz mniej bohaterów rodziły kobiety
lądy zbliżały się do siebie
czarne lasy Brytanii pełne zgniłej zieleni
opanowały betonowe westchnienia na rogu
siedemdziesiątej drugiej ulicy Nowego Jorku
i paryskiego Montmartru
szpalty gazet huk maszyn drukarskich
podniecenie które towarzyszy nam w głębiach oceanów
wiosenne ciepło alpejskich stoków
wszystko to zaświadcza że jeszcze jesteśmy
obok najodleglejszych wspomnień
zatem pozwól mój Tacycie zapraszam ciebie
do kanału grzewczego na przedmieściach Warszawy
zaczną w nas podróżować wszystkie mrowiska ziemi
pustynie odległe na nieznanych księżycach wszechświata
gwiazdy zbliżające do siebie swym oddechem
nasze oczy
źródła gorączki trawiącej pustynie
i dna wysychających jezior
cisza kosmosu
w której każde bijące serce
zawstydzone umilknie na wieczność
znów będziemy pili wino
o cierpkim zapachu niedojrzałych jabłek
później twoje dłonie wykrzywione artretyzmem
o opuszkach pełnych porażek zwycięstw
historycznych bitew których nie zapamiętały żadne kroniki
znajdą moje listy przysypane popiołami żerańskiego Wezuwiusza
będziemy je czytać wzruszeni bliskością
wszystkiego tego
czego zrozumieć ani dotknąć nadal nie potrafimy