Pamięci Michała Jagiełły
Nasi zmarli uważnie przyglądają się,
czy dobrze wypełniamy pozostawione przez nich
obowiązki, wdowy, kochanki, dzieci, psy,
cały ten porządek – nieporządek – obrządek.
Widzę, jak otwierasz szeroko ramiona
i wołasz do mnie i stojącego przy mnie Tomka:
Przy – ja – cie – le!
Na rozświetlonym słońcem Krakowskim Przedmieściu
jeszcze nie wiesz kim jestem, ale obejmujesz tym gestem
także mnie i smagłą dziewczynę na rowerze,
która przypadkowo zmieściła się w kadrze twoich ramion.
Wszyscy byli dla ciebie przyjaciółmi.
Choć istnieli także zawistnicy, ciemni grabieżcy światła duszy.
Szczególnie tu, na nizinach, w chłopskiej zagrodzie,
gdzie natura dopominała się o krew: czarnej kury, świni, wołu.
Ale także w nizinnym pośpiechu miasta
zawsze ta rytualna ofiara z rytmu krwi.
Tylko w górach, wysoko: przy – ja – cie – le!
Ty, zwierzę i gwiazda – ciało przy ciele.
Każde ja, które potrzebowało pomocy,
a także tojady, szarotki i górskie storczyki.
Wszystko co kruche jak życie, radosne jak kobieta,
i jak twoja kobieta ukochane. Ciało przy ciele.
I kamyki, lawiny kamieni, już uspokojone, porosłe mchem,
a w każdym kamieniu odciśnięte zwęglone ciało
widłaków, skrzypów i paproci sprzed milionów lat,
odciski niedźwiedzich łap, skamieniały permski las.
Drzewa rosły i obumierały, torf zamieniał się w węgiel.
I nagle, przez krótką chwilę, w tej wieczności,
ty i granitowe góry krystalicznie oligoceńskie,
i podwójna lina z barwnym splotem– nierozłączni przyjaciele.
Nie wiadomo, gdzie się kończyłeś, a gdzie zaczynała ona,
w wąskim kominie, z zadrapaniami na skórze,
w upartym schodzeniu – pod – chodzeniu do człowieka.
Góra patrzyła na górę, zapadał zmierzch.
A potem na dole gwar, zapach sera i góralska muzyka,
blask i oczy rwące jak przejrzyste, chłodne strumienie.
Gdzie odchodzą mężczyźni?
Idziemy z Tomkiem Drogą do Białego i nagle wszystko mówi:
Przy – ja – cie – le!
luty 2016