Ałle Markovej z Moskwy
Podrabia się banknoty tak, by wzięto je za dobrą monetę, płyty, adidasy10, a ongi podrabiano relikwie, przez co na Ziemi11 mamy 560 koron cierniowych Jezusa. Dawni kopiści ulepszali tekst, więc nie wiemy, czy Arystoteles to nie był antykwariat (stary i głupi), z którego zrobili geniusza.
Praca krytyka jest jak praca św. Mikołaja – pozostawia wiele do życzenia. Bywa, patrzy taki, jakby miał szklane oko (oko do widzenia, szkło korekcyjne, plus-minus oko), zeza12 lub jak ślepa kura na ziarno (kura z jęczmieniem w workach pod oczami). Temu van Gogh sprzedał tylko jeden obraz, nie zauważono, że Straż nocna Rembrandta to dzień, i dużo dzieł wymazano jak gołąbka, którego Picasso narysował w 1948 roku na ścianie wrocławskiego hotelu Monopol.
Fałszerze kpią z krytyki. Na „dziełach starych mistrzów” Keating bazgrał pigmentem ołowiowym widocznym tylko w promieniach RTG: „Elvis żyje!”, „Co się gapisz”. Narysował rakietę, znaki drogowe13, a nawet scenę, gdy go aresztują. Malskat na „średniowiecznych” freskach w Lubece, sensacji uwiecznionej na znaczku pocztowym, machnął indyka i Marilyn Monroe, tak zgrabną, że każdy facet dębieje (żołądź staje mu dęba). Stein zaprosił Chagalla na wystawę prac Chagalla, które podrobił. I żeby było śmieszniej, wydębił od Chagalla świadectwa autentyczności.
Życie jest bez sensu, bo żeby żyć, trzeba się mordować. Tak myśleli fałszerze i robili farby z kawy, herbaty, emulsji do ścian. Obrazy postarzali błotem, wypiekali w piekarniku. Do drewna strzelali ze śrutu, by wyglądało, że zaatakowały je korniki. Robota głupiego14, gdyż korniki toczą kanały pod kątami. By wykryć fałsz, Hendrick de Noijer lizał farby, inni wbijali w nie igłę, sprawdzając, czy olej wysechł. Ale pewności nie mieli, bo ze sztuką jest jak z chodem: wiadomo, o co chodzi w biegu, nie wiadomo, o co biega w chodzie.
Rynek jest skażony jak po opadzie radioaktywnym15. I z nicią Ariadny16 trudno trafić za artystami, bo maczają palce17 w tym piractwie. Dalí podpisał in blanco 250 000 płócien i kartek. Cock, antwerpski marszand, rysunek Bruegla Wielkie ryby pożerają małe ryby, sygnował nazwiskiem Boscha. Da Vinci kopiował i zwracał… kopie. Michał Anioł, by postarzyć rzeźby, zakopywał je jak ziemian – Fi Staszka i Karto Felka.
Elmyr de Hory, bohater F jak fałszerstwo Wellesa, od ręki podrabiał Miró, Picassa, Renoira. Dziś jego falsyfikaty są wyżej cenione niż oryginały, a nawet jako podróbki są podrabiane. Ironia losu: Gdy de Hory’emu skończyły się dolce vita (dolary, pieniądze na życie) i ubiegał się o posadę kopisty w muzeum, dostał do skopiowania… swój podrobiony obraz. Egzamin oblał.
Han van Meegeren przeżył zawód miłosny18. Krytyka uznała go za beztalencie zdolne jedynie do kopiowania. No to wybrał ten zawód19. A że miał po kolei w głowie jak zawiadowca, jego Uczniów w Emaus uznano za najlepsze dzieło Vermeera; lepsze od Widoku Delft, które podziwiał Herling‑Grudziński. Meegeren wpadł, bo jedną z podróbek sprzedał Göringowi. Za tę zaszłość20 groził nie opier papier (nagana z wpisaniem do akt), lecz de iure kara w zawieszeniu, a de facto powieszenie, czapa21. Meegeren znał Prawo Archimedesa, wiedział, że lejący wodę zawsze się wyprze i że kruczek prawny papudze oka nie wykole, więc nie robił scen22. Nie udawał głowy wawelskiej, co ma nierówno pod sufitem. Dowiódł, że jest Bogu ducha winny23: tylko się zapomniał (zapamiętał się).
Fałszerz ikony podrabia Boga. A Bóg? Stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo.