Właśnie „nieswojość” uznałabym za najtrafniejszy synonim tytułowej bizarności, słowo klucz do zrozumienia idei omawianego tomu. Idei, bo choć zawartość powstawała przez długi czas, choć poszczególne teksty realizują inne konwencje, choć łatwo przypisać krótkim formom status powieściowych zrzynków, wypuszczonych na rynek, by twórca mógł utrzymać się materialnie i w świadomości odbiorców – Opowiadania bizarne łączy nie tylko wspólny pierwiastek tematyczny, ale też myśl przewodnia. Krytyczna refleksja nad istotą ludzkiego umysłu, pragnącego wszystko o-swoić (dziką przyrodę) lub przy-swoić (mechanizmy rządzące biegiem zdarzeń), czyli uczynić otoczenie niegroźnym, przytulnym – swojskim. Autorka oświetla reflektorem rozmaite sytuacje, w których wychodzą na jaw nasze ograniczenia poznawcze, pozorność zadomowienia i bezbronność, w których amorficzna natura wymyka się przegródkom, a fale Realnego podmywają skąpy ląd racjonalizmu. W chwilach triumfu das Unheimliche – powrotu tego, co zostało wyparte ze świadomości jako niepojęte, przerażające, bo zarazem znane i obce.
W tym kontekście całemu zbiorowi można by nadać tytuł jednej z części: Szwy, bo w każdej z nich zaglądamy pod podszewkę świata i dostrzegamy jego nieudolne sfastrygowanie swoimi pojęciami i normami. Jeśli więc – jak oznajmia inicjalne zdanie powieści Prawiek – owa miejscowość leży w środku wszechświata, tutaj mamy do czynienia z jego obrzeżami. Zresztą sama pisarka w rozmowie z Kingą Dunin dla „Krytyki Politycznej” podkreśla „ekscentryczność” tych opowiadań, zwłaszcza w etymologicznym znaczeniu lokalizacji na marginesie. Niekiedy anomalie zdają się tylko mirażami lub defektami percepcji (w Pasażerze), upiorami harcującymi po zaśnięciu rozumu albo wynikiem czyjegoś intencjonalnego działania (w Przetworach, Górze Wszystkich Świętych). Ale nie budzimy się z ulgą z koszmaru sennego – zasadniczym źródłem efektu obcości w prozie autorki E.E. jest trwałe podważenie konwencjonalnego, spodziewanego stanu rzeczy.
Kolejny raz zatem Tokarczuk daje upust swej bogatej wyobraźni, dochowując równocześnie wierności znamiennym dla siebie motywom, takim jak tajemnica i godność natury oraz niezgoda na arogancję wobec niej, co wcześniej dobitnie wyraziła w powieści Prowadź swój pług przez kości umarłych. W Opowiadaniach bizarnych postawa ta dochodzi do głosu choćby w wyróżniających się formą i subtelną archaizacją Zielonych Dzieciach, czyli Opisie dziwnych zdarzeń na Wołyniu sporządzonym przez medyka Jego Królewskiej Mości Jana Kazimierza, Williama Davissona (skądinąd przypominającym odnogę Ksiąg Jakubowych, mimo że akcja toczy się sto lat przedtem). W owej udanej stylizacji na pamiętnik autentycznej postaci cudzoziemski lekarz i badacz osobliwości (w tym sensie alter ego autorki) relacjonuje wydarzenia zaobserwowane w trakcie przymusowego postoju na rubieżach Rzeczpospolitej, a zarazem cywilizowanego świata. Tytułowe dzieci okazują się nie tyle frapującym przypadkiem wychowanków lasu, ile przedstawicielami niesamowitej wspólnoty „roślinnych” humanoidów, która oferuje kuszącą alternatywę dla targanych wojnami i klęskami społeczeństw ludzkich. Kuszącą całkiem dosłownie i skutecznie.
Z większości tekstów przebija opór wobec kartezjańskiej koncepcji „pana i posiadacza przyrody”, usiłującego uniezależnić się od niej i ją okiełznać; tymczasem „Dlaczego mielibyśmy zakładać, że przepaść między człowiekiem a światem jest donioślejsza i ważniejsza niż przepaść pomiędzy dwoma innymi rodzajami bytów?”. Wypowiedź bohatera Transfugium nie stanowi pytania retorycznego ani wyłącznie kontrargumentu przeciwko deprecjonowaniu i bezwzględnej eksploatacji natury. W obliczu gwałtownego rozwoju nauki, również w perspektywie transhumanizmu, konieczna staje się redefinicja naszego stosunku do pozostałych organizmów żywych. Zgodnie z poruszającą – i filmowo malarską – wizją zawartą w przywołanym opowiadaniu królestwo zwierząt może się jawić jako ostateczna ucieczka od nieznośnej lekkości bytu. Zdecydowanie radykalniejsza niż choćby zanurzenie w równoległym świecie ukazane w Szafie ze zbiorku pod takim tytułem.
Kwestię definiowania tożsamości i płynności jej granic rozważa autorka także w kontekście możliwości klonowania człowieka, eugeniki (Góra Wszystkich Świętych), transplantologii (Serce) i sztucznej inteligencji (Wizyta). W duchu science fiction kreśli obraz powielenia ego w egonach, zastępujących rodzinę androidach odpowiedzialnych za osobne sfery życia – na pierwszy rzut oka idealny punkt dojścia naszej narcystycznej kultury. Ale relacje „oryginału” z sobowtórami okazują się problematyczne, i to mniej pod kątem hierarchii, bardziej za sprawą emocji, niesprecyzowanej tęsknoty i pustki, których nie wyrugowała nawet zaawansowana technologia. Ten swoisty atawizm można jednak postrzegać jako nie tyle mankament, ile ocalenie tego, co par excellence ludzkie w nazbyt sterylnej, uładzonej rzeczywistości.
Wśród niepokojących zagadnień rozpatrywanych w futurystycznym sztafażu nie mogło zabraknąć, nie od dziś absorbującej Tokarczuk, antropologii religii – jej psychologicznych i społecznych funkcji oraz związków z moralnością. Temat boskości na człowieczą miarę poruszony zostaje w Górze… i w Kalendarzu ludzkich świąt, przy czym nie chodzi nawet o nieco heretyckie splecenie sacrum z profanum (jak w wątku świętej Kummernis w powieści Dom dzienny, dom nocny), lecz o sam głód owego sacrum. Jednym każe on fabrykować dawnych (!) świętych, innym celebrować kult tajemniczego bóstwa (nadczłowieka?), którego rokroczny rytualny mord i zmartwychwstanie rzekomo chronią postapokaliptyczny świat przed ponowną katastrofą. Potężną rolę odgrywa w nim kasta pilnujących obrządku rekonów, gotowa – niczym kapłani w Faraonie Prusa – manipulować masami w imię zasady the show must go on. Pełen dobrych chęci masażysta Ilon, od lat reanimujący „chude, storturowane, zbolałe” ciało ubezwłasnowolnionego „zbawcy”, może tylko łudzić samego siebie. Parafrazując Szekspira: ktoś umiera, by świętować mógł ktoś. Ale wszak stawką jest znacznie więcej niż barbarzyńskie widowisko – mianowicie iluzja sensu, porządku i bezpieczeństwa, jaką zapewniają mit założycielski i rutyna ceremoniału.
W swoich intrygujących i prowokujących narracjach autorka przemyca zatem (lub stawia wprost) fundamentalne pytania: o naszą samowystarczalność jako ludzi wobec transcendencji i wobec natury oraz jako jednostek wobec siebie nawzajem, o przyszłość cywilizacji i miejsce w niej dla metafizyki i duchowości, o współzależność wiedzy i władzy, o przeczuwane i odwieczne dylematy etyczne, o motywy postępowania i niemożność ich zrozumienia (Transfugium), o niesprawiedliwość, o człowieczeństwo i bezsensowne okrucieństwo, o poznawalność spraw ostatecznych. Wbrew pozorom wszystkie te, jak je nazywał Dostojewski, „przeklęte problemy” wiążą się ściśle z poczuciem „nieswojości”, (nie)normalności, niezborności. „Skoro świat jest stworzony na miarę człowieka, to dlaczego czujemy, że nas przerasta?” – docieka nastoletnia Oresta z Kalendarza… „Dlaczego świat jest światem braku?”
Mimo akcentów antyutopijnych, ostrzeżeń przed alienacją czy sprowadzeniem sformalizowanej religii ad absurdum generalnie w Opowiadaniach bizarnych nie napotkamy drwiny z naiwności czy dziwactw bohaterów. Są oni raczej obserwowani z dozą współczucia i zrozumienia dla ich zagubienia w świecie i we własnym umyśle. „Zza pleców” narratora Tokarczuk spogląda przecież tyleż z ironią, co pobłażliwie na zakonnice, które obłaskawiają śmierć personifikowaną przez szczątki patrona klasztoru, czyniąc zeń istną maskotkę i przystrajając go misternie tworzonym rękodziełem. Z czułością ukazuje wyobcowanego seniora w trakcie wkraczania w ową graniczną strefę, gdzie doświadcza się bezpowrotnej straty, fragmentaryzacji rzeczywistości i dotkliwego rozmijania się z pędzącym czasem. Jako cicha sojuszniczka buntowników w imię empatii zwraca uwagę na sumienie, a tym samym nienatrętnie upomina się o wartości i uprawia pewien rodzaj literatury zaangażowanej. Takiej, którą niczym Sokratesa można przyrównać do gza kąsającego zgnuśniałych odbiorców, która nakazuje zająć stanowisko, lecz zarazem pozostaje niejednoznacznym eksperymentem.
Aczkolwiek omawiane opowiadania nie są eksperymentalne pod względem struktury narracji, należy podkreślić ich wieloaspektową różnorodność. Jeśli chodzi o charakter świata przedstawionego, przeplatają się w nich fantastyka, realizm magiczny i oniryczność, a niekiedy poetyka koszmaru nakłada się na zupełnie realistyczny entourage. Jak w Prawdziwej historii, prezentującej wstrząsającą lawinę zdarzeń, które w powiązaniu z ogólną bezdusznością czynią z profesora beztrosko uczestniczącego w prestiżowej konferencji zagranicznej – wyrzutka pozbawionego tożsamości i praw. (Notabene, kojarzy się z nim protagonista Profesora Andrewsa w Warszawie z tomu Gra na wielu bębenkach, który przybywszy do nieznanego sobie państwa akurat w pierwszym dniu stanu wojennego, także zderza się z murem obojętności i niezrozumienia). Autorka żongluje konwencjami, stosuje odmienne perspektywy chronologiczne i wzorce gatunkowe (wizja futurystyczna, fantastyka historyczna), dominanty estetyczne (od grozy do groteski, co zresztą odzwierciedla polisemię słowa bizarre), scenerie (pospolite lub egzotyczne, typu chińska prowincja czy ośrodek przeprowadzający transfugację), rozpiętości tekstu (od miniaturek do bardziej rozbudowanej fabuły). Na zainteresowanie zasługuje barwna paleta bohaterów, implikująca rozmaite punkty widzenia, zwłaszcza w wypadku narracji personalnej. Przykładowo wykorzystanie pierwszoosobowej relacji obcokrajowca pozwala na dystans i lekką ironię w stosunku do gloryfikowania przez ówczesnych Polaków wszystkiego, co francuskie. Przy okazji nie sposób pominąć obecności komizmu, choćby czarnego humoru w Przetworach – opowiadających przewrotnie o pośmiertnej zemście zdesperowanej staruszki – albo krzywego zwierciadła w koncepcie bakterii, które wyhodowane w celu strawienia odpadków z plastiku, zmutowały i wyeliminowały go do szczętu. Groteska zbiega się zaś z wątkiem ekologicznym we wzmiance o niestrawionych śmieciach, pozostałych po rozkładzie trupów hinduskich świętych krów.
Niemniej, postawiwszy sobie Księgami Jakubowymi poprzeczkę wysoko, pisarka musiała się liczyć z krytyką; i istotnie, pojawiły się głosy, że teksty te przypominają szkice czy wprawki i niektórym brak puenty. Trzeba jednak zauważyć, iż zakończenia otwarte, niejasności i niedopowiedzenia przynoszą dużo lepszy efekt niż podane na tacy pytania egzystencjalne („Kim my jesteśmy, skąd się wzięliśmy?”). Ponadto światy przedstawione skonstruowane zostały całkiem skrupulatnie, a narracyjna swada i talent Tokarczuk do kreowania plastycznych obrazów budzą w czytelniku niedosyt. W tym świetle głębszego sensu nabiera błąd przeoczony przez pięcioosobową korektę książki – „stróżka tekstu” oznaczałaby nie „małą strugę”, lecz samą autorkę, która czuwa nad swoimi krótkimi formami. Jeśli w recenzjach sygnalizowany jest ich nierówny poziom, to – wobec takiego ich zróżnicowania – sęk raczej w indywidualnych preferencjach co do treści i formy, przekładających się na ocenę walorów artystycznych i siły przekonywania poszczególnych opowiadań. Owszem, refleksje bywają mniej lub bardziej miałkie, a suspensy i rozwiązania fabularne bardziej lub mniej przewidywalne. Na przykład w Sercu – historii wyprawy podjętej do Państwa Środka przez człowieka, któremu przeszczepiono tytułowy organ od Chińczyka – efekt zaskoczenia polega na konfrontacji oczekiwań czytelnika z nauką płynącą z owej ekspedycji.
Zarzuca się omawianej pozycji także nieoryginalność tematyki, zarówno na tle twórczości samej Tokarczuk, jak i poprzedników. Oczywiście, można w tych tekstach dopatrzyć się puzzli pasujących do Biegunów, Domu dziennego… czy Anny In w grobowcach świata; trudno też nie dostrzec w nich reminiscencji tzw. opowieści niesamowitych w stylu Poego czy Hoffmanna. W dodatku Opowiadania bizarne mogą wyglądać anachronicznie w zestawieniu z przepracowaniem futurologicznych obaw łączonych z posthumanizmem czy metamorfozami międzygatunkowymi w takich produkcjach, jak serial Black Mirror. Mogą też wydawać się passé w sytuacji znieczulenia spowodowanego medialną estetyką szoku oraz wobec naprawdę złowróżbnych bolączek społeczno-politycznych współczesności. W kwestii wtórności na obronę autorki można by zacytować wyimek poświęcony protagonistce Otwórz oczy, już nie żyjesz ze zbioru Gra na wielu bębenkach – namiętnej czytelniczce kryminałów, której nie chodziło „o krew i mięso, nie o jatki, nie o koszmary. […] Pragnęła czegoś nietypowego, schematu nie do końca jasnego, wyzierającego tylko na powierzchnię od czasu do czasu, żeby się przypomnieć. Chciała jednak także czegoś, co by jej dotyczyło, szarpało za ramię, nie dawało spać”. Tokarczuk przeto nie epatuje potwornościami czy przejaskrawieniem i osiąga siłę wyrazu, nie posługując się brutalnym językiem. Nie potrzebuje ani tego, ani sensacyjnych bądź cudacznych wydarzeń dla zaszczepienia niepokoju – nie tworzy prozy czarniejszej niż mrok, który samoistnie się z niej wyłania.
De facto bowiem sednem Opowiadań bizarnych nie są ponure przepowiednie na temat wynaturzeń postępu, samozagłady czy degeneracji ludzkości, ale elementarny lęk związany z grozą (nie)bytu i z niezgłębialnością ludzkiej natury. Chociaż w Górze… ważny motyw stanowi test pozwalający prognozować losy danej osoby, pisarka neguje łatwe diagnozy i recepty psychologii. Najbardziej zatrważająca okazuje się twarz w lustrze, gdyż powtarza „to jesteś ty” – „nieswojość”, niepojętość tkwi tyleż w świecie, co w nas. Wobec braku zasadniczych odpowiedzi (Serce) pozostaje trudna akceptacja przerastającej człowieka rzeczywistości: przyjęcie, że jest ona z jednej strony rozbitymi okruchami zwierciadła, z drugiej natomiast całością, którą podzieliliśmy arbitralnymi granicami. Nie likwiduje to wszakże samotności, niepewności i niespełnienia, niezbywalnego jądra bizarności. Bizarności zarówno przerażającej, jak i przeobrażającej; dla bohaterów napotkanie jej staje się doświadczeniem granicznym podobnym do zajrzenia w otchłań. „Peryferie świata naznaczają nas na zawsze tajemniczą niemocą” – przyznaje narrator Zielonych Dzieci. Nowy tom opowiadań Tokarczuk dowodzi jednak, że literatura przeciwnie – wciąż czerpie z nich moc.