Tango bez Edka to zbiór esejów o literaturze współczesnej, jednak jest to swoiste zestawienie, gdyż łódzki witkacolog do swego kanonu współczesności wprowadza – Sienkiewicza. Bocheński wydaje zwarty druk z tekstów wcześniej opublikowanych w różnych czasopismach (znakomita większość pochodzi z miesięcznika Teatr). Takie zabiegi są nam dobrze znane, na taki krok – połączenie swoich artykułów, recenzji, felietonów, esejów – zdecydowali się m.in. Jerzy Pilch, Jan Gondowicz czy ostatnio Janusz Drzewucki. Tango bez Edka oznacza tango (czyli uprawianie literatury, krytyki) bez głupka, bez pyknika, bez spłyciarza, bez dancing bubka, czytelnika‑krytyka‑pisarza, który uprawia gadaninę czy pisaninę. Oczywiście jest to nawiązanie do (bohatera) dramatu Tango Sławomira Mrożka. Warto dodać, iż Bocheński poświęca w książce pięć esejów twórczości Mrożka (na drugim miejscu plasuje się Różewicz).
We wstępie czytamy, że „nadal słychać swobodną mowę, która nie rezygnuje z poznania świata za pomocą słowa. Książka ta wsłuchuje się w takie wolne głosy literackie. I unika, jak może, podszeptów natręta. Chce jeszcze tańczyć z literaturą – to jej namiętność i forma rozmowy”. Sparafrazuję – autor (!) chce słyszeć wolne głosy literackie, a zagłuszane są one przez różnych Edków: Edków‑pisarzy, Edków‑krytyków, Edków‑czytelników. Chce uciekać także od natręta, ponieważ jest to „osobliwa figura mechanizującego się mówienia” oraz natręctw, albowiem „Natręctwo to głos mechanicznej cywilizacji”. Łódzki witkacolog nie tylko z tańca wyprasza pospolitych pisarzy, tanich czytelników, przenikliwie spogląda na nauczycieli akademickich, gdyż dla wielu z nich nie ma miejsca do bujania się w rytmie tanga: „Patrzę na stare zwyczaje nowych ludzi, i na nowe – starych. Choćby na wykładowców, którzy zawsze mówili z kartki, a piszą o improwizacji i inwencji. Dogmatyków obracających abstrakcjami, którzy piszą o wolności. Na niezależnych recenzentów na usługach wydawnictw. Krytyków, za którymi stoją partie i koterie, piszących o odwadze sądów. I na wielu innych spłyciarzy”. A kim jest spłyciarz? Bocheński tak go definiuje: „Spłyciarz współczesny ma bowiem usta pełne frazesów, którymi maskuje pragmatyczne cele. To nadzorca poznania, które traktuje jako dochodzenia do oczywistych, niepodważalnych «prawd»”. Podoba mi się, iż autor nie bazuje na starych opisach, a tworzy nowe definicje, uwspółcześnia je, nadaje sens.
Rozmieszczenie tekstów jest przemyślane, otrzymujemy w esejach zestawienia pisarzy: Sienkiewicz – Gombrowicz (listy), Witkacy – Mrożek (natręt w dramatach), Stasiuk – Wilk (dotyk). W pierwszej części książki więcej jest tekstów o pisarzach polskich, m.in. o Sienkiewiczu, Rymkiewiczu, Kruszyńskim, Mrożku, Różewiczu, Gombrowiczu, Dukaju, Juszczaku, Demirskim, Stasiuku, Wilku. Druga część skupia się bardziej na pisarzach zagranicznych, wśród których znajdują się m.in. Kertész, Auden, Márai, Levin, Horváth, Attridge, Sebald. Całą książkę bardzo dobrze się czyta, największą radość z lektury będą miały osoby pasjonujące się literaturą, literaturoznawstwem, krytyką. Mnie najbardziej przypadły do gustu teksty: Figura natręta w późnych dramatach Witkacego i Mrożka; Różewicz otwarty to znaczy zamknięty przez banał; Proza czarnego humoru; Wolność i skrytość w późnej modernie. No i oczywiście, moim zdaniem, najistotniejszy esej: Jak ożyć dzięki naszym zmarłym, czyli dramaty Rymkiewicza. Wcześniejsze książki Tomasza Bocheńskiego skupiały się przede wszystkim na Stanisławie Ignacym Witkiewiczu (Sztuka i mistyfikacja. Powieści Witkacego, 1994; Czarny humor w twórczości Witkacego, Gombrowicza, Schulza. Lata trzydzieste, 2005; Witkacy i reszta świata, 2010), mimo omawianej literatury najnowszej, w wielu tekstach w krytyce Bocheńskiego dostrzegam witkacowską ironię oraz diagnozy podobne do tych, które stawiał Baudelaire.
Z większością ocen Bocheńskiego się zgadzam. Wiele postaw przedstawionych w Tangu bez Edka jest mi bliskich: walka ze spłyciarzami, natręctwami, niekonwencjonalny pogląd na literaturę oraz staranie (starannie) zachowania jakiejś tajemnicy, sekretu w świecie, w którym „wszystko pospolicieje”, gdyż Quignard twierdził: „Mieć duszę to znaczy mieć sekret. Wniosek. Niewielu ludzi ma duszę”. „Imponuje mi jego niekonwencjonalny stosunek do literatury” – tak niedawno pochwalił krytykę Tomasza Bocheńskiego jeden z najlepszych polskich pisarzy współczesnych, Wiesław Myśliwski, dodając jeszcze, że wspomniana niekonwencjonalność „w ogóle prawie się nie zdarza w literaturoznawstwie polskim w tej chwili”. Dlatego zachęcam do zapoznania się właśnie z tą niekonwencjonalnością, a ja bym jeszcze dodał – improwizacją i bezkompromisowością literacką. Mądra, pięknie wydana, nie mizdrząca się do Edków – mam nadzieję nieostatnia – książka Tomasza Bocheńskiego.