Mógł to pamiętać z czasów swojej młodości,
gdy nagrobnymi płytami brukowano drogi
i na ziemi wapnowanej kośćmi wyrósł las
sosnowy. Mógł, jako szczęśliwie urodzony
później, widząc te zmiany, pomyśleć, że ryte
w piaskowcu napisy odtąd będzie czytać
błoto i przez chwilę wierzyć, że już nie ma
i nie będzie więcej śmierci. Mógł tak myśleć,
kiedy podczas letniej burzy, kilkadziesiąt lat
później, coś przetoczyło się przez parafialny
cmentarz i pilarze spod konarów kruchych lip
wyciągali i rzucali na wóz połamane tafle
lastryka, choć podmokłe, poniżej poziomu
kościoła położone podwórze, przyszły podjazd
i wybieg dla psów, wchłonęło już tony cegieł,
kafli i żużlu. Mógł przecież widzieć inną
niż oni, zdziwieni tym jego: „jedźcie z tym
do mnie”, przyszłość, gdy śmierci nie będzie.