Są pisarze, którzy nie pozostawili po sobie autobiografii poza odsyłaczem do życia w postaci aluzji do toponimii (nazw ulicy, skweru, placu, skrzętnie odnotowywanych przez komentatorów dzieł), szczegółów wyjętych z ich własnego życia. Także tych fabularyzowanych, rozrysowanych na tle epoki, w której tworzyli; teraźniejszości nierzadko zestawionej z mrokiem, początkiem dziejów, z arche ludzkości. I z tymi artystami najtrudniej. Ich spuścizna to niepewny grunt dla ostatecznych rozpoznań i ustaleń, ślisko tu i grząsko, w źródłach pełno luk, w niejedną szczelinę, wyrwę można wpaść, nad otchłanią zawisnąć. A mimo to żadne inne podłoże lepiej nie ukaże losu nomadów; tylko tu, jak okiem sięgnąć, „nigdzie drogi ni kurhanu”, nieznaczona przestrzeń, hula wiatr, nic tylko rozpłynąć się w tym i przenosić z miejsca na miejsce, zbierać „z ziemi przez uszanowanie” każdy okruch, drobiazg, wycinek z gazety, zapis w księdze parafialnej, z płomieni ocalałe rękopisy – zadomowić się w tym, co rozproszone.
Biografistyka, niczym krawiecczyzna, przypomina łatanie dziur. To sztukateria materiału, obróbka starzyzny, zwężanie sukna, przesuwanie paska wokół talii i ściskanie go, słowem, praca na fragmencie. Nieraz potrzeba śledztwa, by wydobyć z węzłowatej mowy odcisk dłoni, plątaninę linii życia. Aleksiej Warłamow, autor monumentalnej książki Michaił Bułhakow. Biografia Mistrza, pisze o tym, co interesuje go i wciąga – wizja nieba rozżarzonego, niezastygła forma czasu, apokaliptyczna gramatyka teraz. W imię wprowadzonego do książki porządku gotów jest wiele poświęcić: linearność historii, przezroczystość pisma, zasadę rodzinnego decorum. Nie boi się łączyć skrawków różnoimiennej pamięci, to bowiem, co spiżowe, zostawia mitomanom. Jego samego interesuje portret pisarza wydobywany ze zgromadzonych sprzętów i jak to w rupieciarni bywa, w starej odziedziczonej szafie roi się od rzeczy przechodzonych, z drugiej ręki, ale i pierwszyzn.
Warłamow posiadł wprawę ręki, wiąże koniec z końcem, narrację o pożarze świata, rewolucjach artystycznych, społecznych, ideowych początku XX wieku. Tego zawrotnego tempa przemian i gorączkowości czasu I wojny światowej biograf nie tonuje, jedynie spowalnia postojami w Kamieńcu Podolskim i Czerniowcach, gdzie straszy od nawracających ludzi-upiorów, niegdysiejszych bohaterów zasłużonych dla sprawy, teraz kłębiących się w przyfrontowym szpitalu, zdziesiątkowanych przez gangrenę. A tym, kto sprawuje nad nimi opiekę, tj. ratuje przed śmiercią, odpiłowując im kończyny, jest żyjący na styku tych światów – widowiska i rzezi, kultu „chwalebnych blizn” i pohańbionego oręża, zesłany w te rejony lekarz. Lekarz ten ucieka od wijących się w konwulsjach straceńców, dla siebie również szuka ocalenia, i w morfinie, i w książkach. Rozszerza widzenie, otwiera się na nowe rejestry, wie, czym pachnie w czystej postaci okultyzm. Urzeka go to, mami, zwodzi. Po rewolucji (jej idee były i zawsze będą mu obce) wita nowy porządek mierzony nowym kalendarzem, rozstaje się nie tyle ze zmurszałym ustrojem, ile z dotychczasowym życiem, które wiódł na głębokiej prowincji. Najpierw w „Nikolskiem w powiecie syczowskim guberni smoleńskiej”, potem w powiatowym Wiaźmie, gdzie kierował oddziałami zakaźnym i wenerologicznym. Po dwóch latach wraca do domu w Kijowie, chroniąc się od mroków świata za „kremowymi zasłonami” gniazda rodzinnego, położonego przy Andriejewskim Spusku nr 13. To tu przyszedł na świat w 1891 roku w rodzinie profesora teologii. Zostawia za sobą dawne sprawy, nie kończy jednak eksperymentowania z wyobraźnią, podsycaną boleśnie odczuwanym wrażeniem niemocy, ale już bez wspomagania się używkami. Scena wskrzeszenia przyszłego autora Mistrza i Małgorzaty, z ducha symboliczna, weszła do literatury rosyjskiej (Białej gwardii) i może być zestawiana z historią o podobnym brzmieniu, przedstawiającą cud zmartwychwstania Raskolnikowa. Bułhakow zostaje przywrócony do życia przez żonę Tatianę, która wespół z jego ojczymem, również lekarzem, w tajemnicy przed Michaiłem zamienia zawartość strzykawek z morfiną, wypełniając je wodą. Święconą? Nie dowiemy się już. Jedno jest pewne, Bułhakow odurzony krwią i budującym się ropniem, miejscem po braku, amputowanym duchu młodości, powraca do źródeł. To tu, przy Andriejewskim Spusku, na tej jednej z najbardziej okazałych kijowskich ulic, w 1918 roku rodzi się po raz drugi, ale już jako pisarz, człowiek opętany i spętany. Tak zaczyna się opowieść o Bułhakowie, który nigdy nie wyszedł z piekieł, z „pokłutej igłami świadomości”. Inaczej niż w życiu – w literaturze trzymał się z dala od ciemności. Dzierżył nad nią kontrolę, panował nad złem. Tę tezę Aleksiej Warłamow obudowuje licznymi przykładami, wskazując tym samym na nierozerwalny z pisarstwem Bułhakowa idiom, lejtmotyw, słowo-klucz. Chodzi o powiew fatalizmu. Jakkolwiek by na tę kwestię spoglądać, z perspektywy Bezdomnego czy Berlioza, „rozsnuwa się nad światem los”. Wiadomo, że skoro ukazuje się Woland, zgodnie z logiką istnienia, nie sposób kwestionować tej siły przeczenia – wraz z nią wzeszły anioły.
Są trzy, tak jak w micie, Mojry, Prządki losu Bułhakowa: Tatiana, Lubow i Jelena, jego żony, każda związuje życie pisarza w splot – cierpień, poświęcenia się, miłości, pozwalają mu tworzyć i jaśnieć na nieboskłonie literatury, odratowują ze stanów nędzy, narkotycznego i politycznego upodlenia, dają mu głos. Każdej Warłamow poświęca osobną część opowieści, inaczej niż w micie, wychodząc od redukcji, wykrawania materiału, na końcu to, co przeciął, zszywa – sumę wszystkich znaczeń, zawęźleń życia Bułhakowa i tworzonej przez niego (przez Mojry?) literatury. Kim one były? Co do jego pisarstwa wniosły? „Czarodziejskie sny”, liryzm, dramaturgię, stany zawisania nad światem, nagość znaczeń, dekoracyjny sztych, pałacowy ceremoniał wiernopoddaństwa, do nóg upadania, szeroki oddech, egzaltację, litość, wikłanie w przesadę, popisowe, wyjęte z baletu, akrobacje, „karnawał ciał”, dzikość serca, jad, głuchy jęk, konfesję, czułość, sceny zazdrości, zdrady, nadzieje na przyszłość, bałwochwalcze zaślepienie, i była w tym Rosja cała, był on sam, Bułhakow – ikona trzech aniołów, zrobiony na ich modłę.