Właśnie: nieuchwytne, dotyczące przecież fenomenu świata poezji, który – koniec końców – wymyka się wszelkim definicjom, systematyce. Poznać go można jedynie samemu, sprawdzić sobą, sobą też tworzyć, na własne ryzyko i na własny rachunek. Świat ów nie jest dla Kassa bynajmniej wyłącznie dziedziną literatury, słów zgrabnie postawionych na papierze – o czym przekonują eseje składające się na Tak – lecz rozumiany w sposób maksymalistyczny, staje się życiem samym, doświadczeniem wykraczającym poza jednostkowy los. W jednym ze swoich dawnych wierszy napisał przecież: „Poeta podpiera językiem świat, / jego znikomą / i w gruncie rzeczy / słabowitą konstrukcję. // Wznosi nim / katedry / i łuki tryumfalne, które też są językiem / w tym sensie, że zanim zbudowano / tę górę kamienia, / musiała zgnić / góra mięsa” (Całowanie gwiazdy).
Cytuję prawie cały wiersz, aby uzmysłowić istotną kwestię: Wojciech Kass jest spadkobiercą tej tradycji literackiej, która chce powracać do źródeł „mądrości poetyckiej”, pojmowanej jako forma pierwotnej metafizyki, i która wciąż chce odnajdywać odwieczną komunię słów i rzeczy (na przekór prawu językowej konwencji i względności znaczeń). W konsekwencji poprzez realne – co stanowi podstawę poetyckiego aktu poznania, o jakim należy tu powiedzieć – próbuje dotrzeć do „podszewki rzeczywistości”. Poezja w takim ujęciu nie jest jedynie słowem powołującym się na inne słowo, ale poszukuje zewnętrznego odniesienia do świata, do natury, do Innego. Można by rzec, iż zdaje się być czymś tak naturalnym, jak oddech.
Ruch wyobraźni ma wobec tego swój kierunek: wiedzie od rejestracji przeżyć empirycznych poety do podejmowanego przez niego ryzyka wyjścia poza granicę zmysłowego doświadczenia. Podjęta przez Wojciecha Kassa próba określenia celu poezji w kontekście motywu światła‑sacrum prowadzi go ku pierwotnym źródłom twórczości lirycznej. W eseju Ekstaza i rzemiosło (o paradoksie związywania się z tradycją) przywołana zostaje – jakżeby inaczej! – postać mitycznego Orfeusza, praojca wszystkich poetów. Interesujący autora fenomen pisarskiego natchnienia, swego rodzaju twórczej potencji, rozważany jest w odniesieniu do Platońskiej koncepcji „poetyckiego szału” inspirowanego przez bóstwo. Po raz kolejny stawiane są pytania, kto kieruje ręką piszącego?, on sam czy jakaś nieznana ponadludzka siła? Kass dawał jednoznaczną odpowiedź w Notesie drukowanym na łamach „Toposu”, który stanowi doskonały komentarz do jego liryki. Podobnie jest teraz, kiedy pisze o głębokiej duchowej łączności poety z tym, co wydaje się przekraczać ludzkie pojmowanie, istniejąc „poza sferą ludzkiego pragnienia i woli, będąc niejako częścią niedostępnej całości […] sił wyższych”. Równocześnie poeta zaznacza – stąd słowo „paradoks” w podtytule eseju – że owa ekstaza będzie roztrwonionym darem bez znajomości rzemiosła (tradycji literackiej):
W chwiejnej równowadze między „ekstazą” i „rzemiosłem” odnajdziemy ten rodzaj bliźniaczej koegzystencji, jaki cechuje oscylowanie pomiędzy „strofą” a „katastrofą”. W tak zatytułowanym trzecim eseju (Pomiędzy strofą i katastrofą) dwie kategorie zyskują sens daleki od swojego etymologicznego znaczenia, ponieważ „Strofa i katastrofa splatają się jak splata litera poezji z literą egzystencji, jak gotowy i zastany model życia z życiem, którego każdy z nas doświadczyć musi osobiście”. W tym nierozerwalnym splocie Wojciech Kass widzi metaforę procesu twórczego, porównując go do „oberwania chmury”, „osunięcia się skarpy, nawisu skalnego”, co ostatecznie prowadzić musi do transgresji, przekroczenia siebie i danego nam języka (konwencji). Dlatego bardziej ceni poetów katastrofy niż strofy, przedkłada ryzyko nad wygodę spokoju. Zwłaszcza że „poeta posiada pierwotny stosunek do słowa, którego nie da się wyuczyć, w tym sensie jest człowiekiem pradawnym, łowca ukrytych obrazów lokujących się na dnie wspólnej, niepodzielonej i nieskatalogowanej przez racjonalny umysł ludzki, duszy świata”.
Przywołana tu koncepcja poezji, zakładająca zniesienie bariery dzielącej „ja” od „nie‑ja”, podział na podmiot i przedmiot, odnosi się do tradycji poetyckiej sygnowanej przez Rilkego, Eliota, Saint‑John Perse’a. Cechą tych pierwotnych, ukrytych „świętych obrazów” jest anonimowość ich stwórców, którzy byli równocześnie poetami i kapłanami. W tej mierze każdy akt twórczy miał zarówno wymiar sakralny, jak i swój udział w powstawaniu świata. Zauważmy, że już tytuł Tak, afirmatywny w swojej zgodzie na świat taki, jaki jest, podpowiada, że możliwa jest również i dziś wiara w słowo nazywające ów świat, zbliżające się do niego. W słowo, które go „podpiera”.
Bo w rezultacie budulcem poezji są przewidzenia, co ni mniej, ni więcej znaczy tyle, co przesunięte widzenia, a więc wewnętrzne wizje, które są błogosławieństwem, a ich wyraz staje się wielkim szerokim rzuconym światu strofy i katastrofy. W przesunięciu widzenia zjawia się zobaczone w olśnieniu, nawet nie widziane – tylko objawione (Pomiędzy strofą i katastrofą).