07-08/2019

Miłosz Waligórski

Słowacja

1. Krecia luneta
Aby wskrzesić w pamięci klimat takich książek, trzeba ze świeczką w ręku zejść do piwnicy i zdmuchnąć kurz z półek schowanych za zasłoną ze starej narzuty. Wśród upadłych tomiszcz stoi tam krecia luneta, z okiem wymierzonym w ziemię. Jeśli przetrzemy je irchą, zobaczymy widma miast i krajobrazów: Krzemieniec Podolski z Krótkich dni (1983) Włodzimierza Paźniewskiego, Zamość z Zagłady (1987) Piotra Szewca, Gdańsk Pawła Huellego (Weiser Dawidek, 1987) i Stefana Chwina (Hanemann, 1995) czy okolice Nowej Rudy w Kotlinie Kłodzkiej z Domu dziennego, domu nocnego (1998) Olgi Tokarczuk. W natłoku bezczelnie młodych nowinek literackich powieści sprzed trzydziestu, czterdziestu lat wyglądają na inkunabuły, a zapisane w nich miasta przypominają cypryjską Warosię, Pstrąże na Dolnym Śląsku czy amerykański Berlin w stanie Nevada. Ghost citiesGhostwriting w nieznanej odsłonie, oświetlone świeczką.


2. Marakesz
W Polsce literatura małych ojczyzn zwinęła swój stragan pod koniec minionego wieku i udała się w podróż dookoła świata, ale nie ujechała daleko – zatrzymali ją spragnieni wiatru od morza literaci słowaccy. Przewodził im Václav Pankovčín (1968–1999), który w swoich książkach – Marakéš (1994) i Tri ženy pod orechom (1996, Trzy kobiety pod orzechem) – podjął tę obwoźną ideę i dostosował ją do potrzeb klienta rodzimego. Nurt nostalgiczny puścił przez wioskę Papín, czyniąc z niej bez mała karpackie Macondo. Jego dzieło stało się marką samą w sobie, wzorcem, wobec którego zająć stanowisko musi każdy szanujący się pod Tatrami pisarz. Przechwyt okazał się wart świeczki. Od tej pory ojczyzny prywatne zasiliły asortyment księgarń nad Wagiem. Vladimír Balla sprzedał Nové Zámky, Pavol Rankov Levice, Péter Hunčík Šahy, Ján Púček pogranicze słowacko-morawskie… Za symboliczną koronę przeprowadzono powszechną prozaizację miast i wsi.


3. Zdania bezzałogowe?
Wypisuję tu nazwy produktów, jakbym redagował gazetkę Tesco, bo uważam, że nie ma poznania bez porównania. „Tego się na da opisać”, słyszę często, a potem następuje epos – na przykład o tym, że ktoś, jadąc z niesłychaną prędkością tramwajem, w nieopisanym ścisku doznał niewymownego szczęścia, bo otarł się o niewyobrażalnie przystojnego faceta. Mimo deklarowanych hamulców pozornie niewypowiedziane doznanie wskakuje na przednią platformę języka i, chociaż czasem zachodzi na zakrętach, dobija do stacji końcowej, którą jest udany akt komunikacji. Jego podstawa, chwiejna, bo chwiejna, lecz prawdziwa, to właśnie porównanie. Zestawienie nowego z czymś już oswojonym. Wrysowanie chaosu „nie z tego świata” w mapę kosmosu – obłaskawionego legendą, izohipsami, izobatami i drobnym maczkiem nazw.


4. Heimat
Faulkner, Márquez, Rabelais, Hitchcock, Disney, Benny Hill i Božena Slančíková-Timrava – oto gwiazdy, pośród których rozświeciły się literackie lampki miasta Łuczeniec (Loszonc), metropolii Słowacji południowej. W 2014 roku do szajki kramarzy, frymarczących Heimatem w słowie pisanym, dołączył młody scenariopisarz i poeta Peter Balko (1988). Zadebiutował wtedy powieścią o swoim mieście rodzinnym, niegdyś będącym ważnym węzłem komunikacyjnym – od lat sześćdziesiątych XIX wieku przebiegała tamtędy linia kolejowa z Pesztu do Bańskiej Bystrzycy, którą wyłączono z ruchu w 2011 roku – a obecnie „trzydziestotysięczną stolicą powiatu z wysokim bezrobociem, nieczynnymi fabrykami, niefunkcjonalną infrastrukturą i architekturą, w której panuje kompletny miszmasz: cmentarz sąsiaduje z salonem gier i hipermarketem, hotel Pelikán z niszczejącą synagogą, nawiasem mówiąc jedną z największych w Europie Środkowej” [Peter Balko w wywiadzie dla dziennika „N”].


5. Świerszcze
Vtedy v Lošonci (Wtedy w Loszoncu), bo w końcu – rychło w czas! na półmetku przeglądu… – musi paść tytuł tej książki, z jednej strony jest klasyczną powieścią o historii, która goni się z anegdotą i dykteryjką; spacerem, przebieżką, a czasem straceńczą galopadą z przeszkodami po całym XX wieku na pograniczu słowacko-węgierskim, z drugiej zaś parodią takiej powieści, czego najlepszym, synekdochicznym wprost (a co!) przykładem rozdział Historia noża myśliwskiego, w którym, jak można się domyślić, inkryminowany nóż przedziera się przez warstwy czasu aż do mitu, do kuźni kowala Bálinta. Albo rozdział Czułość, gdzie najpotężniejszej burzy w dziejach miasta towarzyszy rozkosz pierwszej, więc okupionej wyrzutami sumienia, masturbacji. Dwaj główni bohaterzy, ośmiolatkowie Kapia i Lewiatan, w swoim „podziemnym domku na drzewie” przechowują niemieckie świerszczyki i kiedy wokół szaleje nawałnica z błyskami i gromami – co, oczywiście, można odebrać jako metaforę – oni oddają się przyjemności, zwanej niesprawiedliwie samogwałtem.


6. Jestem, patrzcie!
Balko nie tylko buduje mit Południa, lecz także pisze o inicjacji w dorosłość. Robi to jednak w nietypowy sposób, ocierając się o burleskę, jakby protagoniści nie byli chłopcami z krwi i kości, ale jarmarcznymi kukiełkami o jaskrawo kontrastowych cechach charakteru: Lewiatan to otyły prymus z dobrego domu, Kapia, łobuz w typie „chudy, ale byk”, który terroryzuje w szkole słabszych, nieraz się wkurza, a nawet wścieka, częściej w złej niż w dobrej sprawie, w jego oku zaś – jak u młodocianych bohaterów opowiadań Gézy Csátha – miesza się dziecięca niewinność i diabelskość. Kiedy jednak Kapia zabija, dajmy na to, ślimaka, to raczej nie dlatego, że interesuje go zagadka zła; on po prostu chce zwrócić na siebie uwagę, zaznaczyć swoją obecność w świecie, krzyknąć „jestem, patrzcie!”. Niestety, nikt na niego nie patrzy. Poza Lewiatanem.


7. Latrynowe tajemnice
W tej powieści jest wszystko, co powinno się znaleźć w rasowym Bildungsroman: topienie kotów, smażenie żabich udek nad jeziorem Tomášovskim, wizyta słynnego cyrku z Poltáru, ucieczki przed dziwakiem Kilimandżaro, zemsta na byłym policjancie Pukancu, bliskie spotkania z gangiem Bielika i marzenia o pięknej Alicji, niedostępnej i uwodzicielskiej, która, chcąc nie chcąc, wystawia na próbę męską przyjaźń Kapii i Lewiatana. Jest też, a jakże!, polowanie z ojcem i śmierć ojca. I stypy, węgierska wystawniejsza niż słowacka. I cała galeria innych osobliwości: babcia Liana Krajčiová, z domu Skuhrová, i dziadek Favágó, zawołany w całej okolicy piłkarz, a także dziewczynka z żołnierskim zakalcem, widmo Koguciej Wdowy, Zapalony Karciarz, koza Franciszka, która korzysta z latryny i czyta poezję węgierską (najchętniej „A szeptember szerelem” Sándora Petőfiego), trubadur Karlík czy starszy porucznik Fabian „Streichholzmann” Dorf, gorliwością przypominający „Buszmena” von Nogaja z C.K. Dezerterów.


8. Jak, jak, jak film
Mówienie o tej książce jest także mówieniem o sztuce pisania w ogóle – w jaki sposób konstruować fabułę, żeby czytelnicy mieli przed oczami kadry z nienakręconego filmu, który rozgrywa się tylko w ich głowach. Peter Balko, prozaik z niemałym już doświadczeniem dramaturga – jego twórczości udzieliły gościny trzy filmy Kandidát (2013, Kandydat), Strach (2017) i Čiara (2017, Linia) – wie, jak trzymać odbiorcę w niepewności, jak powściągnąć na chwilę tok narracji, aby za chwilę uderzyła ona ze zdwojoną siłą. Każdy z rozdziałów to osobne opowiadanie o osobnym rysunku, przez każde jednak przepływa ten sam Krivánsky potok. Autor raz sięga po konwencję biblijną, raz magiczną, raz groteskową, raz realistyczną, miesza je. Łączy wysokie z niskim, buduje napięcie jak (!) mistrz filmu grozy, jego postaci bywają przerysowane jak (!) w kreskówce, a ich gesty zamaszyste jak (!) w slapstickowej komedii. Trzy razy „jak” z wykrzyknikami gratis. Bo Balkę zjada czasem inflacja porównań. Ściga je, bardzo chce, by było błyskotliwie i wesoło, lecz nieraz, niestety, grzęźnie w paralelizmie składniowym, demaskując warsztat tam, gdzie to zbędne.


9. Ryzy
Niepoślednią rolę w książce odgrywa język: sprężysty, soczysty, bardzo obrazowy. Balce, jak mało komu w najnowszej literaturze słowackiej, udało się pochwycić żargon dzieci, równocześnie nie popadając w infantylizm. Artykułowane przez ośmiolatków spostrzeżenia i opinie o świecie zadziwiają dojrzałością, co, nawiasem mówiąc, jedni krytycy komplementowali, a inni krytykowali jako brak konsekwencji. Ale niekwestionowana wyjątkowość tej powieści polega przede wszystkim na umiejętności wzięcia w karby odległych tradycji: baśni, sagi rodzinnej i sagi miasta, powieści przygodowej dla młodzieży, parodystycznego wyolbrzymienia, komiksu i itinerariusza – opisu wędrówki dwóch, połączonych pępowiną przyjaźni, chłopców oraz skomplikowanego losu ich przodków, którzy mimo najszczerszych chęci nie mogą uciec od rytmu wielkiej historii, w naszym klimacie prędzej czy później pokazującej swą szyderczą twarz. (W samym tylko XX wieku Łuczeniec zmieniał przynależność państwową cztery razy).


10. Piąte życie
W 2019 roku Peter Balko wydaje nową powieść Østrov, zanurzony w tajemniczej aurze gór Muránska planina kryminał o przemycie bohaterów literackich. Od publikacji debiutu minęło pięć lat. Vtedy… dotychczas przełożono na niemiecki, czeski i węgierski, podarowując książce drugie, trzecie i czwarte życie. Pytanie, czy to wystarczy, żeby Lošonc – w obliczu nieustającej inwazji miast na karty książek – nie trafił do lamusa, nadal pozostaje otwarte.


Nowy Sad, 24 lutego 2019 roku

Peter Balko: Vtedy v Lošonci (Wtedy w Loszoncu).
wyd. Pro Libris 2015, s. 200.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.