[…]
Zmarły nie tak dawno filozof francuski André Glucksmann (1937–2015), autor błyskotliwej książki Dostojewski na Manhattanie, w której opisał źródła globalnej epidemii nihilizmu w świecie współczesnym, w Rozprawie o nienawiści śle z kolei list gończy za chorobami zagrażającymi przyszłości ludzkości. Są to trzy infekcje: rasizm, przemoc i terroryzm, a każda, nawet gdy występuje pojedynczo, może okazać się śmiertelna. Jak do tej pory na żadną z nich nie ma skutecznego lekarstwa.
Najmocniej dokłada Europie. Romain Leick swą rozmowę z filozofem, zamieszczoną w „Der Spiegel”, zatytułował Kontynent zgryzoty. „Kryzysowy charakter UE – twierdzi Glucksmann – to jej nieodłączny element. Definiuje się ona nie przez wspólną tożsamość, lecz przez odmienność”. W szczegółach polega to na tym, że każdy kraj, gdy przyjdzie co do czego, egoistycznie ciągnie w swoją stronę, nie oglądając się na innych, i Glucksmann przytacza przykład jeden z wielu:
„Każde państwo na własną rękę prowadzi negocjacje z Rosją w kwestii ropy i gazu. Niemcy dogadały się w sprawie Gazociągu Północnego mimo sprzeciwu Polski i Ukrainy, Włochy uczestniczą w budowie Gazociągu Południowego po dnie Morza Czarnego […] To bardzo niepokojący przykład kakofonii, który świadczy o tym, że państwa unijne nie są już w stanie stworzyć wspólnego frontu przeciw zagrożeniom z zewnątrz i wspólnie stawić czoła wyzwaniom zglobalizowanego świata. Rosja pod rządami Putina ma tu oczywiście ułatwione zadanie. Mimo ogólnej słabości ten surowcowy kolos w dalszym ciągu dysponuje ogromnym potencjałem destrukcyjnym, z czego Putin skwapliwie korzysta”.
Dalej uzupełnia swoją refleksję w sposób następujący: „Putin nie tylko jest świetnym ekspertem od krucjat (wszak popi błogosławili czołgi wyruszające na muzułmańską Czeczenię) i znawcą bombardowań (dzięki nim Grozny wyglądał jak Warszawa w 1944)”.
Zdaje się, że Glucksmann miał we Francji poprzednika, który myślał podobnie, a jego pesymizm bił wszystkich dookoła. Był nim Emil Cioran.
Leszek Turkiewicz w odcinku Paryskiego nie‑co‑dziennika umieścił następujący portret Ciorana, syna rumuńskiego popa z Siedmiogrodu, człowieka, który nie miał złudzeń: „Mędrzec nocy, heretyk wiary, błyskotliwy piewca upadku, cierpienia, samobójstwa, teoretyk (ale i praktyk) egzystencjalnej bezcelowości, nudy, pustki, życiowej impotencji”. I chcąc to udowodnić, posłużył się cytatem z Ciorana: „Moja wizja przyszłości jest tak precyzyjna, że gdybym miał dzieci, udusiłbym je natychmiast. Europa? Zgnilizna ładnie pachnąca, trup uperfumowany. Historia powszechna jest ciągiem powtarzających się katastrof, które poprzedzają katastrofę ostateczną. W końcu staniemy się jedną wielką metropolią, takim cmentarzem Père-Lachaise na skalę globu”. Było to myślenie pisarza nie tyle odważne, ile zuchwałe.
Turecki noblista w dziedzinie literatury Orhan Pamuk także nie ma zbyt dobrego zdania o współczesnych Europejczykach: „Oni zapomnieli o wszystkich swoich wartościach”. Czy trzeba do tego coś dodawać? Ale to jeszcze nie wszystko.
Żaden język nie jest obojętny poznawczo. Nie brakuje politologów i historyków (ich liczba, co chyba stanowi wystarczający sygnał ostrzegawczy, nie zmniejsza się, lecz z roku na rok rośnie), którzy twierdzą w sposób kategoryczny, że
Lecz zawirowania wielkiej polityki robią o wiele mniejsze wrażenie niż tragiczne losy pojedynczych ludzi, znanych z imienia i nazwiska. Nie przestaję myśleć o dziwnym odlocie Bohumila Hrabala. W żadnym razie nie wspominam przy tej okazji jego śmierci, nieszczęśliwego wypadku czy być może nawet samobójstwa, jak chcą niektórzy przyjaciele pisarza, które okazało się drobiazgowo zaplanowaną inscenizacją. W końcu na dramatyzowaniu sytuacji dla potrzeb literatury znał się jak mało kto. Nic z tych rzeczy. Słowo odlot chyba trafnie określa to, co stało się tamtego zimowego dnia w Pradze. Raport policyjny nie pozostawia żadnych wątpliwości: pisarz wypadł z okna na piątym piętrze Oddziału Ortopedycznego szpitala na Bulovce, gdy 3 lutego 1997 roku zajęty był karmieniem gołębi.
Istnieje kilka relacji o odlocie Hrabala. Różnią się mało ważnymi drobiazgami. Reszta pozostaje taka sama. Miasto było skute lodem, od kilku dni w stolicy Czech panowały siarczyste mrozy.
Ale jeden opis jest trochę dokładniejszy. Wynika z niego, że Hrabal wychylił się niebezpiecznie poza parapet, bo chciał podrzucić trochę jedzenia szczególnie zabiedzonemu ptakowi, który trzymał się nieco na uboczu ruchliwej gromadki, przysiadł na samej krawędzi i zachowywał się co najmniej nietypowo. Nie walczył z innymi o lepsze kąski. A może już nie miał na to siły. Przyglądał się jednak z ciekawością łysawemu chudemu mężczyźnie, zabiedzonemu jak i on, gdyż pod tym względem schorowany, stary człowiek i ptak byli do siebie uderzająco podobni. Ta scena nie przestaje ściskać za serce.
[więcej można przeczytać w numerze]