02/2019

Karol Wieczorek

Matejko

Nie sposób nie znać Matejki, jak się już jest Polakiem. Utknął on głęboko w naszej wyobraźni – od paru pokoleń należy, obok Mickiewicza i Sienkiewicza, do niezbędnego wyposażenia intelektualnego polskiej młodzieży. O ile jednak, żeby mógł zaistnieć najbardziej nawet powierzchowny odbiór słowa pisanego, trzeba być na tyle sprawnym w czytaniu, by z własnej woli podjąć wysiłek lektury, o tyle wyższość obrazu pozwala ograniczyć ten trud do jednego spojrzenia. Specyfika Matejki przedłuża to wynikłe ze szkolnej tresury spojrzenie do, co najmniej, dłuższej chwili. Dotyczy to głównie chłopców w wieku, w którym potrzeba identyfikacji z płcią i fizycznej aktywności jest szczególnie silna, a zderzona z rutyną szkoły.

Wizja, którą z właściwą mu energią narzuca patrzącym Matejko, to wizja świata jednorodnego, pokazana z wyrazistością szczegółu, świata swoistego, którego bohaterowie są zarówno przykuwającymi uwagę twórcami akcji, jak i elementami pulsującej i barokowo rozchełstanej, pączkującej i eksplodującej scenerii. Wtłaczane dzieciarni do głowy historyczne sztance ideowe znajdują tu obrazowe spełnienie. Dostojeństwo polskiego króla, złe oko zdrajcy, podłość Krzyżaka, nie są obrazowym ekwiwalentem szkolnego międlenia historii – ogląda się to z zapartym tchem! Wszystko przykuwa uwagę: egzotyka szat wielobarwnych, z maestrią udrapowanych, powiewających, ukazanych z właściwym Matejce drobiazgowym rozmachem, gest i mimika – scukrowane doświadczenia czterystu lat sztuki europejskiej w heroicznym spektaklu. Edukacyjne konieczności nie przewidują udostępnienia szeroko otwartym dziecięcym oczom więcej niż paru najwyżej dzieł Mistrza. To, które ze szkolnego obowiązku wdrukowuje się w podświadomość Polaków – Grunwald, jest zwieńczeniem roli Matejki jako matrycy wyobrażeniowej. Potrzeba heroizacji rzeczywistości, mnogość potężnych postaci; eksplodująca wyobraźnia małomównego człowieczka w przyciasnym wiktoriańskim surduciku pozostaje w tajemniczej harmonii z konwencjonalną myślą estetyczną i historyczną połowy XIX wieku. Syn skąpego czeskiego wieśniaka i córki saksońsko-żydowsko-kupieckiej rodziny, wcześnie osierocony krótkowzroczny obiekt uciechy kolegów, częsty przedmiot dyscyplinarnych zabiegów szkolnego pedla – jego pierwszy rysunek to wymierzanie dyscypliny w szkole przez woźnego – znajduje tu doskonałe spełnienie w imieniu swoim i Polaka-patrioty. Szaleństwo bitwy, której wizualny kształt – od Bitwy pod Anghiari Leonarda da Vinci, przez malarzy włoskich, Rubensa, Delacroix – jest stale odtwarzany i zyskuje u schyłku XIX stulecia środkowoeuropejski wariant. Ten bohaterski motyw wielkiej sztuki Europy realizuje się tu w kształcie pełnym i zamykającym cykl. Nic podobnego już po nim nie powstaje… Matejko bierze od Leonarda czytelność typologiczną i maksymalizację energii, zderzonych ze sobą przeciwnych wektorów sił; od Rubensa barokową zadzierzystość ruchu, szaty rozwiane w XVII-wieczny ornament, zasupłane mięśnie i postronki żył, nadmiarowość teatralnych gestów; od Delacroix i współczesnego mu akademizmu historycznego sztafaż historycznych akcesoriów zbliżony do autentycznego, z pedanterią krótkowidza („męczybuła ślepowron”– przydomek kolegów szkolnych!) kopiowany z nie tak dawno odkrytej fotografii i z pełną świadomością rozwijającej się XIX-wiecznej nauki – ściśle i naukowo! Dokumentalne pretensje.

O specyfice Matejki tak pisze anonimowy recenzent „Tygodnika Ilustrowanego”: „Co się tyczy strony artystycznej dzieła, zaznaczył w nim genialny autor wszystkie charakterystyczne cechy swego potężnego talentu, łącząc tu wirtuozowską technikę i ścisłość dziejopisarza z orlim piórem poety, dla którego zmarłe epoki powstają z mogił w tym samym blasku, w jakim zstępowały do grobu”.

Podobnego zdania byli ówcześni członkowie Institut de France, Berlińskiej Akademii Sztuki i Akademii z Urbino. Matejko przez dwadzieścia pięć lat jest sztandarowym medalistą Salonów Paryskich, laureatem Legii Honorowej; dumni i wdzięczni rodacy ofiarują mu berło interrexa. Wynalazek kina, które przejęło większość atutów tak drogich mistrzowi (monumentalizm, dwukierunkową typologię, prostą równowagę dobra i zła, podglądanie historii przez dziurkę od klucza), wygasił wiele emocji odbioru. Jednakże porównanie malowanego Grunwaldu z tekturowymi rycerzami Krzyżaków Forda przyznaje mu wciąż rolę formierza wyobraźni Polaków. Tak więc odrywając oczy od nudnego rzędu cyferek w szkolnym zeszycie, podnosimy je na sylwetkę Witolda, co unosi się niczym jastrząb nad wrogiem, wbijamy palec w gardło knechta lub z godnością konamy z oczami utkwionymi w niebo…

Jest polską tradycją traktować literaturę i sztukę jako pomoce naukowe, ilustrujące słuszne światopoglądowe tezy. Matejko jest tu wykorzystywany szczególnie skwapliwie…

Obraz trafia wprost do podświadomości. Potrafi, omijając sferę ratio, wryć się w umysł i odtwarzać w myślach oraz odruchach wdrukowane wzorce, często poza wiedzą i wolą. To, co Matejko przykleił nam do wnętrz naszych umysłów, to archetyp Polaka, niezmiennie płynącego przez tysiącletnie dzieje, potężnej postury, niezłomnej odwagi, którego życie duchowe koncentruje się wokół troski o Ojczyznę, walki o jej wielkość przy pomocy zmiennego w czasie asortymentu zbrojeniowych akcesoriów, niezmiennie otoczonego przez tych samych sąsiadów: zdradliwego Rusina, okrutnego Niemca… Jego religijność wyraża się w okazałej gestykulacji, symbolice sztandarów bitewnych, nieokreślonych zjawiskach atmosferycznych, ogólnej aurze katolicyzmu, sankcjonującej wagę wydarzeń i wielkość przez Boga ukochanej, a przez wrogów krzywdzonej Ojczyzny… Krwiści, a nieustannie obdzierani z należnej im obfitości i chwały bohaterzy z tamtego świata czerpią więc prawo do swej wielkości…

Jakimkolwiek istotnym problemom religijnym trudno byłoby się przedostać – gdyby było to intencją autora – przez natłok fałd, koronek, guzików, haftek, dekoracyjnej ornamentyki bogatego mieszczaństwa XIX wieku. Trzeba bowiem powiedzieć, że obraz nas samych i naszej historii, pompatyczny i konwencjonalny, skłamany i wzniosły, uformował eklektyczny barok fin-de-siècle’u.

Za heroicznym theatrum Polonii stoi równie heroiczny wysiłek geniusza, XIX-wiecznego Leonarda z Sarmacji, przedstawiciela narodu, któremu Bóg tak wielkie wyznaczył zadanie – Mesjasza narodów! Widzę go w wielkiej, mrocznej pracowni o zasłoniętych oknach („naszym marzeniem jest wsłuchiwać się w echa szczęśliwszych czasów” – „Tygodnik Ilustrowany”, 1880), jak wspina się na ogromną drabinę, kruchy, na wpół kaleki, z zapadniętym torsem, o chorobliwie wzdętym brzuchu, twarzy wykrzywionej wysiłkiem, pałających oczach, czarnych zmierzwionych włosach – niby przeraźliwej brzydoty dziwaczny ptak. Sam przeciw całemu złu świata: postać śmieszna i przerażająca… Z hukiem armaty wstrzeliwuje nam swoją wizję pod czaszki. Zdrajcy i zaprzańcy, sprzedajni możnowładcy, podli innoplemieńcy stojący w poprzek Bożych planów wydają na siebie wyrok Mistrza. Z nim, wypisanym na twarzy, trwają w wiecznym, olejnym potępieniu…

Natura, pejzaż nie istnieją dla Matejki. Przyklejony do archiwów, odtwarza z miłością, jako przez Polaków uczynione, buchalteryjne pieczęcie natchnienia.

Nie można powiedzieć o Matejce tego, co mówiono o Meissonierze malującym odwrót Napoleona spod Moskwy: „Kto w takiej sytuacji widzi guziki, nie widzi historii”. Matejkowski rozmach historyczny nie wykluczał dokładnego przeliczenia guzików. Ta krakowska skrzętność przekonuje o prawdzie wizji bardziej niż fantazmaty, które nie mają za sobą tak ścisłej rejestracji. To jasne, że Matejko jest lepszy od Włochów, Flamandów, romantyków i współczesnych mu akademików historycznych. Ma wszystko to, co każdy z nich, ale nie tylko to. A o całe bogactwo europejskiej sztuki lepszy jest od fotografii, która uwiarygodnia jego wizje…

I tak to do dzisiaj odbieramy. Sam – z lekko nieczystym sumieniem mnożę te protekcjonistyczne oceny…

Po odzyskaniu niepodległości, stale zagrożonej tendencjami nacjonalistycznymi, jakie zresztą jego twórczość zapowiada, był Matejko także, przez kult męskich wartości i małą wrażliwość na żeńską stronę rzeczywistości, cennym narzędziem propagandy. Rola, jaką spełniał w czasach II wojny światowej w rosyjskiej i niemieckiej strefie okupacyjnej, jest nie do zastąpienia i domaga się zmiany tonacji. Po wojnie w Polsce z ograniczoną suwerennością za pomocą niewybrednych, ale zręcznych zabiegów nietrudno było zaanektować dzieła mistrza, czyniąc go „piewcą ludowości”, „wrogiem feudalnych, ciemnych sił”, „zwolennikiem postępu”. Publiczność i tak swoje wiedziała, a tak można było i w tych warunkach przedstawić go wielkiej, masowej widowni. Jego postawę starano się uczynić wzorcową wobec wyznaczonej dla artystów roli – i też był wzorem dla wielu socrealistycznych ilustratorów żądanych tez ideologicznych, którzy, bez jego wiary, pasji i rzemiosła, nie przynoszą mu chluby.

Od impresjonizmu, równoległego Matejce, zależność od mistrzów i wierność konwencjom coraz mniej waży na rzecz kultu nowości. Prądy ostatnich dziesięciu lat, postawangarda i neoeklektyzm, mogłyby pobudzić jakiegoś młodego artystę do przyznania się do Matejki – z przekory.

Być może tylko Jerzy Duda-Gracz mógłby w jakimś stopniu być jego odległym kontynuatorem. Paseistyczna forma, dokładność rysunku, stypizowany zestaw gestów (nie z repertuaru stylu wysokiego, ale jego przeciwieństwa jako braku cnót: patriotyczno-rycerskich i duchowo-religijnych w czasach Sancho Pansy), których oczywistość przysparza autorowi popularności wśród widzów zmęczonych nieczytelnymi łamigłówkami współczesnej sztuki. Widzów, których trzonem przeżycia artystycznego jest radość zrozumienia. Tematem, jak u Matejki, jest Polska i Polacy. Jak tam mit przeszłości zastępował gorzką prawdę dnia dzisiejszego, tak tu wspaniała przeszłość stanowi niewidzialne tło, na którym załgane dewotki i robotnicy o wypielęgnowanych rączkach muszą rumienić się ku naszej satysfakcji. Zbliża ich też przekonanie o swym posłannictwie, swoisty prowincjonalizm, a różnią – ostrożność Dudy-Gracza w podejmowaniu tematów politycznie niebezpiecznych.

I jeszcze jedna wspólna cecha, być może najważniejsza: to, że na linii dzieło – odbiorca niepotrzebna jest interwencja znawcy. Co oznacza, że spełnia jakąś istotną rolę!

Czy przyszłość ukaże Matejkę nadal żywym w naszych sercach?

Można sobie wyobrazić jakąś niedokładną odbitkę przeszłości z konfliktami politycznymi, wobec których Polska zmuszona byłaby zaktywizować swój z lekka zetlały arsenał matejkowskich mitologii. Trudno jednak wobec natłoku globalnych problemów i różnorodności wyzwań kulturowych sądzić, że mogłoby to być trwałe. Jeśli zestaw jakości duchowych zmagazynowanych w przedmiotach artystycznych traktować jako składniki energetyczne zasilające pole morfogenetyczne Sheldrake’a, to nie wydaje się, by dzieło Matejki potrafiło generować tyle mocy, co w swych najlepszych dniach, nawet przy najbardziej sprzyjających warunkach. (To dzięki Mickiewiczowi Piłsudski stał się, kim się stał, i uczynił, to co uczynił – wraz ze swymi rówieśnymi!)

Jeśli jakoś można sobie od biedy wyobrazić Matejkę współokreślającego życie patriotyczne i duchowe w warunkach tradycyjnych zagrożeń, staje się on całkowicie nieprzydatny wobec nowych. Moralność końca wieku stała się dwoista. Postępujące z przyspieszeniem geometrycznym rujnowanie biosfery zmusza nas do zwrócenia uwagi na rodaków, pobratymców, „braci chrześcijan”, „człowieka”, ale i na całe połacie ekosystemu z fauną i umierającym drzewostanem. Modną koncepcją filozoficzną jest idea Gai jako całości ekosystemu zachowującego się jak żywy organizm. Aktywność wynalazcza i techniczna człowieka „czyniącego sobie ziemię poddaną”, bez wiedzy o nielokalnych skutkach działań, objawiła swoją niszczącą stronę – także dla niego. Szczególna jego rola – „jedynej istoty stworzonej dla niej samej”, jakiej pobyt na ziemi wedle europejskich fundamentów religijnych jest chwilową próbą – pozwoliła mu na to, bez poczucia winy, którą ma tylko wobec własnego gatunku. Zmiana tej optyki, żmudna i mozolna, następuje w sferze ducha i wysokich norm moralnych. W sferze praktyki lawinowy przyrost ludzkości, pogłębiająca się przepaść między urodzonymi, by umrzeć z głodu, a bogatymi, którzy wzrost swej zamożności (iluzoryczny, na tak niepewnej podstawie – gąsienica wyjadająca ostatni liść) czerpią z eksploatowania bogactw naturalnych nędzarzy, wojny etniczne i religijne – nie pozostawiają złudzeń…

Człowiek parę lat przed XXI wiekiem (pisane w 1998 roku) nie tylko nic nie robi dla ekosystemu, ale nawet w ramach tradycyjnych humanistycznych norm zachowuje się z doskonałą na nie ślepotą czy instrumentalnym wyrachowaniem, afiszując się nimi jednocześnie dla zachowania o sobie jak najdłużej jak najlepszego mniemania…

Nieporównywalne z niczym zagrożenia i równie nieporównywalne, co iluzoryczne nadzieje New Age pozostawiają daleko na brzegu Jana Matejkę w jego krakowskich przydeptanych kamaszach. Może jednak, gdybyśmy uwierzyli i czynnie dopomogli temu przeświadczeniu, że człowiek nie musi być szarańczą zjadającą ogród doszczętnie i ma pewne szanse na zbawienie również na Ziemi, moglibyśmy zobaczyć naszych potomków, mieszkańców europejskich nizin, jak zawsze zapatrzonych (bo teatr póz i gestów jest wieczny – ruchy pogańskich Celtów z obyczajów żniwnych odkryto w Żeńcach Milleta z połowy XIX wieku!) w zadziorność i wigor postaci w lśniących zbrojach, powłóczystych szatach i gestach, dumnych spojrzeniach, krzywiących się lub potakujących – do wyboru – jaskrawym, zgrzytliwym kolorom.

…a Kraków w niezmienionym kształcie, śniący swój kryształowy sen, odbijając się bez końca i z wdziękiem w snujących się cieniach własnych odbić.

Konkluzja – Matejko potrzebny dzisiaj na wagę złota! Oby z szerokimi horyzontami, świadom tego, co istotne, i – jak Mistrz z pasją śnił sen o potędze – z pasją potrafiący przekazać to wprost odbiorcy!

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.