Ważny krok, kiedy pisałem w 1999 roku książkę o małżeństwie Anny i Jarosława, dziś już unieważnioną przez późniejsze publikacje. Ważny jednak, bo dzięki Marysi można było powiedzieć więcej niż do tej pory prawdy o sprawach bardzo intymnych jej rodziców.
Później pojawił się pomysł, żebym nagrywał jej wspomnienia. Z początku szło gładko. Problemy zaczęły się przed oddaniem do druku. Marysia nie miała gotowych anegdot, ciągle się jej coś przypominało, wypływały na powierzchnię jakieś szalenie ważne i barwne epizody. Na szczęście, po mnie przyszli państwo Agnieszka i Robert Papiescy i wydobyli z jej pamięci kolejne obrazy ludzi i zdarzeń.
Marysia odegrała wielką rolę w publikacji i ochronie spuścizny jej ojca. Sama przygotowywała do druku teksty, zawsze służyła radą, pomagała formułować komentarze i przypisy. Przyjmowała u siebie magistrantów i doktorantów – można powiedzieć, że wielu z nich to ona wypromowała.
Ale do Marysi przychodziło się nie tylko po wiedzę. Także po mądrość, słusznie zwaną życiową. Można było się jej wyspowiadać z osobistych zawirowań emocjonalnych. Można też było usłyszeć sentencje i przypowieści. Pamiętam jak pewna kobieta, mając dość życia w świecie intelektu, uznała, że zostanie bufetową. Marysia: – Nie nadajesz się. Masz za mały biust. Bufetowa musi mieć wydatny biust, na którym klient może się wypłakać.
Było wiele opowieści Marysi, których nie da się zapisać, bo były to anegdoty teatralizowane, które bez jej głosu, bez gestu, po prostu bledną. Były i takie, których z pewnej, mimo wszystko zachowanej, powściągliwości, nie chciała włączać do publikowanych wspomnień.
Mam nadzieję, że wybaczy mi teraz, że w tych smutnych okolicznościach (a smutku nie lubiła) przytoczę jej refleksje na temat Zofii Nałkowskiej, zaprzyjaźnionej z Iwaszkiewiczem, kobiety niewątpliwie mądrej i wybitnej. – Dlaczego – zastanawiała się Marysia – Nałkowskiej tak nie układało się z mężczyznami? Chyba po prostu, kiedy szła z nimi do łóżka, nigdy nie zapominała, że jest Zofią Nałkowską.
Ile trzeba przeżyć i zrozumieć, by tak to nazwać!
Miała też Marysia wiele autoironii. Nieraz wracała do okupacyjnej szopki, pisanej na Stawisku i cytowała fragment jej poświęcony: „Cóż za tętent słychać w lesie? To Marysię do nas niesie”.
A po tych wszystkich kpiarskich wspominkach, po refleksjach na temat zachowań aktualnego kota Marysi, już przy drzwiach był najcieplejszy, ludzki uścisk.