Dlatego ogromnym zaskoczeniem okazała się telewizyjna premiera najstarszego chyba „półkownika”, czyli spektaklu nagranego w 1971 roku, według sztuki serbskiego dramatopisarza i scenarzysty Djordje Lebovića Lalka z łóżka 21. W obsadzie znaleźli się: Halina Mikołajska – Wilma, Henryk Borowski – Emil i Stanisław Zaczyk – Mąż. Przede wszystkim ze względu na temat, a także na zapis cenzury na nazwisko aktorki zaangażowanej w działalność opozycyjną, choć pojawił się później niż premiera, spektaklu nie pokazano przez blisko pięćdziesiąt lat.
Przedstawienie Teatru Telewizji wyreżyserowane przez Jana Kulczyńskiego opowiada o przymusowej pracy seksualnej w obozach koncentracyjnych. Z ekspozycji dowiadujemy się, że rzecz dzieje się dwadzieścia lat po wojnie w Niemczech albo Austrii. Nie znaczy to, że sprawiedliwości stało się zadość i wszyscy zbrodniarze ponieśli karę. Nie, ale czas uspokoił emocje, zasklepił dawne rany, choć ich nie zagoił. Łatwo je otworzyć. Oto w mieszkaniu zamożnej, nobliwej lekarki pediatry, Wilmy Jelinek, pojawia się kulturalny starszy pan, adwokat z małego miasteczka – Emil Grabner.
Spotkali się dwadzieścia lat temu, w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Ona była więźniarką zmuszoną do pracy jako prostytutka w obozowym burdelu zwanym „Domem lalek”, on – Hauptsturmführer SS – komendantem owego przybytku. Pan Grabner odnalazł Wilmę, grozi mu bowiem proces, jeden z byłych więźniów zadenuncjował go za wojenne zbrodnie. Oskarżyciel publiczny, Markus Roschonek, już jest na jego tropie; prowincjonalny adwokat postanowił uprzedzić cios i szukać ratunku u byłej podwładnej. Chce, by Wilma Reiner (to jej panieńskie nazwisko), zeznawała na jego korzyść, co oczywiście w pierwszej chwili panią doktor szokuje. Ona powie przed sądem tylko prawdę, z największą chęcią, całą prawdę o latach upokorzeń i zbrodni, byle tylko dawny prześladowca został skazany. By dosięgła go sprawiedliwość.
Ale to nie takie proste. Przy okazji będzie musiała opowiedzieć o sobie i swojej pracy. Lupanar obozowy to dwa trzypokojowe baraki, w każdym pokoju dwadzieścia łóżek, oprócz tego toaleta z ciepłą wodą, ogródek i taras. W nim ponad setka kobiet zdolnych obsłużyć w tym samym czasie około stu dwudziestu esesmanów lub robotników przymusowych. Więźniarki wybrane ze względu na urodę, młody wiek i dobrą kondycję zmuszano do świadczenia seksu. Odmowa znaczyła śmierć, „praca” zwiększała szanse przeżycia, w każdym razie oddalała komorę gazową. Na dodatek w tychże barakach jedzenie pochodziło z oficerskiej kuchni, były nawet kawa, mleko i czekolada.
Życie za seks od rana do wieczora, seks publiczny, obserwowany przez innych esesmanów i komendanta, bo, jak mówi Grabner, na wojnie w szeregu idzie się do ataku i tak samo w szeregu idzie się do burdelu. Każda z „lalek” obsługiwała dziesięciu do dwudziestu mężczyzn dziennie, więc, jak łatwo obliczyć, dawało to liczbę około siedmiu tysięcy rocznie. Ta przerażająca statystyka dotyczy jednego obozu stworzonego przez nazistów, a przecież było ich wiele.
Wilma Jelinek, żona nobliwego pana, który wojnę spędził w Szwajcarii, matka dwojga dzieci, jeśli dojdzie do procesu, będzie musiała publicznie opowiedzieć o swojej pracy w obozie. W tym politycznym procesie nie uniknie pytań dociekliwych dziennikarzy – o tematy drastyczne i pikantne szczegóły, słowem jej zeznania staną się żerem dla niezdrowej wyobraźni. Zapewne padną pytania o liczbę klientów na godzinę, w ciągu dnia, miesiąca, roku, a także o to, czy odczuwała rozkosz, czy tylko wstręt. Czy pożądanie młodej dziewczyny przez wroga – nazistę wzbudzało w niej panikę i odrazę, czy schlebiało próżności. Te intymne doznania staną się przedmiotem publicznych dociekań, także w prasie brukowej – przestrzega dobrotliwie adwokat i dodaje – „Dla pani wyrok będzie ostateczny”.
Wilma wciąż nie uświadamia sobie, co ów wyrok mógłby znaczyć w oczach dzieci, męża, przyjaciółek, pacjentów. Broni się, nie tylko ona przeżyła obozowy koszmar, działania oprawców mogą potwierdzić inne kobiety. Nade wszystko ona nie robiła tego z własnej woli, do „tej pracy” została zmuszona. Emil Grabner do pracy komendanta burdelu też został zmuszony, wykonywał tylko rozkazy zwierzchników, był małą śrubką w machinie wojny. A poza tym, jak mówi, nie liczą się intencje i motywy, tylko fakty. Ponieważ „oboje jesteśmy w potrzasku”, Grabner proponuje rozejm, ona go nie oskarży, on nie zdradzi jej obozowego zawodu, mimo że popełniła błąd – nieopatrznie opowiedziała o wszystkim wyzwolicielom obozu, Rosjanom, i ten dokument istnieje.
Wilma wciąż protestuje, pamięta koszmar sprzed lat, jest zdecydowana, by wszystko wreszcie ujawnić, żeby sprawiedliwość znaczyła sprawiedliwość. Ona była ofiarą, on katem i nic tego nie zmieni, ona nie zazna spokoju, dopóki on nie zostanie skazany. To dla niej oczywiste jak to, że Mąż myśli tak samo i w razie procesu stanie po jej stronie. Otóż niekoniecznie. Właśnie wrócił z pracy i wdał się w rozmowę z panem adwokatem. Kurtuazyjna wymiana zdań szybko przemienia się w pełen niedomówień i przekłamań seans uników. Ani Wilma, ani Grabner nie chcą przed Mężem ujawnić prawdy o życiu w obozie ani tego, co o sobie wiedzą. Każde słowo jawnie fałszuje rzeczywistość, każde zdanie znaczy coś innego niż powinno. Grabner określa siebie jako obozowego rzemieślnika, który nikogo nie zabijał, tylko wykonywał rozkazy, bo przecież za ich odmowę groziła śmierć. Wilma też nigdy nie przyznała się Mężowi do obozowej profesji, powiedziała, że pracowała w pralni. Ponieważ on nic o tamtych czasach nie wie albo nie chce wiedzieć, łatwo przychodzi mu wygłaszanie patetycznych banałów: „Godność jest ważniejsza niż życie”, „Nie można zachować życia za każdą cenę”, co pan adwokat kontruje słusznie: „Tak się mówi, ale tak się nie postępuje, Wilma podziela tu moje zdanie. Prawda?”.
Dla Męża okoliczności łagodzące nie istnieją, gdy dowiaduje się o istnieniu Domu lalek, krzepko zasuwa frazesy: „Dlaczego te kobiety nie stawiały oporu?” tylko „Upadły tak nisko”, „Na tę pracę mogły przystać tylko te, które miały w tym kierunku predyspozycje”, czyli prostytutki. Wilma wręcz krzyczy: „[…] to były ofiary!!!, więźniarki!!!”. Ugodowy Grabner proponuje termin – nierządnice. Wilma do Męża: „Znajdujesz więcej zrozumienia dla esesmanów niż dla tych kobiet”, które za każdym razem umierały (siedem tysięcy razy w ciągu roku !!!). Na co Mąż rezolutnie: „ale ani razu nie umarły naprawdę…”. Ona pyta Męża wręcz ostentacyjnie, jak by postąpił, gdyby się dowiedział, że ona była taką lalką, a on z czarującym uśmiechem odpowiada: „Nasza przeszłość, piętnastoletnie małżeństwo stałoby się fałszywe, niemożliwe” i wreszcie „A czy ty zgodziłabyś się, by twoje dzieci wychowywała prostytutka?”.
Emil Grabner odprowadzającej go po wizycie do drzwi Wilmie jeszcze raz proponuje „rozejm”. „Trzeba zapomnieć o przeszłości, minęło już dwadzieścia lat – mówi – oskarżyciel Roschonek niech sobie żyje i nam pozwoli spokojnie żyć”. W ostatniej scenie spektaklu Wilma Reiner-Jelinek podnosi słuchawkę, słyszy głos oskarżyciela Roschonka, który pyta o Emila Grabnera. I milczy, długo, długo milczy. To widzowie mają sobie odpowiedzieć, co powinna zrobić, pamiętać i oskarżać, zwłaszcza że prawo przewiduje karę dla komendanta lupanaru, a nie dla „pensjonariuszek”, bo tego wymaga sprawiedliwość, czy też powinna zapomnieć, ocalić rodzinę i własne dzieci. Odpowiedź nie będzie tak prosta, jakby wynikało z przedstawionych przez autora argumentów. Skoro nadal istnieje społeczne przyzwolenie na stygmatyzację i oskarżanie kobiet zgwałconych. To przede wszystkim one są „winne”, a nie brutalni przestępcy. One się mają wstydzić, bo prowokowały, były źle ubrane itd. Cóż w takim razie mówić o tych pracujących w obozach. Podejrzewam, że większość przychyliłaby się do zdania Męża; łatwiej sądzić niż bronić.
Serbski autor już w połowie lat sześćdziesiątych potrafił zobaczyć problem przymusowego seksu w obozach koncentracyjnych z wielu stron (dlatego tak często przytaczałam dialogi sztuki), a zwłaszcza okazać empatię kobietom. One nie mogły liczyć na sprawiedliwość. Wręcz przeciwnie, po wojnie były traktowane nie tylko jako kobiety upadłe, prostytutki, ale często jak zdrajczynie. Spały z wrogami, o przymusie i ratowaniu życia mało kto chciał słyszeć. Te, które przeżyły, milczały, długo, bardzo długo, niekiedy do śmierci.
W Austrii milczenie przerwała w roku 2004 wydana w Wiedniu książka Helgi Amesberger, Brigitte Halbmayr i Katrin Auer: Przemoc zseksualizowana. Doświadczenia kobiet w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, do której odwoływała się Elfriede Jelinek w przemówieniu wygłoszonym w Muzeum Żydowskim w Wiedniu w czerwcu 2004 roku – Kobieta i jej przeznaczenie. Kobiety i obozy koncentracyjne (przeł. Karolina Bikont). Mówiła tak: „Człowiek nie może sobie wyobrazić z tego nic, nawet jeśli wcześniej wiedział o tym wiele. Ofiara z kobiety. […] Nagie indywidua płci żeńskiej każdemu są wydane na oglądanie i macanie. Wręcz nie stanowią już prawdziwej ofiary (nawet zwierzę ofiarowano by staranniej, w końcu robi się to w jakimś istotnym celu!), bo nie przewidziano dla nich innej funkcji niż bycie ofiarą. I zdaje się nie liczyć nic innego, ani to czym były, ani to czym są, a rozrywkę, na jaką się liczy, urządza sobie sama śmierć, aby te duchy zdążające ku niej zatrzymać jeszcze na chwilę, nieco nimi poobracać, pomacać, zanim pozwoli im, widmom już za życia, odejść w nicość, nareszcie. I nawet jeśli zgłaszając się dobrowolnie do burdeli, bo ta sadystka nadzieja ruszyła do boju i tak to właśnie doradziła, a może przeżyjecie, może wam się uda, nie, jednak nie, jeżeli więc te kobiety nawet przeczuwają, co je czeka, to i tak zostanie im, które nic nie mają i same są niczym, odebrane to nic. Nie zostawia się im niczego, nawet tego czym są” (cytuję za: Elfriede Jelinek, Moja sztuka protestu, pod red. Agnieszki Jezierskiej i Moniki Szczepaniak, W.A.B., Warszawa 2012).
U nas dr Joanna Ostrowska, wykładowczyni Instytutu Judaistycznego UJ, Gender Studies UW oraz IBL PAN, po wielu latach badań źródłowych opublikowała w ubiegłym roku książkę Przemilczane (Wydawnictwo Marginesy). Niezwykle dociekliwą i wstrząsającą, udało się bowiem autorce dzięki archiwalnym kwerendom opisać praktycznie nieznane, albo sprowadzone do statystyk, istnienie kontrolowanego nierządu i jego ofiar. Recenzent doktoratu autorki, podstawy książki, profesor Witold Kula pisał: „Naczelne dowództwo Wermachtu [!] w środku wojny [!] zajmowało się domami publicznymi, prezerwatywami i tak dalej. Hitler chciał (i był w stanie) zorganizować wszystko. Jego system był połączeniem obsesji seksualnej ze zmodernizowaną, nowoczesną biurokracją”. Jeśli nawet udaje się badaczce dotrzeć do konkretnych nazwisk i relacji, to nadal losy kobiet zmuszonych do seksu przez hitlerowców pozostają anonimowe, pojawiają się zaledwie w wycinku życia, jaki uwiecznił przypadkowy często dokument.
Przytoczone przeze mnie daty opublikowania książek i emisji spektaklu pokazują, jak długo temat przymusowej prostytucji w obozach koncentracyjnych był tabuizowany, wymazywany, niesłyszany, zagłuszany. Jak dalece społeczeństwo, nie tylko polskie przecież, nie potrafiło znaleźć ani języka, by o tym doświadczeniu opowiedzieć, ani wrażliwości, by te opowieści przyjąć. I zrozumieć sytuację ofiar. Trudno też oszacować, ile z tych kobiet przeżyło, bo tylko nieliczne odważyły się do swych doświadczeń przyznać. Wolały milczeć, niekiedy przez kilkadziesiąt lat, niemal do śmierci, by nie narażać się na społeczny ostracyzm. Na współczucie raczej liczyć nie mogły.
przekład – Edward Płaczek,
reżyseria – Jan Kulczyński,
scenografia – Wojciech Sieciński,
realizacja telewizyjna – Joanna Wiśniewska.
Emisja 19.03.2019.