07-08/2019

Andrzej Coryell

Przedsionek

Wzniesienie jak góra, strumień – rwąca rzeka, gdzie mostu raczej się wypatruje, a nie brodu czy przeskakiwania z kamienia na kamień.

Jak nazywał się pies Odyseusza? Wymień pięćdziesiąt z ciągu liczb pierwszych. Podaj wartość ludolfiny z dokładnością piętnastu miejsc po przecinku. Pamiętasz botaniczną nazwę awokado?

Tylko lęk przed śmiercią odleciał, poruszając ptasimi skrzydłami i przysiadł gdzieś tam przy leśnej drodze, darząc letników taką miarką strachu, by popsuć im wypoczynek.

Za to przedmioty milczą wymowniej, gdyż mają w sobie więcej niepokoju i zbyt wiele do powiedzenia. Co się z nami stanie? – pytają i bytują coraz bezradniej, ale jeszcze każdy na swoim miejscu.

A co uczynić z ciałem, co ignoruje prośby i odrzuca rozkazy? Które zatacza się raz po raz, coraz częściej szukając równowagi, a katarakta staje się najbliższą przyjaciółką i przesłania oczy welonem. Czemu siły rąk i nóg zmówiły się i czynią wszystko na przekór? Dlaczego myśl się plącze i język zacina?

– Boisz się śmierci, dziadku?

– Bardzo się boję.

Widzę, jak się trzęsie ze strachu, ale najwidoczniej udaje, bo skręca się przy tym ze śmiechu.

– On niczego się nie boi – stwierdza babcia Luba.

– No to jak jest z tą śmiercią? – nalegam z dziecięcym uporem.

– Czy słyszałeś o jej przedsionku? – pyta dziadek Henoch.

Babcia podeszła bliżej, też chciałaby posłuchać.

– W ostatnim roku życia znajdziesz się w przedsionku śmierci, może nawet o tym nie wiedząc. Na początku jawi się przymiotnik ,,ostatni’’ we wszystkich jego odmianach, pod koniec dojdą przysłówki: kiedy, gdzie i jak. Szczęśliwi, którzy nie wiedzą, kiedy wkraczają w ten przedsionek. Szczęśliwi, ale nie wszyscy. Niektórzy woleliby wiedzieć. I mieć dosyć czasu na pożegnanie.

Dziadek zamknął oczy i mówił dalej.

– Weź w dłonie ostatni w życiu śnieg, ulep ostatniego bałwana i jeżeli dasz radę, spróbuj trafić w cel śnieżką. Podejdź do okna wczesnym rankiem lub wieczorem, kiedy jeszcze panuje fiolet. Wyjdź na ostatni spacer, idź śladem jakiegokolwiek psa. Schroń się przed letnią burzą, wdychając jej zapach, gdy przeminie. Dokończ książkę, obejrzyj ulubiony film. Uszczknij ostatnią wiśnię, poczęstuj się przednim winem. A co z ubraniem? Czy uśniesz w pidżamie, ubrany na sportowo, czy w świątecznym garniturze i jedwabnej muszce?

I byłoby dobrze i strasznie znać z góry zapowiedź takiego roku.

– Masz jakieś życzenie co do pogrzebu, dziadku? A ty, babciu?

– Pewnie, że mam życzenie. Pół życia nad tym rozmyślałem.

I mrugnął do babci.

– Pragnę, aby karawan ciągnęło osiem białych koni z czarnymi pióropuszami na głowie. Chciałbym, aby przemaszerował przede mną legion hiszpański wyśpiewujący El novio de la Muerte.

– Ho, ho! – wykrzykuje z podziwem babcia. – Ale czemu hiszpański legion?

– Uwielbiam jego hipnotyczną melodię i rytm powolnego kroku.

– A mnie wystarczą cztery konie – rzekła Luba. – Ale muszą być kare, a pióropusze białe. I coś klasycznego. Gloomy Sunday Billie Holiday i będę w niebiosach. Albo Bacha Passacaglia i fuga c-moll. – A po namyśle sprostowała: – Nie, żadnych koni. Ani muzyki. Niech moje ciało rozdziobią sępy, a zmiażdżone kości wrzućcie do rzeki.

– Co za ekstrawagancja? – dziwi się dziadek. – I niby skąd weźmiemy te sępy? Swojskie gołębie ci nie wystarczą?

– Zabierz mnie do Nepalu – błaga Luba i zwija się ze śmiechu.

Czy żartując, dodawali sobie odwagi?

Przyglądałem się, jak pochylali się nad tym niby prostym zagadnieniem, studiując obyczaje pogrzebowe rozmaitych ludów.

Im bardziej jednak zgłębiali się w szczegóły, tym bardziej nie mogli dojść do porozumienia. Jednego dnia spodobała im się biała tradycja całunu, ale myśl, że ów zbutwieje wraz z nimi, stała się im odrażająca. Spalenie zaś ciał na węgiel i przekształcenie ich w diament kategorycznie odrzucili jako niesmaczne.

– Czy ktoś z rodziny ma mnie nosić na palcu? A jak mnie gdzieś zawieruszą? I, nie daj Boże, zgubią? – pytała zgorszona Luba, ale zmarszczki wokół oczu świadczyły, że dusza jej była radosna i nie mogła się doczekać, by parsknąć śmiechem.

Potem zajęli się wyborem i wystrojem samego grobu. Ileż mieli tu możliwości!

– Jedynie prostota i minimalizm – rzekła Luba.

– Nie! – zaprotestował Henoch. – Nie chciałabyś czegoś bardziej monumentalnego? Może jakaś przytulna, niezbyt wysoka piramida na dziesięć, jedenaście metrów?

Gdyby Luba przeżyła wojnę, miałaby tuż po jej zakończeniu pięćdziesiąt lat. Gdyby Henoch przeżył wojnę, liczyłby sobie pięćdziesiąt siedem wiosen. Okazali się zbyt młodzi, jak na moje wyobrażenie dziadków. Wchodząc w czeluść przedsionka, ujrzeli na ścianie specjalnie dla nich wyryty tysiąc dziewięćsetny czterdziesty drugi rok.

I nie tknęli płatków śniegu, bo to nie one sypały gęsto, tylko popiół. Nie ulepili bałwana, nie trafili w nic śnieżką, a za oknem nie zobaczyli fioletu, lecz brudny śnieg wczesnego poranka i nieludzką czerń wczesnego wieczoru. Nie poszli śladem psa, to wilczury biegły ich śladem. Nie uciekli przed letnią burzą i nie znaleźli się w jej źrenicy.

Nie dokończyli ostatniej książki, nie poszli do kina. Nie spróbowali wiśni, nie zanurzyli warg w winie.

Nie usnęli w pidżamie, nie ubrali się na sportowo, a Luba nie włożyła długiej, niemodnej już sukni obszytej kulistymi guziczkami i głowy nie przyozdobiła kapeluszem z bażancim piórem. Czy ktoś widział garnitur Henocha z angielskiej wełny i jedwabną ciemnoniebieską muszkę w żółte kropki?

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.