Zrudziałe tuje kiwają się na wietrze,
za nimi dach, zasunięta roleta, jasne plamy szyb,
a wyżej niebo, na którym przez chwilę widać rybitwę.
I to właściwie wszystko, chociaż nie, jest jeszcze
gruchanie cukrówki, uparte hu hu tu, hu hu tu,
niejasne jak ścieg na monotonnej tkaninie.
Niedziela mija spokojnie, nikt nie umarł,
wszyscy szykują się do obiadu.
Lecz gdyby miał to być mój ostatni wiersz,
to wiedzcie: zrudziałe tuje kiwają się na wietrze,
w prawo, lewo, potem znowu w prawo, ich wierzchołki
machają do mnie jak dzieci z okien autobusu.