Uwspółcześnienie przedwojennej powieści manifestuje się głównie w salonie Młodziaków będących na diecie wegańskiej i gimnastyce perystaltycznej, o której debatują, polegując na wielkiej kanapie. Aktualności miała dodać również kopulacja aktora (gołego) z manekinem oraz liczne sceny negliżowe, by podkreślić bezpruderyjność (autora?, realizatorów?). Inne partie powieści zyskują patynę czasu w postaci odrapanych ławek i szkolnych mundurków, gdzieś trzeba było rozegrać pojedynek na miny oraz sławny wykład Pimki o Słowackim, co nie zachwyca, a powinien zachwycać, wszak wielkim poetą był.
Narrator kilka razy się budzi, pospiesznie ubiera, stuka się w głowę (znaczy, postąpił głupio), rozbiera się do majtek i albo wskakuje do łóżka, albo chwyta laptop i pisze. Udowadnia, że jedną gębę zamienia na inną i tak bez końca. Oglądałam zatem kompletny horror zrobiony pod publisię, która się bardzo śmiała i zachwycała kabaretowym ściegiem przedstawienia, fałszującym całkowicie prowokacje i bunt Gombrowicza.
W queerowym musicalu Kinky Boots Szczepaniak jako Simon, czyli drag queen Lola, mieni swą rolę wieloma barwami i brawurowo „ciągnie” cały spektakl. Jego Lola nie dość, że zamówieniami na estradowe buty dla transwestytów ratuje upadający w dobie masowej produkcji warsztat szewski, to jeszcze pokazuje, że tradycyjne ograniczenia mentalne można pokonać z piosenką na ustach, bez sążnistych debat, manifestów i moralizowania. I tu też Ewelina Piotrowiak sprawdziła się znakomicie, to jej kolejne dobre, bezpretensjonalne, a sensowne przedstawienie.
Pierwszy z nich to złączenie rąk Henryka i Władzia gipsem, jakby mieli zostać jedną osobą, co chwilę później, gdy rozcinają ten gips, okazuje się pomysłem bez dalszych konsekwencji. W końcu Władzio na polecenie przyjaciela popełni samobójstwo naprawdę, choć Henryk wiedziony pychą kreatora rzeczywistości chciał tylko sprawdzić, jak jego rozkaz zabrzmi. Drugi pomysł to powierzenie roli Matki i Mańki Danucie Stence, aktorce wielkich możliwości i talentu, ale tu nie wykorzystanych do końca. Wprawdzie bardzo pracowicie rozdziela ona układem ciała i gestem obie postacie, ale powtarzane wielokrotnie pozy i przypięty (w roli Mańki) lub odpięty (w roli Matki) biały tiul nie budzi głębszych skojarzeń. Może poza tym, że wrażliwy mężczyzna przeważnie w swej kobiecie, żonie widzi matkę, zwłaszcza jeśli była osobowością dominującą. Dla interpretacji Ślubu zabieg połączenia obu postaci nie niesie oryginalnego przesłania.
Ojciec Henryka, przemieniony przez niego z karczmarza w króla, a chwilę później zdetronizowany, w ujęciu Jerzego Radziwiłowicza imponuje zdolnością pompowania się sztucznością, formą spotęgowaną w kwintesencję sarmackości, choć wywiedzioną z archaicznego języka polszczyzny. Aktor stworzył pyszną figurę szlachciury, ni to prymitywa o zakutym łbie pewnego swych racji, ni to szlagona z dezynwolturą traktującego swe apanaże i pozycję, zgoła cudowną mieszankę hołysza i karmazyna w jednym. I tu problem: otaczający go dwór ukształtowany został przez reżysera i scenografa na postacie rodem z Felliniego, gdzie przemyka biskup Pandulf w postaci Magdaleny Warzechy ubranej w czerwoną szatę. We śnie Henryka Ojciec, Matka, Mańka oraz wiejscy parobkowie i pijacy jawią mu się jako dwór szekspirowski, tylko cokolwiek zdeformowany. Zabieg reżysera prowadzi wyobraźnię widza w rejony obserwacji socjologicznych, odległe od snu Henryka, który jest jednak wędrówką, na poły oniryczną, na poły realną, odwzorowującą proces samopoznania i określenia swego losu. Sen bohatera to zapis intelektualnej drogi, prowadzącej do odrzucenia oswojonego przez polskiego ziemianina świata, który po wojnie uległ zagładzie, do próby ustanowienia nowego ładu wartości. Próby z gruntu bluźnierczej – Henryk odrzuca boski porządek świata, by ustanowić własnym wysiłkiem nową religię ludzko-ludzką, i z gruntu tragicznej, ponieważ na końcu swej drogi nie rozumie, kim jest, nie rozumie ani siebie, ani świata. Zniesienie sankcji metafizycznej pozostawiło człowieka wobec pustki wszechświata, ale nie wiadomo, czy bohater potrafi to wytrzymać. Nakazał przyjacielowi, by się zabił, jest więc winny czy niewinny?
Ślub Nekrošiusa nie daje tu jednoznacznej odpowiedzi, bo dać nie może. Ale intensywność przeżycia owej niemożności ma swoją wagę, świadomość tragiczna ją zwiększa. Młody Mateusz Rusin w miarę rozwoju spektaklu rozwija postać Henryka, w pierwszych scenach nijaki, w ostatnich monologach staje się poruszający, ale do wyrażenia owej tragicznej samoświadomości nieco mu brakuje. Ta jest raczej przywilejem wieku dojrzałego, gdy ze szczytu życia widać nieuchronny koniec.
Bluźniercze dążenie Henryka do ustanowienia własnego porządku świata doskonale rozumie Pijak. Wystarczająco inteligentny, zaintrygowany władzą i możliwościami kreacji, podejmuje grę w proces przemiany rzeczywistości. On jako jedyny wydaje się wtajemniczony w sens snu. Grzegorz Małecki ma w tej roli wdzięk i lekkość bon vivanta, a jednocześnie nie gardzi manierami chłopaka z Woli, niby przygłup, a spryciura że ho, ho. Skłania go do tego plebejski język z gwarowym zaśpiewem, źródło komizmu i przebiegłości postaci. To on już pierwszym pojawieniem się na scenie z długim metalowym kijem strąca wiechę wieńczącą budowlę z tyłu sceny. To on bruka rytuał Henryka, kojarzy Mańkę z Władziem i podważa sakrament małżeństwa nie od góry (od Boga), tylko od dołu (grzechu). Brawurowa rola: mieści perwersję i czujność, inteligencję i manipulację, i nie na końcu gorzką, pozbawioną złudzeń prawdę o człowieku.
Pozostają po Ślubie tak zwane mieszane uczucia, na pewno dwie fantastyczne role Jerzego Radziwiłowicza i Grzegorza Małeckiego, ale też barokowość wyobraźni reżysera, która niekoniecznie żywi się tekstem dramatu. Możliwe, że przywiązana jestem do arcydzielnego spektaklu Jerzego Jarockiego zrealizowanego w Starym Teatrze wiele lat temu, który w poważnym stopniu wyczerpał potencjał interpretacyjny utworu. Dlatego zastąpienie interpretacji formalnymi ozdobnikami, fioriturami wydaje mi się niezupełnie trafione, zgodnie z zasadą – nadmiar bardziej boli. Stąd bliżej mi do niedawnego, bardzo ascetycznego i precyzyjnego Ślubu Anny Augustynowicz ze Szczecina.
Gombrowicz wystawiany często, nawet bardzo często, nie zawsze zachwyca. Na zasadzie wyjątku można wymienić spektakle, które rzeczywiście wnoszą coś nowego do dawnych interpretacji. Znacznie częściej pisarz ten służy jako alibi repertuarowe, trochę podobnie jak w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych
scenografia – Marius Nekrošius,
kostiumy – Nadieżda Gultiajewa,
muzyka – Algirdas Martinaitis,
reżyseria światła – Audrius Jankauskas.
Premiera 15.06.2018.
Teatr Dramatyczny, scena Gustawa Holoubka
− Pijani Iwana Wyrypajewa,
scenografia i kostiumy – Anna Tomczyńska,
choreografia – Aneta Jankowska,
opracowanie muzyczne – Natalia Czekała,
reżyseria światła – Karolina Gębska,
projekcje – Adrian Cognac.
Premiera 11. 05. 2018.
Teatr Dramatyczny, scena Na Woli, we współpracy z teatrem Malabar Hotel
− Ferdydurke Witolda Gombrowicza,
reżyseria – Magdalena Miklasz,
scenografia – Katarzyna Borkowska,
kostiumy – Paula Grocholska,
muzyka − Anna Stela,
lalki − Marcin Bikowski.
Premiera 29. 06. 2018.