Willa Marya. Odkryłem ją dla siebie przypadkowo, podszedłem bliżej w ślad sygnałów, jakie dawał mi ten historyzujący masyw widziany z różnych punktów, z różnych miejsc Nowego Sącza, miasta, na którego odległych przedmieściach spędzałem wakacje. Szesnastoletni, w nieliczne dni bez słońca zwiedzałem miasto z rzekami i mostami, kościoły ze względu na zabytkową architekturę i sceny figuralne w ołtarzach, muzeum… Nikt mi nie mówił, co znajdę w neogotyckiej willi Marya. Bo kto pokazuje miejsce ukrycia skarbu? Kilkadziesiąt obrazów olejnych, portretów doskonale scharakteryzowanych pod względem psychologicznym, aktów o nienagannym rysunku kryło się pod dachem willi Marya, a skromna informacja bardziej się kryła, niż ogłaszała: „Galeria obrazów Bolesława Barbackiego”. W latach sześćdziesiątych
Przez pół wieku trwałem w przekonaniu, że Barbacki znalazł się na liście polskich twórców kultury, sporządzanej parę lat przez wybuchem wojny przez wywiad niemiecki; że niemożliwe było odwołanie wyroku śmierci. Harny, nieco zmieniając nazwisko artysty, umieściwszy go w powieści na dalszym planie, powód jego męczeńskiej śmierci widzi w samowoli, wynikłej z pychy, hitlerowskiego komendanta Nowego Sącza (miasta przemianowanego nie po raz pierwszy, wcześniej w czasie
W swojej pacyfistycznej powieści Harny położył nacisk na degenerację jednostki paradującej z otrzymaną władzą, tym niezasłużonym prezentem, który służy pośrednio demoralizacji, bezpośrednio zbrodni.
Bez względu na to, kto i w jakich zamiarach otrzyma władzę, władza, która w jakiejś dziedzinie wygląda na nieograniczoną, powoduje rozkład moralności. Nie można, rzecz jasna, ani przez chwilę porównywać zła, które wyrządzają okupanci, ze złem, które stało się udziałem dwóch rodzajów ludzi ciemiężonych pod okupacją: jedni to ci, którzy pragną siebie i bliskich utrzymać na powierzchni; inni – stawiający czynny opór najeźdźcy. Jest i trzecia grupa: siedzących jak mysz pod miotłą, a jednak ważących się wystawiać oceny.
Wojna osłabia moralność. Z wojny wychodzi pogruchotana Krystyna, córka przedwojennego sędziego (kogoś, kogo okupacja skazała na bezczynność), która grała na fortepianie w nocnym lokalu dla Niemców, robiąc to nie tyle na rozkaz, ile na zlecenie władz podziemnych (do organizacji jej nie dopuszczono). Narażała się na niesławę, afiszując się z oficerem niemieckim, tymczasem dowódcy grupy partyzantów, Andrzejowi Orliczowi, który zapewniał ją o swej miłości, przekazywała wydobyte odeń wiadomości o przygotowywanych akcjach okupantów i trasie ich prywatnych eskapad. Orlicz jej nie szanował, współżył z nią, nie wtajemniczając w snute i już realizowane plany matrymonialne z „porządną” dziewczyną. Kiedy Krystyna, wykorzystana, urodzi córkę, społeczność potępi ją, uznawszy, że to jest dziecko niemieckiego oficera… Rzeczywisty ojciec dziecka, Orlicz, został wraz z oficjalną narzeczoną zamordowany przez Niemców w czasie śledztwa… to jest początek nowego zła. Intryga z pytaniem i wyjaśnieniem, kto zdradził, to atrakcyjny bonus dla czytelnika książki.
Magdalena, córka Krystyny, studentka prawa UJ, żyje z piętnem, trudno to nazwać, pomówień, podejrzeń, że może być córką Nordmanna. Żyje z pozoru pełnią, jeżeli pełnia to modne knajpy, kac za kacem, brylowanie w towarzystwie aktorów i dziennikarzy. To środowisko ma jej bardzo za złe, gdy wiąże się z prokuratorem Wojnarem, ona zaś początkowo robi to tylko dlatego, że może trafić na ślad prawdy o matce, ojcu, a przede wszystkim o sobie, poprzez prokuratora, który po wyzwoleniu drążył sprawę zbrodni wojennych Nordmanna, a niebawem będzie obecny na jego procesie w Niemczech Zachodnich.
Masa wątków, opiekuńczo się zazębiających ku wygodzie czytelnika i bez śladu sztuczności. Dlaczego człowiek, który przed wojną stawiał pierwsze kroki jako malarz, po koszmarze przeżyć wojennych został prokuratorem? Dlaczego jego przełożony, kapitan Góra, usunął zeznania świadków i konfidentów dotyczące pianistki Krystyny, zanim zwiał spektakularnie na Zachód?
Między tak zwaną literaturą ambitną, w którą wchodząc, czytelnik ryzykuje, bo tam się za bardzo nie lubi świata i ludzi, a literaturą masową, gdzie fantasmagorie rodem z bezdusznie narysowanych komiksów walczą o gorsze z językową chałturą, plasuje się uczciwa beletrystyka, nieudająca niczego innego niż to, czym jest.
A jest z jednej strony czytadłem, które wciąga dzięki świetnie opanowanej technice pisarskiej, z drugiej – nienachalnym moralitetem. Związki przyczynowo-skutkowe, nieustannie okręcane nie wiadomo czyją cienką nitką, i z nich wynikające prywatne decyzje, nie tyle prowadzą do katastrofy – bo trwająca właśnie katastrofa jest częścią opisywanego świata – ile zwiększają straty.
Sny wojenne to powieść stworzona dziś przez pisarza, który debiutował z sukcesem w połowie lat siedemdziesiątych. Od początku był realistą. Wydał do tej pory kilkanaście książek; odporny na mody i gotowe receptury, szukał pisarskiej prawdy i znajdywał sensy. Penetrował wprawdzie stare obszary, ale poważnie zmienione wskutek zmieniających się gwałtownie realiów. Jego proza przeto z obyczajowej ewoluowała ku sensacyjnej, z kryminalnymi wątkami, nie wymyślanymi, bo przecież żyje się tu i teraz, niewiele więc więcej, niż się zdarza, można w tej mierze wymyślić – wystarczy obserwować. A Harny obserwatorem jest bystrym.
Mam sentyment do tej książki ponurej treści. Zdradzę powód. Otóż po kilkunastu stronicach zajmującej lektury miałem wrażenie, że powieść napisana jest dla mnie. Trasy bowiem, którymi autor prowadzi czytelnika, czy to w latach czterdziestych, sześćdziesiątych, wreszcie dziś, były albo i nadal są również moimi trasami. Krakowski „Feniks” w Rynku Głównym z wejściem od Świętego Jana, lokal, gdzie nocą dawali upust frustracji dziennikarze, artyści, adwokaci, prokuratorzy i gdzie dyżurowali szpicle; studenckie Jaszczury na innej linii tegoż Rynku, piwniczna kawiarenka „Lamus” przy Karmelickiej; w Nowym Sączu przed- i powojenny, działający także w czasie okupacji, wtedy tylko dla Niemców i konfidentów, lokal z dansingiem, tamże powojenna „Panorama”, restauracja i kawiarnia nad Dunajcem, nowoczesna w latach sześćdziesiątych, miejsce, z którego roztaczają się malownicze widoki na wzgórza otaczające Dunajec, a które oglądają jako miejsce masowych zbrodni Nordmanna prawnicy i dziennikarze niemieccy i polscy, w powieści (a wcześniej w rzeczywistości) przybyli w trakcie długo trwającego w Bochum procesu Nordmanna, po „zasługach” na tamtejszych terenach awansowanego na szefa gestapo w Krakowie… Jest wreszcie skromne mieszkanie stalinowskiego prokuratora (Wojnar jako chłopiec przypadkowo ocalał jako jedyny z rodziny spalonej z rozkazu Nordmanna, dla ścigania zbrodni rzucił sztukę) przy Dzierżyńskiego, w którym będzie pomieszkiwać Magdalena, a w którym po latach, znów, jak przed wojną przy Lea, dochodzący swych dni prokurator wspomni o ściętych (pod parking) jesionach za oknem. Moje miejsca i mój ścięty jesion, poznaję je, są wręcz dotykalne pod piórem Harnego. Dla opisu szczędzi on wprawdzie atramentu (a może kliknięć wywołujących znaki), ale nie szczędzi inwencji w budowaniu szeroką, zdecydowaną plamą postaci ludzkich w miejskich wnętrzach.
Ostatnia scena – kiedy byłego prokuratora Wojnara, schorowanego i oddalonego od świata w tym samym krakowskim mieszkaniu, w którym widzieliśmy go z Magdaleną w latach sześćdziesiątych