02/2019

Adam Komorowski

Spotkania z nicością w świetle ledowych żarówek

Nie tak dawno, by wywołać zdjęcie, niezbędna była ciemność. W każdym zakładzie fotograficznym istniała wydzielona przestrzeń, tak zwana ciemnia, której specyfiką było to, że światło dostać się tam nie mogło. Technologie cyfrowe ten związek obrazu/fotografii z ciemnością zerwały. W kinie czy teatrze wygaszenie świateł – ciemność – było zapowiedzią pojawienia się obrazu, rozpoczęcia spektaklu. Dziś przepisy bezpieczeństwa wykluczają pełne wygaszanie świateł gdziekolwiek. Ludzkość, przez większość swojej historii oswojona z ciemnością, została dziś poddana torturze nigdy i nigdzie niegasnących świateł. Polucja świetlna sprawia, że Kantowskie zawołanie: „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralnie we mnie”, do nikogo już nie przemawia, ponieważ przestaliśmy widzieć gwiazdy. Muzykę sfer, być może, słyszą astronomowie w obserwatoriach na pustyni Atacama. Coraz mniej jest miejsc, w których możemy, właśnie dzięki ciemności, doświadczyć kosmicznego bezmiaru, bycia jego częścią. Świat oświetlony, po amputacji ciemności, to świat, w którym tożsamości konstytuują się jedynie w relacji do drugiego człowieka, uwikłanie społeczne całkowicie przesłania uwikłanie kosmiczne. Kompulsywna i obsesyjna polityka tożsamości to jeden ze skutków zapominania o ciemności jako darze.

Księga Rodzaju jest w kwestii ciemności jednoznaczna. Ciemność (podobnie jak niebo, ziemia, chaos, pustka, światło, wiatr, woda, miara dni i nocy) została stworzona w pierwszym dniu stworzenia. Usypiani teologicznym infantylizmem, zapominamy, że ciemność, podobnie jak chaos i pustka, jest darem stworzenia. Nie wchodząc w kwestie chaosu i pustki, można dodać, że nieodzowność stworzenia ciemności jest (w porównaniu z chaosem i pustką) relatywnie jasna, dopowiada bowiem Psalm (18, 12): „Uczynił ciemność wokół siebie miejscem swego ukrycia”. Mówiąc prościej: ciemność skrywa. Skrywanie jest jej funkcją. Nie wystarczy więc rozświetlić, zlikwidować ciemność. Jest to stosunkowe łatwe i robimy to nieustannie, oszczędzając sobie trudu wywołania obrazów, które w ciemności są ukryte.

Obrazy wyprowadzone z ciemności zachowują jej stygmat, „przeraźliwe oblicze prawdy”, o którym mówi Giacomo Leopardi. Wobec prawdy obrazów wyistaczających się z ciemności postawą naturalną jest „bojaźń i drżenie” (Kierkegaard). Zbigniew Mikołejko, autor Prowincji ciemności, bo o nich tu mowa, woli bardziej liryczny „dygot serca”. Już w incipicie autor zastrzega: „Nie da się bez dygotu serca opowiadać o rzeczach ostatecznych, najbardziej mrocznych i do głębi drapieżnych”.

Przyznam się, że ten wymóg „dygotu serca” zbyt pachnie szantażem emocjonalnym. Nie przypuszczam, żeby zamiarem Mikołejki było poddawanie czytelników kuracji wstrząsowej. Takoż nie pragnie wstrząsów łagodzić, wchodząc w rolę terapeuty w rodzaju Paulo Coelho. Piszących, dla których ględzenie „o rzeczach ostatecznych”, z pozorowanym „dygotem serca”, jest głównym haczykiem na czytelnika, nigdy nie brakowało.

Kłopot z „rzeczami ostatecznymi” jest też taki, że perspektywa nicości za grobem niejednokrotnie mniej nas wyprowadza z równowagi aniżeli uparte niezakręcanie przez partnera tubki pasty do zębów czy wycieranie rąk w nasz ręcznik. Doskonale o tym wiedzieli Marcel Proust, Franz Kafka i Witold Gombrowicz. Codzienność, zdarzenia całkowicie trywialne prowadzą nas nad skraj rozpaczy o wiele częściej aniżeli osławione „sytuacje graniczne” egzystencjalistów. Kolce codzienności ranią bardziej dotkliwie aniżeli katastrofy, z którymi jakoś sobie radzimy. Martwe natury, malarstwo codzienności mistrzów flamandzkich i holenderskich są tego dowodem. O czym Mikołejko wspomina. Inskrypcja Et in Arcadia Ego w krajobrazie apokaliptycznym byłaby pozbawiona sensu.

My pozostańmy przy Prowincjach ciemności, a więc przy tym, co Mikołejko, z potrzeby serca (z dygotem lub bez) napisał, a nie przy tym, co nagadał postawiony w roli eksperta od „rzeczy ostatecznych” przez ładną, ale niezbyt mądrą dziennikarkę, rzadziej dziennikarza. Tematyka dwudziestu jeden zebranych w tomie tekstów jest rozmaita. W tym sensie są to „eseje przygodne”. Tym, co je łączy, jest nie tyle eschatologiczna perspektywa, ile pewna osobliwa aura, która wyróżnia świat naszego życia tu i teraz w XXI wieku. Najogólniej można powiedzieć, że jej podstawowym fundamentem jest zniknięcie aspiracji do wieczności, utrata platońskiego poczucia transcendencji duchowej osoby człowieka (czyli tzw. duszy) wobec czasu i przemijania. Stawiając na szali niepowtarzalność jednorazowej egzystencji i powtarzalność wieczności, wybieramy pierwszą. Książka Mikołejki jest zbiorem opowieści o zasadniczej nieatrakcyjności wieczności, wiecznej egzystencji czy jakiegokolwiek udziału w wieczności dla współczesnego człowieka. Procent tych, którzy deklarują, że najwyższą dla nich wartością jest zbawienie wieczne, jest statystycznie nieznaczący.

Mikołejko odwraca klasyczne tropy homiletyki (nie tylko chrześcijańskiej, ale właściwej każdemu monoteizmowi), dla której atrakcyjność wieczności była niepodważalna, a wiecznością można było zarówno straszyć (piekło), jak i zachęcać do określonych działań (raj). W prawosławiu kwestia apokatastazy dotykała aporii wiecznego piekła, czego genialnym świadectwem jest twórczość Fiodora Dostojewskiego. Talmud wyraźnie przestrzega przed rozważaniem podobnych kwestii. W Misznie czytamy: „Kto spekuluje o czterech rzeczach, biada mu! Lepiej, by nie przychodził na świat ten, kto mędrkuje co ponad, co pod, co przed, co po. A kto nie zważa na cześć swego Stwórcy, byłoby miłosierdziem, gdyby nie przyszedł na świat”. Oczywiście spekulujących o tych kwestiach nigdy w judaizmie nie zabrakło. Trudno znaleźć podobne spekulacje w ewangeliach synoptycznych, ale św. Paweł był zbyt wykształconym Żydem, żeby zakazanymi spekulacjami, o czasie przed czasem i po czasie, nie zainfekował chrześcijaństwa.

Pozostawiając sprawę wieczności mąk piekielnych i ewentualnej temporalności (a nie wieczności) zła i samego Złego Sądowi Ostatecznemu, łatwo zauważyć, że aporie związane z rajem są trudniejsze. Ich rozwikłanie nie zależy w najmniejszym stopniu od liczby tych, którzy na raj zasłużą. Z rozprawy O czyśćcu św. Katarzyny z Genui jasno wynika, że miejscem, gdzie wiara w Boga może być najżywsza, jest czyściec. W raju wiara nie jest nikomu do niczego potrzebna. W raju można być ateistą. Flannery O’Connor w The Prayers Book zaryzykowała twierdzenie, że „Bóg jest ateistą”. Istotne jest, że aporie uwikłania naszego istnienia w wieczności pozostają nierozstrzygnięte także przy założeniu, że wieczność jest bezczasowa czy pozaczasowa, związana lub nie z karą albo nagrodą.

Podtytuł Eseje przygodne należy rozumieć nie tylko jako wskazanie przygodnego zbioru tematów − od statusu dzieciństwa, przez malarstwo Marka Rothko, po Szekspira − ale także jako przygodności eseistycznej formy. Podtytułem przywraca Mikołejko źródłowy związek eseju z kazaniem. Zapewne mając w pamięci, przywołany w swoim tekście o Piotrze Skardze, cytat z Jerzego Ziomka: „Wśród odmian wymowy kościelnej było także kazanie tematyczne, zwane nieraz przygodnym, które w odróżnieniu od postylli nie komentowało nauk płynących z lektury Pisma Świętego, lecz traktowało o wybranych problemach teologiczno-moralnych, a nawet politycznych”.

Dla zrozumienia osobliwego i wyjątkowego miejsca pisarstwa Mikołejki w panoramie współczesnej literatury polskiej kluczem jest moment, w którym przygodne kazanie staje się przygodnym esejem. Współcześnie w literaturze polskiej nie brakuje ryzykantów zapuszczających się w obszary mroczne, ciemne czy ezoteryczne. Wystarczy wspomnieć Jerzego Prokopiuka, Krzysztofa Rutkowskiego, Henryka Wańka, Dariusza Czaję, Adama Lipszyca czy tytaniczną pracę translatorską Ireneusza Kanii (od Zoharu i Milarepy do Ciorana, Benjamina i Rozanowa).

Różnica w tym, że są oni pozbawieni charakterystycznego dla stylu Mikołejki kaznodziejskiego odklejenia języka od codziennej komunikacji. Najczęściej jest to świadoma archaizacja. Chwała za to Mikołejce, ponieważ często zapominamy, jak bogatym kapitałem polszczyzny jest literatura dewocyjna, apologetyka zarówno katolicka, jak i protestancka (ariańska w szczególności). W odróżnieniu od angielskiego, niemieckiego czy hiszpańskiego język polski odciął się tych zasobów. Być może religia, w naszym przypadku katolicyzm, w warunkach braku suwerenności, przejmując funkcję biernego stygmatu tożsamości/polskości, musiała doprowadzić do infantylizacji teologii i zastąpienia jej powierzchownym mesjanizmem, gdzie na dramat jednostki było mało miejsca. Romantycy wiązali z religią kwestie narodowe, nie chodziło o jednostkę, ale o zmartwychwstanie państwa i zbawienie narodu. Z tej perspektywy można traktować pisarstwo Mikołejki jako próbę przywrócenia myśleniu teologicznemu pola indywidualnego, jednostkowego dramatu. Wyzwolenie myślenia teologicznego w Polsce od hegemonii spłycającej perspektywy społecznej czy narodowej, czego najlepszym przykładem była myśl Jana Pawła II czy Józefa Tischnera, nie jest koniecznie związane z wiarą. Bycie kaznodzieją jest sprawą temperamentu, a nie wiary.

Jak wiadomo, Kazania sejmowe Piotra Skargi nigdy nie zostały wygłoszone. A przecież kazanie z definicji jest częścią mszy, jest fragmentem liturgicznego aktu Kościoła. Czy kazania wydrukowane, poza mszą, są jeszcze kazaniami? Literatura polska bez kazań Skargi by się obeszła, ale czym byłaby literatura portugalska bez kazań Antonia Vieiry (jak Skarga jezuity, ale o pokolenie młodszego)? Czy Kazania sejmowe to jeszcze kazania, a może, skoro żadnej mszy fragmentem nigdy nie były, to już publicystyka społeczno‑polityczna. Kazania Vieiry to utopia Piątego Imperium, która zawładnęła umysłami Portugalczyków (a także Brazylijczyków). Czytając Mikołejkę, nieustannie przypominamy sobie o źródłowych związkach prozy dyskursywnej z liturgią. Paradoks polega na tym, na co zwrócił ostatnio uwagę Roberto Calasso w L’Ardore, że proza rodzi się poza poezją, ma inne źródła. Jest to potrzeba wzbogacenia rytuału czy liturgii o element perswazji. Uzasadnić ofiarę można tylko dyskursywnie, poezja może ją tylko opiewać.

Narracje Mikołejki to opowieści o rozmaitych reakcjach na poczucie utraty sensu w świecie wypranym, oczyszczonym z transcendencji. Odkrywczy aspekt tych rozważań polega na tym, że kwestia bytowego statusu transcendencji, Boga czy Absolutu okazuje się dla naszej sytuacji nieistotna. Praktycznie jest obojętne, czy Bóg umarł, czy się ukrył. Wiążącym dla naszego myślenia o świecie jest obumarcie, obumieranie czy odchodzenie domniemania istnienia transcendencji. Przyczyną doświadczenia bezsensu może być sama utrata iluzji trans­cen­dencji, która towarzyszyła człowiekowi Zachodu od Platona.

Mikołejko jest przekonany, że utrata iluzji transcendencji pozostawia nas całkowicie bezbronnymi wobec nicości, pustki. Kolejne teksty są próbami opisania śladów tej szczególnej sytuacji w malarstwie Marka Rothki, sztukach Szekspira (to najlepsze eseje w tym zbiorze), filmach von Triera, rozważaniach Stefana Chwina o samobójstwie czy w myśli egzystencjalistów. Względem zapasów tych ostatnich z nicością i absurdem Mikołejko pozostaje nieco sceptyczny. Tę rezerwę wobec Sartre’a i, w mniejszym stopniu, Alberta Camusa należy tłumaczyć tym, że po doświadczeniu pustki i nicości nie pozostaje świadectwo. Świadectwo zakłada bowiem istnienie jakiejś instancji, w domniemaniu wyższej, wobec której i dla której jest składane. Ślady natomiast pozostawiamy bezwiednie, nie zakładają istnienia jakiegokolwiek adresata. Rzecz w tym, że ktoś taki, do kiedy istnieje ludzkość, zawsze w końcu się pojawia. Czasami nazywa się Zbigniew Mikołejko.

Nicość bowiem, podobnie jak absolut, jest jedynie naszym domniemaniem. O czym nieustannie przypominał Jorge Luis Borges. Być może, jak przytrafiło się bohaterom opowiadania Jose Luisa Gonzaleza Dzień, w którym staliśmy się ludźmi, dzięki awarii prądu zobaczymy rozgwieżdżone niebo i doświadczymy przemijania nie jako powrotu do nicości, ale jako istnienia. Choć z innej strony, lęk przed istnieniem może być równie intensywny jak analizowane przez Mikołejkę doświadczenie nicości. Na szczęście, jak napisał św. Bonawentura: „et imaginatio, est Fortis in nobis, et ratio obscuratur”, czyli „A wyobraźnia działa w nas mocno, zaś rozum jest zamroczony” (przeł. Aleksander Horowski OFMCap).

Zbigniew Mikołejko: Prowincje ciemności. Eseje przygodne.
Wydawnictwo Sic!,
Warszawa 2018, s. 280.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.