Przede wszystkim czytelnik nie może być do końca pewien tego, w jakim świecie się znajduje. Jaki – że sobie dla żartu lekko zabełkotam – jest status ontologiczny świata przedstawionego. Wiesław Myśliwski już w 1985 roku, po przeczytaniu debiutanckiego tomu opowiadań Wysogląda Przekrętka, trafnie napisał: „Świat tych tekstów [jest] skrajnie absurdalny, ufikcyjniony aż do zaprzeczenia wszelkiej logice przyczynowo-skutkowej, wytłumaczalny jedynie w poetyce koszmaru sennego, okazuje się przy odrobinie dobrej woli poznawczej całkowicie sprawdzalny w planie naszych codziennych doświadczeń. Można by powiedzieć, że nie ma w nim niczego, co by nie było z życia wzięte”. Minęło trzydzieści pięć lat i to samo można by było napisać o teraz wydanej powieści Wysogląda. Znów jej narrator wciąga nas w senny koszmar i znów świat tego koszmaru poskładany jest z elementów rzeczywistych, no bo z jakich innych, i jednocześnie wszystko w nim jest nierzeczywiste według właśnie poetyki snu. W takim mieszaniu nam w głowach Wysogląd jest mistrzem. Nic więc dziwnego, że lata płyną, a on jest wierny temu, jak zbudował swoje literackie światy jako młody pisarz.
W Chorych na Polskę co jakiś czas przypomina o niepewnym statusie świata, jaki opisuje. Bohater a to w półśnie uświadamia sobie, że „chciał się obudzić, lecz widać sen silniejszy był od rzeczywistości”, a to mówi: „Sen jest też pewną rzeczywistością i chociaż doszliśmy do porozumienia, że umowną, to jednak”, kiedy indziej zaś wzywany na spotkanie, tłumaczy: „miałem nieprzyjazny sen i muszę go czymś zmyć. Rzeczywistość faktyczna nie istnieje, więc nie muszę się spieszyć”. I tak możemy sobie cytować, bo Wysoglądowi chodzi o to, byśmy – jako czytelnicy – trwali w zawieszeniu, w niepewności jak bohater jego powieści. Choć on to się już nawet nie dziwi temu, że w roli kamerdynera pojawia się w jego pobliżu chory na astmę pan Witold, pisarz z Argentyny, który mądrze oraz ironicznie wypowiada się na różne tematy – pan Witold, jeden z filarów naszej literatury, o którym z pewnością śni wielu piszących z podziwem i z zazdrością. W oniryczno-realnym świecie powieści Wysogląda jest kamerdynerem, ale nie w rozumieniu służącego, ale osoby służącej pomocą i próbującej zaprowadzić porządek, czyli ład w tym świecie, w którym znalazł się bohater powieści. To funkcja odpowiedzialna, a nie deprecjonująca. Zresztą on sam mówi: „Egzystuję poza czasem, a wiec także jakby poza rzeczywistością”. Nie dotyczą go więc takie kategorie, jak funkcja społeczna czy wartościowanie i ocena według niej. Jest w tym senno-realnym świecie, bo interesuje go, co się dzieje z Polską, co z nią robimy i ku czemu jest ta kraina prowadzona. I co jakiś czas wypuszcza z siebie wiązankę przytomnych jej ocen, bo jest ponad tą rzeczywistością i odwiedza ją, gdy mu się zachce. Jak duch nad wodami. Jest postacią z innego świata, może nawet jakimś bogiem. Co by potwierdzało to, że kiedy pakuje się i wyjeżdża, powieściowy świat zaczyna się kruszyć, rozsypywać. Obrazy tracą ostrość, zamazuje je jakaś mgła.
To właśnie powieściowy pan Witold, siedząc z bohaterem Chorych na Polskę w knajpie, rzucił sentencję: „Oto Polska w pigułce […]. Pełno miejsca do tańczenia, tylko orkiestry brakuje. Dość czytelna metafora”. I dalej rozwija swój wywód: „Człowiek naprawdę dużo może […] tylko musi mieć do tego odpowiednie warunki, także umysłowe, ale z tym, jak wiadomo, bryndza”. I tu dochodzimy do najważniejszego punktu powieści: jej bohater przebywa właśnie w specjalnym sanatorium, które ma mu stworzyć warunki do umysłowej odmiany. Został bowiem wyłowiony przez służbę zdrowia (cierpiał na bóle głowy) jako ten, który kwalifikuje się do „leczenia” w sanatorium, bo jest „zakałą społeczeństwa”, bo lata płyną, a on wciąż tęskni za PRL-em. Rzekomo tęskni, bo na koniec okazuje się, że „leczono” go przez pomyłkę, ponieważ na jakimś etapie biurokratycznej procedury pomylono go z kimś innym. Lekarka wyjaśnia mu sprawę na tyle jasno, na ile jasno da się wyjaśnić bzdurę: „Nas nie interesują badania opinii społecznej, media czy rady światłych Europejczyków. Mamy zadanie do wykonania, a nazywa się ono: zbudowanie nowego społeczeństwa, bez zbędnych naleciałości”. Bardziej precyzyjnie sprawę wyłożył bezimiennemu bohaterowi powieści i innym pensjonariuszom prelegent, z którego przemówienia wynikało, że cały proces, jakiemu zostaną poddani, ma na celu przestawienie ich „psychiki ugruntowanej w PRL-u” na nowe tory, czyli na „dobrodziejstwa płynące z życia w wolnym, katolickim i bezpiecznym państwie”.
Ten szczytny plan mają jednak w sanatorium – jak należy rozumieć – dla najbardziej opornych osobników prowadzić ludzie przypadkowi, jakieś typy awansujące nie wiadomo z jakiego poziomu umysłowej indolencji albo skorumpowani wysokimi pensjami fachowcy, którzy nie wierzą w skuteczność planowanego „leczenia”, ale wierzą w okazałe dochody i możliwości awansu. Więc od razu trafia bohater do jakiej super PRL-owskiej fikcji, która ma walczyć właśnie z PRL-owskimi złogami, jak to określił jeden z geniuszy naszego realnego życia. Bohater powieści, który okazuje się pisarzem pogrążonym w twórczej zapaści („chronicznym pesymizmie”), przytomnie to wszystko, co go spotyka, analizuje i bez trudu dostrzega, że „przecież to wszystko już miało miejsce wiele lat temu, a teraz działa się jedynie dość nieudolna powtórka poprzedniej sytuacji”. Historia kilku ostatnich dziesięcioleci w tym sennym koszmarze zapętla się, choć zmieniła się retoryka, mechanizmy pozostały te same co dawniej i ten sam żałosny bałagan i nieudolność. Jak zwykle, konstatuje bohater powieści, „grupa idiotów stara się manipulować nastrojami dla swoich doraźnych celów i to wszystko. Jak zwykle z wielkiej chmury mały deszcz albo żadnego”.
Nic więc dziwnego, że ujawniając takie opinie, bohater powieści Wysogląda nie ma łatwo, bywa wręcz w trakcie „terapii” nazywany gnidą. Zresztą z punktu widzenia władzy nadzorującej sanatorium, w którym przebywa, całkiem słusznie. Z papierów, jakie na niego zgromadzono, wynika, jak mu to referuje jeden z „opiekunów”, że stale obnosi się z biernym oporem, zarówno dawniej, jak i teraz, że nie podobał mu się Gomułka, ale także Gierek, Olszewski i Wałęsa, KOR i Solidarność; Moczar, ale i „aktualnie nam panujący minister spraw wewnętrznych”. Z punktu widzenia „terapeutów” jest więc przypadkiem szczególnie niebezpiecznym, bo zdystansowanym do wszystkiego, co go otacza, nieufnym i krytycznym. Jest więc, w skrócie to ujmując, modelowym przypadkiem inteligenta zdroworozsądkowego, którego najtrudniej przekształcić w nowego człowieka, bo w trakcie indoktrynacji zawsze zacznie ironizować, zawsze będzie szukał przysłowiowej dziury w całym czy analogii w przeszłości i teraźniejszości. Bo ma krytyczny umysł, który prędzej zaprowadzi go do cynizmu niż entuzjazmu.
I nie wiadomo, jak by się potoczyły jego losy w sanatorium, gdyby nie to, że spajający tę rzeczywistość pan Witold po prostu opuścił ją – „jednak pewnie zmęczyło go pieprzenie ciągle na ten sam temat”. Odchodząc, zostawił bohatera z przesłaniem: „W tak zwanym życiu wszystko bywa rzeczą umowną […], więc nie przejmuj się majakami. Lepiej wyjedź stąd jak najszybciej i staraj się zapomnieć. O wszystkim”. I majak zaczyna się rozmywać – bramy sanatorium nikt już nie pilnuje, w pobliskim miasteczku nikt sobie nie przypomina, by ono istniało, autobusy nie kursują. Bohater powieści pogrąża się w jakimś nowym niebycie, w którym przynajmniej nie ma absurdu, jest tylko niedookreślenie i pojawiają się znajome elementy, które zawsze tworzą naszą rzeczywistość. I jest kobieta, do której może wrócić. Przy niej chyba znajdzie uspokojenie, choć nie wiadomo, co z tego spokoju ma wyniknąć. Początek niewiadomego, jak to zwykle bywa. A może jednak jakiś nowy absurd?
Gdybym teraz miał najkrócej, jak to jest możliwe, powiedzieć, czym jest ten absurdalny świat, w który swoich czytelników uwikłał Wysogląd, to powiedziałbym, że jest to mimo wszystkich zawartych w powieści żartów i złośliwości całkiem poważny krzyk rozpaczy inteligenta, który chce żyć po swojemu, a nie może, bo wciągany jest w idiotyczne gry przez tych ogarniętych żądzą naiwniaków, groźnych naiwniaków, którzy myślą, że coś wiedzą i coś mogą.