[…] teraz znowu zjeżdżał w dół; z dnia prosto w noc; bez wieczoru i jego zorzy i czuł już inny wiatr: gorący, suchy wiatr z pustyni; spoza pasma stygnących wzgórz dokąd odchodziły te złote, długie dni pokonywane przez ciemność
Marek Hłasko, Brudne czyny
Abakarow sam nie wierzy do końca w to, co mówi – to tylko chwile, przebłyski myśli. Sam siebie zapewnia, że to „jedyna ziemia na świecie, gdzie czuje się jeszcze obecność Boga i gdzie gniew Boga i Jego łaska są obecne w każdej odrobinie czasu […]”.
Faktycznie jednak utracił wiarę, w ludzi i Boga. Nie kocha nikogo, nie obchodzą go inni ludzie. Ważny jest tylko on sam i pomsta, którą obiecał Izaakowi. Nie mając żadnego punktu oparcia, stwarza sobie iluzję wierności, jaką chce zachować wobec przyjaciela.
Żadną nadrzędną zasadą nie łudzi siebie Izrael Berg (Wszyscy byli odwróceni), który na pytanie Ben Dova „Na co mi możesz przysiąc?” odpowiada:
– Wierzę, że umrę kiedyś i zniknę na zawsze. I że na tym się sprawa kończy.
Inną deklarację składa Anderson (Palcie ryż każdego dnia). On potrzebuje wiary. Jednak nie stanowi ona żadnej obrony przed złem. W świecie przedstawionym przez Hłaskę zło jest immanentną cechą rzeczywistości i ludzkiej natury. Tragizm bohaterów polega na tym, że muszą żyć, mając tego świadomość. Wprawdzie czepiają się wiary i rozprawiają o Bogu, jednak nie zmienia to niczego w ich postępowaniu. Bóg zupełnie nie pasuje do ich świata. Przywoływany przez bohaterów w patetycznych monologach pełni rolę rekwizytu w na wskroś ludzkim dramacie. Faktyczne atrybuty tego dramatu to destrukcja i samotność. Ujawniają się one z całą mocą w jednym z ostatnich opowiadań (W dzień śmierci Jego). Ten mroczny tekst, w którym nadzieja i wiara cofają się pod naporem zła, ludzkiej podłości i obojętności, ma wręcz religijną osnowę. Już sam tytuł jest odniesieniem do męczeńskiej śmierci Jezusa. W samym tekście narrator kilkakrotnie wprost do niej nawiązuje. „[…] pomyślałem sobie, że w taki dzień umierał Jezus. Nawet tego nie oszczędziło mu niebo; więc może on jeden, jeden jedyny przeszedł swoją drogę naprawdę aż do końca”.
Beznadziejna, jałowa egzystencja bohaterów tego opowiadania ma stanowić jakieś dalekie, pokraczne odbicie cierpienia syna Bożego. Jakub koczuje w baraku na skraju pustyni z Griszą, jego żoną, i kilkuletnią Leną, ale jednocześnie jest utrzymankiem Ewy, „najładniejszej prostytutki w tym kraju”, co mu pozwala na luksus zimnego Gold Stara, ilekroć zajdzie do znajomej knajpy. Dziewczyna podoba mu się i zapewnia ją o miłości, mając jednocześnie świadomość, że na temperaturę jego uczuć mają istotny wpływ pieniądze, które „jest jej winien”. Za pieniądze też „wystawia” ją policji, przyczyniając się do samobójczej śmierci dziewczyny. Świat ulicznych kawiarni, hotelowych pokoi lub przygodnych miejsc wynajmowanych od starych, schorowanych kobiet; świat sutenerów i klientów Ewy; upokorzenie Jakuba, gdy czeka, aż ona skończy „pracę” i będzie już „tylko dla niego”. To świat wystarczająco odpychający sam w sobie, ale ten czas, gdy przemierzamy go wraz z Jakubem, jest szczególnie trudny do wytrzymania. Panuje chamsin. Wiatr zamiera, powietrze nieruchomieje i wszystko wokół zastyga w skwarze, „[…] tak jakby Bóg raz jeszcze chciał wypróbować swoją ziemię i ludzi tu żyjących”.
„Niebo ściemniało a morze było nieruchome jak stal. Wszyscy byli zmęczeni i pełni rozpaczy, wszyscy którzy przyjechali tutaj i ci, którzy się tutaj urodzili. Nie było dla nikogo wyjątku, ciemność i gorąco położyły się nad tym krajem; nad jego morzem i pustynią”. Właśnie w tej dusznej, trudnej do wytrzymania aurze rozgrywają się równolegle dwa wydarzenia. Zdrada, której dopuszcza się Jakub wobec Ewy, i w efekcie jej śmierć oraz prześladujące go w myślach ukrzyżowanie Jezusa. Relacja między włóczęgą a prostytutką (jej biblijne imię nie jest przypadkowe) nasuwa na myśl relację Judasza i Jezusa. Bohater przyznaje w pewnym momencie, „[…] że ze wszystkich Apostołów Judasz najbardziej kochał Jezusa, a że go sprzedał, to już zupełnie inna historia, ale wierzył w Niego najbardziej ze wszystkich”.
Zdanie to wydaje się nie do przyjęcia jako całkowicie absurdalne, ale zawiera ono istotną cechę Hłaskowego świata – nicowanie uznanych wartości, by ukazać uwikłanie ludzkiej egzystencji w nie dające się rozwiązać sprzeczności. Metafizyczną aurę tego miejsca, tej Ziemi sygnalizuje Hłasko zarówno w Brudnych czynach, jak i w powieści Wszyscy byli odwróceni, lecz w tym opowiadaniu jego religijne odniesienia są chyba najwyraźniejsze, co niekoniecznie oznacza, że przekonujące. Mamy raczej poczucie, że pełnią rolę swoistego ornamentu. Ciężki, pozbawiony powietrza dzień, w którym u boku Ewy przemierza miasto nieustannie nasuwa bohaterowi obraz „dnia śmierci Jego”. Gdy w chwilę po kłótni z kochanką zasypia, budzi go dobiegająca z sąsiedztwa modlitwa:
Już wcześniej z rozmowie z Griszą Jakub tłumaczy mu, skąd bierze się jego słabość do tego kraju, którą naiwnie utożsamia z wiarą w Boga:
Jednoznaczne deklaracje Jakuba o odczuwanej bliskości Boga stoją w jawnej sprzeczności z jego życiem, z decyzjami, które podejmuje. Przeczy tej bliskości także codzienność, która jest udziałem nie tylko Jakuba, lecz także Griszy, jego małej Leny i żony, która w końcu opuszcza go wraz z dzieckiem, mając dość życia w nędzy i upokorzeniu; która jest udziałem schludnego staruszka, wciąż łudzącego się, że otrzyma serdeczny list od krewnego z Ameryki. Przeczy Bożemu błogosławieństwu świat wyzuty z uczuć, w którym prawość zastąpiona została cynizmem i obojętnością, a zło wchłonięte zostało niezauważalnie w jego krwiobieg. Nasuwa się nieodparcie wrażenie, że ofiara Jezusa, która tak roznieca wyobraźnię Jakuba, była daremna. Nie podważa tego wrażenia patetyczne wyznanie bohatera, zakończone ewangelicznym zwrotem:
Wbrew temu wyznaniu aura, która dominuje nad całym dziełem Marka Hłaski, jest na wskroś pesymistyczna. Badacze widzą w jego utworach pewne powinowactwo z ciemnym światem Dostojewskiego, który fascynował pisarza w młodości. Wydaje się jednak, że Hłasko pesymizmem przewyższa autora Zbrodni i kary. Autor Cmentarzy podobnie jak rosyjski pisarz odsłania otchłanie zła w naturze ludzkiej i przejmującą samotność egzystencji. Jednak Dostojewski sygnalizuje – zwłaszcza w zakończeniu Zbrodni i kary oraz Braci Karamazow – że od ostatecznego upadku uratować może bohaterów wiara w miłość Boga. Hłasko na próżno stara się nasycić nią także swych bohaterów; pozbawieni wszelkich złudzeń – zdani są jedynie na rozpacz.
Narracja Hłaski, która tak uwodzi, to powściągliwy, lapidarny zapis wydarzeń zbliżony niemal do kroniki. Zwięzły, ograniczony do minimum słów opis tragicznych nieporozumień, przemocy, zbrodni pozbawiony jest wszelkiego odnarratorskiego głosu. Narrator nie komentuje, nie ocenia postępowania swych bohaterów, nawet gdy wykraczają daleko poza przyjęte normy. Odnosimy wrażenie, że je relacjonuje od niechcenia, z kronikarskiego obowiązku:
Zachowując dystans, narrator obiektywizuje świat przedstawiony i wywołuje u odbiorcy poczucie, że zło jest niezbywalną częścią rzeczywistości, należy do porządku rzeczy, naturalnie wpisuje się w los człowieka. Wzmacniają to wrażenie potoczny język i chropowaty, zanurzony w tym języku dialog. Jest on pełen niedomówień, nagłych przerw, przemilczeń, urwanych w pół słowa zdań, jakby rozmówca chciał się z nich wycofać. Pojedyncze słowa z powodzeniem zastępują całe frazy. Zwięzłość dialogów uzupełniają monologi bohaterów. Te wewnętrzne odsłaniają przed nami niepokój bohaterów, wyrażają ich wściekłość lub bezsilność. Czasami są kierowane wprost do rozmówcy i wtedy nacechowane są patosem i nie pozbawione „dydaktyzmu”, jak ten skierowany do Jorama, młodego pilota, jedynego, który nie chciał brać udziału w ostracyzmie kolegów wobec Abakarowa:
Im bardziej Hłaskowi bohaterowie pogrążają się w nicości, niezdolni do miłości i przyjaźni, krzywdzą siebie i innych, odrzucają wszystko, co przynosi bliskość drugiego człowieka, tym bardziej potrzebują wiary. Wiary w coś świętego i nienaruszalnego.
„Czy jesteś katolikiem?” – pyta Andersona murzyński chłopiec kręcący się pod sklepem z alkoholem. „Nie wiem – Przecież musisz w coś wierzyć. – Wierzę w Jerozolimę, De Vane. – I wierzę w to, że jeśli ja zapomnę, Bóg zapomni moją prawą rękę. Rozumiesz? – Tak – powiedział chłopiec. – To dobrze, bo ja nie rozumiem – powiedział Anderson”.
Dziecięce zapatrzenie chłopca i ufność, jaką on go darzy, raz jedyny przełamuje pozę Andersona. Ciągnie dalej, bardziej do siebie niż do De Vane:
Mistyczne uniesienie wynika z chęci odnalezienia w ludzkim doświadczeniu innego, metafizycznego wymiaru. Służyć mają temu różne formy uwznioślenia narracji – wspomniane monologi, ich stylizacja na tekst ewangeliczny (anafory rozpoczynające zdania, liczne powtórzenia, emfaza), operowanie starotestamentowymi kategoriami winy i kary. Powszedniość z ludzką małością i podłością, absurdem egzystencji wciąż przeplata się ze złudzeniem, że poza tym istnieje coś jeszcze, że może być inaczej. Hłasko „z jednej strony przeczy, z drugiej wynosi wysoko” – podnosi rzeczywistość do rangi ewangelicznej przypowieści, by zaraz, strącając na dno, przywrócić jej zwykłą, ludzką skalę – małość, tchórzostwo, przyzwolenie na zło. Zaraz po duchowym wyznaniu złożonym murzyńskiemu chłopcu Anderson bestialsko pobije meksykańskiego boksera, czyniąc z niego kalekę; odrzuci przyjaźń Ryana i nie zapobiegnie jego śmierci; szlachetna wiara, że ostatecznie ocaleją takie wartości, jak miłość i sprawiedliwość, nie przeszkodzą Abakarowowi z premedytacją doprowadzić do śmierci majora Stana; Jehuda, który w czasie wojny był więźniem obozu, sam dopuszcza się bestialskiego pobicia. I odwrotnie Herman, kryjący się bojaźliwie w hotelu, nagle opuszcza go pewnego dnia, wydając się świadomie na śmierć; Izaak zaczyna życie na własny rachunek od zabicia przyjaciela.
Paradoksalnie tęsknota za sacrum, którą ujawniają bohaterowie, odsłania przed nimi metafizyczną pustkę. Miejsce sacrum zajmuje absurd. Wydaje się, że jedynym doświadczeniem, które jest poza jego zasięgiem, przez moment uświęcając świat, uwalniając bohaterów od zła i podłości, są chwile zmysłowego uniesienia; jakby cielesny związek z kobietą, fizyczna bliskość na moment zwracała bohaterowi utraconą niewinność:
Liryzm i erotyka wstrzymują na chwilę ciemność i zło świata, zawieszają wykonanie wyroku. Swoistym „manifestem”, lirycznym wyznaniem jest Sowa, córka piekarza, ostatnia książka wydana za życia pisarza. Jednak jej liryczny żywioł i sentymentalny sztafaż są często kontrowane, wręcz dezawuowane dystansem narratora, jego „aranżacyjnymi” pomysłami. Często bierze on w cudzysłów całą scenę, pokpiwając, a nawet szydząc z bohaterów i samego siebie; ironizuje, podważa deklarowane chwilę temu uczucia. Prowadzi grę nie tylko z czytelnikiem, lecz także z samym sobą, przywdziewając coraz to inne maski. To meandrowanie, krzyżowanie różnych wątków opowiadanej historii, rozpatrywanie różnych ich wersji ma przypominać, że wszystko jest zmyśleniem, ale Hłasko wierzy, że właśnie w nim może być ukryta prawda. W komentarzu do Następnego do raju zatytułowanym zresztą Ani wstęp, ani posłowie pisze wprost: „Takie jest prawo człowieka, który żeby pokazać prawdę, musi zmieniać i zmyślać fakty”.
To stałe napięcie, które się rodzi na styku prawdy i zmyślenia, towarzyszy nam nieodmiennie przy lekturze, stanowiąc jedną z emblematycznych cech tej prozy.