Źródła kłopotu z resztą są w starożytności. Do chwili, gdy był chaos, problem reszty nie istniał. Pojawił się z chwilą, gdy starożytni Grecy zaczęli myśleć. Aby móc myśleć, dokonali przekształcenia chaosu w kosmos. W kosmosie rozum miał odkrywać jakiś ład. Myśl/rozum miały odkrywać ten ład. Ponieważ dla Greków był on związany z harmonią i proporcją, pojawiły się kłopoty. Pitagorejczycy, potem Ptolemeusz, zauważyli, że coś się wymyka, i nazwali to leimma, czyli reszta. Dla Plutarcha resztą była 13 i uprzedzenia do tej liczby dziedziczymy do dziś. W harmonii leimma stała się terminem technicznym, oznacza półton, coś co wymyka się skali tonicznej. Łacińskie limma to półton. Na resztę łacina znalazła inne słowo reliquum, stąd nasze relikwie. Ale nie tylko. W większości języków europejskich reszta ma etymologię łacińską. W przekładach ostatnich słów Hamleta na niemiecki, hiszpański, włoski czy portugalski „Reszta jest milczeniem” („The rest is silence”) to milczenie ma różne etymologie. Do Hamleta będę musiał wrócić, jak wraca do jego słów Sławek.
W tym momencie zaznaczę tylko, że starożytni, mając kłopoty z kosmiczną harmonią (przy której do końca upierali się stoicy), doszli do wniosku, że człowiek może tę harmonię restytuować czy wręcz ustanawiać. Problemy z jej ustanowieniem w państwie Platon, jak powszechnie wiadomo, proponował rozwiązać przez usunięcie z niego poetów. Nie była to jedynie zapowiedź totalitaryzmu. To źródło naszego „zachodniego szaleństwa” (Emanuel Severino), czyli przeświadczenia, że sprawne zarządzanie pozwala problem reszty rozwiązać, zagospodarować. Sławek, jako były rektor Uniwersytetu Śląskiego, coś o tym wie. Jestem przeświadczony, że gdyby nie kierował w swoim życiu wielką instytucją, nie byłby tak uczulony na problem reszty. Severino w swoich książkach pokazał, do jakiego stopnia jesteśmy opanowani przez follia d’Occidente, przekonani, że reszta jest problemem, który techne/technika może rozwiązać, jeśli nie dziś, to w bliskiej przyszłości. Rzecz w tym, że resztą jest to, co wymyka się kalkulującemu rozumowi. Źródłowym fundamentem ujawnienia się reszty bowiem jest zbędność. Żyjemy w świecie, gdzie zbędność doskwiera i niepokoi.
To sytuacja opisana przez Sándora Máraia: „Szanuję już tylko tych, którzy śmią się czuć się zbytecznymi. Którzy są dość odważni, aby myśleć zbytecznie. Wszyscy są już tacy celowi… Wszyscy są tacy tauglich. Szanuję tych, którzy mają czelność pomyśleć takie słowa, jak: «ja» albo «Kocham Cię, piękna, zimna nudo». Nie szanuję już ani trochę tych, których podejrzewam o to, że w ciągu dnia może im przyjść do głowy coś z takim oto początkiem: «Przez wzgląd na istniejące możliwości…»” (przeł. Feliks Netz). U Sławka mamy: „Jestem bezsilny, ale wtedy uzmysławiam sobie, że to, co dotychczas stanowiło siłę i o sile, było rozbudowanym mechanizmem, w którego mocy musiałem uczestniczyć, aby czuć się silnym. Moja siła wynikała wyłącznie z podłączenia do siły tego wielkiego aparatu. Dopiero zakłócając te połączenia, jako bez-silny, mogę doszukiwać się własnych, a nie zewnętrznych źródeł mocy”. Zbliżenie do reszty i myślenie o niej wymaga odwagi.
Jak się wydaje, u Sławka przywrócenie własności i autentyczności „ja” może nastąpić jedynie przez odłączenie od aparatu. Vilém Flusser mówi o Aparatusie, Michel Foucault i Giorgio Agamben o urządzeniu (dispositif). Ceną za odłączenie się od aparatu (partii, hegemonicznego dyskursu, korporacji, instytucji, towarzystwa, narodu) jest nie tylko utrata mocnej, opartej na roli jako części całości, tożsamości (Polaka, rektora, katolika, szefa, podwładnego, konsumenta), ale przede wszystkim kondycja zbędności bycia resztą. Nie bycia fragmentem (co było złudzeniem niektórych postmodernistów), ale właśnie resztą. Bycie od całości odłączonym, bycie resztą i próba odnalezienia swojej autentyczności w takim istnieniu odsłania nową perspektywę. Mówiąc w skrócie: szansę, która całości/aparatowi dana nie jest. Franz Kafka powiedział: „Jest nadzieja, ale nie dla nas”, ale osobiście swoich rękopisów nie spalił. Zbyt dobrze znał Biblię, a zwłaszcza proroctwo Izajasza.
Księga Izajasza (i będące jej rozwinięciem proroctwo Amosa) zawsze stanowiła w judaizmie i chrześcijaństwie problem, często nie tyle skrywany, ile omijany. U Izajasza sze’erith, reszta (św. Paweł tłumaczył na grecki jako leimma), jest terminem centralnym. Jasno stwierdza się tu, że sąd i karę Jahwe przetrwa jedynie „reszta z Izraela i ocaleni z domu Jakuba” (Iz 10, 20). U Amosa ta nieco makabryczna konstatacja Izajasza nabiera aspektu eschatologicznego: „Może zmiłuje się Pan, Bóg Zastępów, nad resztką Józefa” (Am 5, 15). Nie ulega wątpliwości (przy całej gadaninie o miłosierdziu), że w ekonomii zbawienia to nie żadna całość ocaleje, ale reszta. Św. Paweł w Liście do Rzymian też przypomina: „A Izajasz tak oto mówi o Izraelu: «Jeśliby nawet liczba Izraela była tak ogromna jak piasek nad brzegiem morza, to tylko reszta [leimma] ocaleje»” (Rz 9, 27). Trudno nie czuć „bojaźni i drżenia”, gdy się to czyta.
Gerhard F. Hasel, autor najpełniejszego dzieła o reszcie w Biblii (The Remnant. The History and Theology of the Remnant Idea from Genesis to Isaiah), pisze: „Na starożytnym Bliskim Wschodzie, na długo przed Amosem, reszta była związana z kwestią życia i śmierci oraz potrzebą zapewnienia ciągłości życia”. Prorocy łącząc kwestię ocalenia z resztą, a nie z jakimiś całościami/aparatami, narodem, państwem czy kościołami, postawili zinstytucjonalizowane teologie w trudnej sytuacji. Jej opis i analizę mamy u, często przywoływanego przez Sławka, Sørena Kierkegaarda.
Kultura popularna pozostaje, w porównaniu z uczonymi dyskursami, zadziwiająco bliska biblijnej wrażliwości. Apokaliptyczna wyobraźnia naszych czasów nieustannie potyka się o resztę. W niezliczonych filmach, powieściach czy grach komputerowych apokalipsa jest pretekstem do opowieści o reszcie (garstce ludzi) którzy przetrwali zagładę (wojnę atomową, pandemię, ekologiczną zapaść, inwazję z kosmosu lub zombi). W kulturze popularnej nadzieja na ocalenie zostaje powierzona jakiejś reszcie. Wektor tej kultury jest odmienny wobec hegemonicznych dyskursów, gdzie zarządzanie obiecuje likwidację tego, co zbędne, czyli reszty.
Sławek chciałby przywrócić narracje o reszcie poważnemu namysłowi. Przypuszczam, że wynika to z jego zatroskania o rolę uniwersytetu. W kulturze europejskiej uniwersytet zawsze stanowił oazę reszty, myślenia pozornie zbędnego, w pewnym sensie przygodnego, poza utylitarną kalkulacją. W dużym stopniu był to ideał, ale się go nie wstydzono i do niego zmierzano. Tak rolę uniwersytetu widzieli kardynał J.H. Newman (Sławek o nim sporo pisze), Karl Jaspers, Jose Ortega y Gasset czy nasz Kazimierz Twardowski. Uniwersytet nie miał produkować ludzi, którzy odniosą sukces na rynku pracy, co nie oznacza nic innego jak tylko przylgnięcie do już istniejących całości i instytucji (aparatów), świata zamkniętego w dychotomii sukcesu i porażki.
Dziś okazuje się, że zanim zaczniemy myśleć, musimy sobie zapewnić grant. Musimy przedstawić projekt owego myślenia, który podlega ewaluacji (punkty!!!), a jeśli jest negatywna, mamy myśleć o czymś innym. W kontekście degrengolady myśli humanistycznej sporo o tym pisała Martha Nussbaum; panoszenie się kadry zarządzającej na Yale i Harvardzie zabawnie opisał William Deresiewicz. Pewne jest, że najbardziej chimeryczny profesor nie był nigdy dla myśli tak groźny, jak uniwersytecki biurokrata czy ministerstwo szkolnictwa wyższego.
Sławek pisze: „Newman niestrudzenie podkreśla, że satysfakcjonujące zarówno jednostkę, jak i społeczeństwo wykonywanie zawodu możliwe jest w oparciu o to, co nie daje się zamknąć w kategoriach właściwych danej profesji. Newman owo tajemnicze «coś» nazywa «stanem umysłu» (state of intelect), wolnym od profesjonalnych przywiązań i właściwych im ekskluzji oraz wykazującym się «swobodą i wdziękiem» (ease and grace), który uwidacznia się wcześniej czy później «w każdym podjętym zadaniu». Ów stan umysłu wyzwolonego od ciasnego profesjonalizmu nazywamy „«resztą»” (podkreślenie autora). Niestety, w świecie masowych mediów, oczekujących od „ekspertów” opinii, a nie myśli, ten „stan umysłu” podlega właściwej im ekskluzji. Czy możemy sobie wyobrazić głównego bohatera rozważań Sławka, Michela de Montaigne, jako telewizyjnego eksperta?
Opinie (to już zauważył Walter Benjamin) należą do i są z rynku. „«Reszta» należy do daru” – pisze Sławek. Reszta nie jest towarem. Reszty nie można konsumować ani budować na niej dobrostanu. „Reszta należy do domeny, w której niepokój stanowi główne źródło energii”. O tym dowiadujemy się, czytając ze Sławkiem Kafkę, Montaigne’a, Kierkegaarda, Rilkego, Benjamina, Marksa, Nietzschego, Derridę, Stevensa, Conrada, Leśmiana czy Myśliwskiego. Ta Sławka konstelacja ma być barykadą, a być może tylko resztą jakiejś starej barykady, na której Zachód bronił się przed swoim własnym szaleństwem, przekonaniem że uwolnienie od niepokoju nie tylko jest dobrem, lecz także wolnością. Niezliczona ilość poradników chce nas o tym przekonać. A na najbardziej opornych czekają zastępy trenerów kadry kierowniczej i psychoterapeutów, którzy zapiszą nam prozac czy inne środki psychotropowe, przy których pigułki Murti-Binga Witkacego to pikuś.
Co, w kontekście rozważań Sławka, mają oznaczać ostatnie słowa Hamleta: „Reszta jest milczeniem”? Przecież Hamlet wypowiadając je przed śmiercią, wie, że w jego przypadku owa „reszta” milczeniem nie była, ponieważ to właśnie fakt, że duch ojca do niego przemówił, wyzwolił ciąg zdarzeń, o których dramat Szekspira opowiada.
Sławek, który podkreśla zdania: „Reszta mówi modłą, błaganiem, skargą” i „«Reszta» woła – tak można by zapisać pracę „«reszty»”, nawiązuje do tego, co napisał Jean-Claude Lyotard w Le différend (polski przekład Bogdana Banasiaka Poróżnienie podziwiam, ale owo „poróżnienie” mnie nie przekonało): „W różni (le différend) coś «domaga się» bycia wyrażonym w zdaniach i cierpi bezzasadność niemocy osiągnięcia tego natychmiast”. Le différend (różnia, poróżnienie, różnica) Lyotarda jest uwikłane w dyskusję, w gruncie rzeczy utylitarną, o wiarygodności świadka Zagłady. Jest rozprawą z tymi, których Pierre Vidal-Naquet nazwał „mordercami pamięci”. Sławek pamięta, że le différend (różnia), to nie to samo, co reszta. Ale w rozwikłaniu hamletowskiej aporii świadek okazuje się niezbędny.
Pisze: „Dlaczego Hamlet mówi więc, że «reszta jest milczeniem»? Zapewne dlatego, że czuje zbliżającą się śmierć; wszak to jego ostatnie słowa w tragedii. Ale nim milczenie rozciągnie swoją władzę, padną jeszcze trzy ważne deklaracje. Najpierw wezwanie do świadczenia, «reszta» może zapaść w mrok ciszy, ale nie bez świadków jej działania… Druga deklaracja jest rozwinięciem poprzedniej: świadczenie historii, które jest świadczeniem dramatu jednostki, musi zostać opowiedziane. Świadek nie jest biernym obserwatorem, lecz tym, który działanie «reszty» przenosi dalej poprzez opowieść. […] I po trzecie «reszta», która uczy odczytywać historię poprzez dramatyczne labirynty dziejów indywidualnych, nie jest deklaracją radykalnej odrębności jednostki. Przeciwnie – jest odpowiedzialnym i osobistym angażowaniem się w świat, zajmowaniem stanowiska, decydowaniem o losach wspólnoty”. Iwan Turgieniew, zapewne największy z Hamletowi niechętnych, przeciwstawiający go Don Kichotowi, byłby taką interpretacją zaskoczony.
Ale w kontekście rozważań Sławka jest oczywiste, że „reszta” zostawia świadków. W tym sensie literatura, ta najlepsza, zawsze upomina się o „resztę”. Kruchość, ulotność, nieogólność, daremność reszty są dla literatury wyzwaniem. Do reszty nie można się zapisać. W świetle dnia czy reflektorów jest słabo widoczna, najczęściej ukazuje się w rozbłyskach indywidualnej pamięci. Często, jak w Hamlecie, jest widmem. Dlatego można jedynie próbować ją opisać. Gdybyśmy się mogli do reszty bez reszty przypisać, bylibyśmy pewni ocalenia. Ale nam musi wystarczyć samo poświadczenie obecności reszty w opowieści, wierszu, obrazie.
Intrygujące jest, że umierający Hamlet ostatnie słowa wypowiada po zadaniu pytania: „Cóż to? Zgiełk wojenny?” i odpowiedzi Ozryka: „Młody Fortynbras po zwycięskiej wojnie / Powraca z Polski i wita salwami angielskich posłów” (przeł. Roman Brandstaetter). Jest to nieczęsty przypadek w literaturze światowej, kiedy obietnica przywrócenia ładu przychodzi z Polski. Być może jest tak, ponieważ dla Szekspira, jak dla Alfreda Jarry’ego, Polska jest „wszędzie i nigdzie”, jest resztą Zachodu. Jako reszta dla Woltera, Jarry’ego czy Dostojewskiego była rozsadnikiem chaosu. Ale bycie resztą jest uwikłane w ambiwalencję. Reszta może być także zwiastunem ocalenia, jakiegoś nowego ładu, jak w Hamlecie czy w Manifeście komunistycznym. Dla Marksa powstanie krakowskie 1846 roku nie było chaotyczną, lokalną ruchawką, ale uwolniło widmo, które zaczęło „krążyć po Europie”. Jak w Hamlecie, „reszta” zaczyna swoją pracę jako widmo. Wiedział o tym Karol Marks, którego autor książki analizuje, i Giacomo Leopardi, którego cytuje. Obecny u Sławka Jan Patočka, który wśród filozofów zeszłego wieku najprzenikliwiej analizował skłonność myślenia do zamykania uniwersum w całość czy system, nieustannie podkreślał, że sama agregacja danych i ich porządkowanie nie wystarcza.
U Patočki czytamy: „Z punktu widzenia przedmiotowości czy ograniczonej treściowości idea musi jawić się jako czysta nicość, jako flatus vocis. W rzeczywistości jednak wrażenie, przeżycie, a ostatecznie i pojęcie nicości, dokładnie jak samo pojęcie negacji, pochodzi z wezwania idei. Jawi się jako flatus vocis, dopóki w pełni nie przeprowadziliśmy procesu negacji, dopóki jesteśmy odwróceni od niej, tj. dopóki nie przebudziła się w nas nie tylko możliwość wolności, ale sama jej faktyczność. Osiągając to doświaświadczenie, uświadamiamy sobie, iż przedmioty nie są wszystkim. Doświadczenie wolności jest bowiem doświadczeniem nicości realnego świata pozostawionego samemu sobie” (przeł. Maciej Borys, podkr. AK). To właśnie flatus vocis, powiew głosu, widmo (jak duch w Hamlecie) sprawia, że nie pozostawiamy świata samemu sobie. By wiedzieć, że jest to ryzykowne, nie musimy czytać Hamleta czy Don Kichota.
Sam język, podsuwając nam nieustannie dychotomiczne rozróżnienia (byt/niebyt, prawda/fałsz, wróg/przyjaciel, przedmiot/podmiot, zło/dobro, sukces/porażka), skazuje nas na myślenie dualistyczne, które stwarza pozór ogarnięcia całości bez reszty. Pragmatyka codzienności jest w ten pozór uwikłana. Wydaje się nam, że wiedząc, „kto wróg, kto przyjaciel”, będziemy bezpieczni. Nie brak tych, którzy obiecują, że nam w tym pomogą. Ale jak napisał George Meredith: „In tragic life, God wot, No villain need be!” („Do tragedii życia, Bóg wie, Łotra nie trzeba!”), a Antonio Machado zauważył: „se miente mas de la cuenta / por falta de fantasta; / tambien la verdad se inventa” („kłamie się ponad potrzebę / z braku wyobraźni; / prawdę też się wymyśla”). To z takich powodów Platon nie chciał w poetów w państwie.
Tadeusz Sławek należy do pokolenia ’68. W Polsce, u swoich początków, literackim manifestem pokolenia był Świat nieprzedstawiony Juliana Kornhausera i Adama Zagajewskiego. W czasach odchodzenia pokolenia otrzymaliśmy Nie bez reszty. O potrzebie niekompletności Sławka. Ta pierwsza książka, sprzed półwiecza, upominała się o resztę u innych. Sławek, zwłaszcza w poruszającym zakończeniu, upomina się o resztę w sobie, w nas. Zanim reszta będzie milczeniem.